grueneberg

pas oblodzonego nabrze¿a


sz³am brzegiem portu przygl±daj±c siê jak ludzie pracuj± >NMM<
W drodze do Oto...

<NMM>
Powoli przeszed³ piaszczystym brzegiem zamarzniêtego morza.


Ide po brzegu...

<NMM>
Szed³ brzegiem marzn±c.
[NMM]
Powoli przeszed³ brzegiem morza. <nmm>
Wraca³a do Oto.

NMM
Ide brzegiem do Konohy...

<NMM>
spojrzala na wode, myslaac
"Kiri, strzesz sie Ty tez bedziesz pod moja wladza"
poszla dalej, nie wspominajac , nie lamentujac.

nmm
Po nabrzezu sprintem zblizam sie do kolejnych sladow osoby ktorej szukam<NMM>
Idê w stronê Konohy.

<NMM>
w my¶lach ju¿ powoli uk³ada³ jej siê plan

bieg³a dalej, a za ni± mknê³a ³asica

<NMM>
Wynurzy³ siê z wody i bieg³ lekko zziêbniêty do otto
Szed³ p³ynnym krokiem.
[NMM]
Zmierza³ w kierunku Iwy
[nmm]
Bieg³em w kierunku Oto
<NMM>
Biegnê w stronê siedziby OFS.
Stan±³em by siê napiæ i od razu ruszy³em dalej.

<NMM>
klon przyszed³ i widz±c ¿e jest czysto poszed³ sobie
Akimoto Lee szed³ sobie spokojnie i nie zwa¿a³ na id±cych w jego kierunku pijaków
-S³uchaj no ma³y masz jakie¶ pieni±¿ki-spyta³ pijany cz³owiek
-Nie-rzek³em krótko i poszed³em
-Ej ty gówniarzu-powiedzia³ i zamachn±³ siê rêk± w moj± g³owê
Kiedy rêka mia³a w³a¶nie mnie uderzyæ to rozp³yn±³em siê w powietrzu i stan±³em z pijakiem
-S³uchaj no sobie dlaczego chcia³e¶ mnie uderzyæ skoro ja nie zrobi³em ci nic z³ego-powiedzia³ i nie daj±c mu odpowiedzieæ uderzy³ go piê¶ci± w brzuch a kiedy ten siê nachyli³ to za pomoc± zwyk³ego kopniêcia uderzy³em go nog± w szyjê a pijak uderzy³ twarz± o pod³o¿ê i pad³ na ziemiê ja natomiast jakby nigdy nic poszed³em dalej.
<NMM>
Biegnê przegiem w stronê Iwy.

<nmm>
przechodzi p³ynym krokiem w strone konohy
<nmm>
Przebiegam przez pla¿ê,biegnê w stronê Iwy.

<nmm>
Biegnie w strone Kiri...
<NMM>
Klon biegnie w stronê mostu...
<NMK>

Dodane po 1 godzinach 38 minutach:

Biegnê w stronê mostu...
<NMM>
Kyoko i cia³a wyladowali na brzegu, prêdko zlokalizowali lodowiec który by³ ostatecznym celem ich wyprawy, nadchodzi³ pokój...

NMM
-A... U... Boli... - zaskrzecza³o co¶ przera¼liwie, gdy Bard skoñczy³ pokaz sztuk walki... Co¶ lepkiego owinê³o siê wokó³ nóg Kirigakurczyka, który, zadowolony ze zwyciêstwa, sta³, przygotowany na kolejny cios...

I nagle rozleg³ siê ¶miech. Wielki, szczery ¶miech. Gdzie¶ daleko krzyk Heloizy...
-Uwierzy³e¶, ¿e mo¿na zabiæ Cieñ? - spyta³o co¶, w co Bard przed chwil± celowa³.
"A wiêc to tylko techniki cienia"- pomy¶la³- "Ale¿ jestem g³upi. Sk±d tutaj klan Nara? Techniki w stylu Kage ograniczaj± moje ruchy, ale wymagaj± niskiego dystansu. Tylko jak przyjmowa³ moje ciosy? Jaka¶ zbroja cienia?Mniejsza o to, jest sam to wystarczy.".
Bardrock zacz±³ siê odsuwaæ. Ka¿dy milimetr d³u¿szego cienia kosztuje u¿ytkownika tej potê¿nej techniki mnóstwo czakry. Pocz±³ biec w odwrotnym kierunku od wroga. Jego miê¶nie s± bardzo silne. Wiêc przy takim oporze, si³a woli i ilo¶æ czakry przeciwnika przy odrobinie szczê¶cia nie wystarczy do dalszej walki. Wyj±³ z czarnej mazi shurikeny i cisn±³ jednym z nich w celu odwrócenia uwagi przeciwnika. Bieg³ ile si³ w nogach. Wyrywa³ siê krêci³ siê i sapa³ przy tym strasznie, gdy¿ rzekomy cieñ strasznie ogranicza³ ruchy.
Bard bieg³ i bieg³ i bieg³ ile si³y w nogach, dopóki nie wpad³ na wielk±, wysok±, mocn± i jak najbardziej materialn± ¶cianê. Oczywi¶cie nie móg³ stwierdziæ, jak d³ugo siê ona ci±gnie ani jaki ma kszta³t, jednakowo¿ wa¿ny by³ sam fakt "wpa¶cia" na ¶cianê.
-I figa z makiem - mrukn±³ coraz bardziej niezadowolony cieñ.
- I tak przegra³e¶, zapomnia³e¶ o jednej bardzo wa¿nej rzeczy. Uwolni³em siê, a Twoja technika zostanie zaraz obezw³adniona- mówi³ bardzo pewny siebie Bardrock tworz±c trzy klony, które bieg³y w jego stronê. Oczywista- by³ to tylko sprytny blef, który mia³ na celu odwrócenie jego uwagi. Klony te nie s± materialne, ale to iluzja. Stworzy³ jeszcze jednego klona i zacz±³ biec po ¶cianie. Skumulowa³ czakrê w stopach, jednak odpowiedni± jej ilo¶æ. Ka¿da przesada mo¿e skoñczyæ siê potê¿nym wyskokiem. Kolejny klon bieg³ przed nim widz±c ¶cianê, w ten sposób widzia³ i Bard omijaj±c jakiekolwiek przeszkody i poczynania wroga, co pomóc mo¿e w uniku. Cieñ siê wyd³u¿a zaraz powinien siê skoñczyæ.
Bard bieg³ i bieg³ i bieg³ i bieg³ po ¶cianie, i jego klony czyni³y to samo, a Heloiza dalej gdzie¶ ³ka³a... I czas mija³ i mija³ i mija³, a m³odemu wojownikowi wydawa³o siê, jakby kr±¿y³ w kó³ko... Bo tak w³a¶nie by³o! I choæ osi±gn±³ zamierzony cel, czerñ nocy zaczê³a siê rozwiewaæ, by³ bardzo zmêczony i mo¿na by³o w±tpiæ, czy w ogóle trafi³ na technikê klanu Nara...
Wyl±dowa³ na posadzce w jakim¶ piêknym atrium. Po¶rodku pomieszczenia o pó³kolistym sklepieniu bi³a fontanna, utworzona z najdro¿szego marmuru, której woda by³a tak przejrzysta, czysta i ponêtna dla duszy spragnionego, ¿e dwójka wêdrowców od razu zechcia³a skosztowaæ wód, którymi owa fontanna tryska³a. Nad fontann±, niczym nimfa sta³a sarna, odlana z br±zu, z ³epkiem pochylonym ku tafli wody, jakby chc±c siê napiæ niezwyk³ego trunku. Na pod³o¿e sk³ada³y siê setki kamieni doskonale wyg³adzonych, piêknych, odbijaj±cych zorze i têcze, którymi promieniowa³a, emanowa³a fontanna. Sklepienie wymalowane przepiêknymi freskami scen ¶wieckich, podtrzymywa³ szereg bia³ych, smag³ych kolumn, ustawionych w pó³kole, które u góry zwieñcza³y li¶cie laurowe, ki¶cie rze¼biarskich winogron oraz z³ote, ozdobne wstêgi. Miejsce, gdzie powinien byæ niebosk³on, zaokr±gla³o siê, tworz±c kopu³ê nad stoj±cymi Bardem i Heloiz±. Dok³adnie nad fontann± w sklepieniu umieszczony by³ otwór, obramowany najprzeró¿niejszymi rze¼bami bogów greckich, który wpuszcza³ do pomieszczenia snop ¶wiat³a s³onecznego. Ten, padaj±c na wody fontanny, rozszczepia³ siê na mnogo¶æ kolorów, tworz±cych tu i ówdzie wielobarwne têcze...
W atrium by³o do¶æ ch³odno, byæ mo¿e ze wzglêdu na fontannê, której bryza nios³a siê nik³ym wiatrem po ca³ym eterze, osiada³a na ka¿dym i na ka¿dej rzeczy, która stanê³a jej na drodze... Tak. Powietrze by³o mo¿e i ch³odne, ale tak¿e przyjemne, ¶wie¿e, mi³e dla cia³a, mi³e dla zmys³ów, koj±ce... Da³o wyczuwaæ siê subteln± nutê lutni, która p³ynê³a jakby z nieba, koj±c my¶li...
Brzdêk, brzdêk, brzdêk... Raz po raz kto¶ szarpa³ ma³e, w±t³e struny lutni, mo¿e harfy... A czy to by³o wa¿ne... Rzecz tak bardzo koi³a zmys³y, ¿e w³a¶ciwie cz³owiekowi stawa³o siê wszystko jedno, co robi i dlaczego robi, a tym samym obojêtne stawa³o mu siê to, co dzieje siê wokó³ niego samego... Taka magia muzyki, która, niby maj±c nie istnieæ, ca³y czas obecna by³a w naszym ¿yciu, by³a obecn±, jest i najprawdopodobniej tak¿e bêdzie...
Heloiza cicho osunê³a siê na ziemiê, usypiaj±c. W³a¶nie zaczyna³a swój cudowny, umi³owany sen o krainie wiecznej skutej lodem, gdzie, po¶ród futer i klejnotów, na wielkim, lodowym tronie, siedzi ona, a w rêkach trzyma królewskie insygnia... piêkny to mia³ byæ sen, bo i z matk± mia³a siê spotkaæ, ojca zdrowego i ca³ego zobaczyæ, a wrogiego cesarza w nim nawet ¶ladu nie by³o... Tak, tak. Sny s± naprawdê piêkne, zw³aszcza te stratne, które kiedy¶ ju¿ zi¶ci³y siê na jawie, tylko z tego czy innego powodu znów musia³y odej¶æ w sferê marzeñ sennych...
Wiêc Heloiza opad³a na zimny kamieñ niczym driada, Persefona uciekaj±ca przed Hadesem, lecz ch³opak, Bardrock, us³ysza³ zaledwie cichy plusk, który, m±cony przez kapanie wody fontanny i zbli¿aj±ce siê d¼wiêki muzyki by³ tak przyæmiony, ¿e wrêcz niedos³yszalny, niedostrzegalny... Serce m³odego shinnobi sta³o siê nagle niezwykle lekkie i czyste, jakby nigdy i nigdzie nie do¶wiadczy³o i nie mia³o do¶wiadczyæ nieprawo¶ci... A rado¶æ wst±pi³a na jego twarz w postaci szczerego u¶miechu, jak¿e piêknego i mi³ego, przyæmiewaj±cego wszelkie zmys³y cz³owiecze...
Kroki. Kto¶ szed³ powoli, rytmicznie, muzycznie, z wyczuciem, mo¿liwe, ¿e delikatnie siê kiwaj±c, a echo roznosi³o odg³os jego ruchów po doskona³ym amfiteatrze... Krok ów z pewno¶ci± nale¿a³ do mê¿czyzny, albowiem dziewczê sz³oby z jeszcze wiêkszym wyczuciem, stawiaj±c mniejsze kroki, zbli¿aj±c siê ze strachem...
D¼wiêk na chwilê usta³. Lutnia ucich³a, kroki sta³y siê niedos³yszalne nawet dla najdoskonalszych ludzkich uszu... Zza kolumny, bêd±cej ustawion± frontalnie od Bardrocka, wy³oni³ siê jaki¶ jegomo¶æ. Odziany by³ w rzymsk± togê, zgodnie z greckimi zwyczajami spiêt± na barkach z³otymi, ozdobnymi klamrami. Przepasany by³ miedzianym pasem, który podtrzymywa³ u boku m³odzieñca miecz o rêkoje¶ci niepojêtej urody, albowiem wy³o¿on± najpiêkniejszymi klejnotami ¶wiata staro¿ytnego; bursztynami, o które nie raz nie dwa toczy³y siê wielkie batalie oraz sprowadzonymi z Persji szmaragdami. Na nogi na³o¿one mia³ proste skórzane sanda³y, których zapiêcia wi³y siê po nogach pó³boga niczym wê¿e. Woñ, która siê od niego toczy³a, mocno przypomina³a daktylowy zapach olejków arabskich, którymi niewolnicy raczyli smarowaæ swych panów... W³osy, jasne, krêcone, poz³acane by³y gdzie nie gdzie z³otym py³em, by jeszcze bardziej emanowa³y energi±. Twarz, najgodniejsza Herkulesa lub innego herosa, to przyznaæ by³o trzeba, by³a piêkna i rumiana niczym skóra ledwo co narodzonego cherubinka. Oczy, jasne, b³êkitne, przejrzyste, patrzy³y bystro a zarazem inteligentnie, badaj±c wojownika z innego ¶wiata pod wieloma wzglêdami. Usta natomiast, u¶miechniête, kry³y za sob± rz±dki równych, ol¶niewaj±co bia³ych zêbów...
W rêkach jegomo¶æ dzier¿y³ ma³±, niewielk± harfê, wykonan± ze szczerego z³ota. M³odzieniec chwia³ siê lekko w takt jakiej¶ wyimaginowanej trzynastej nuty, której nigdy i nigdzie ¿aden ¶miertelnik nie do¶wiadczy, po czym przemówi³ do pó³przytomnego Bardrocka, raz po raz rozsiewaj±c zabójcz±, bo usypiaj±c± melodiê instrumentu.
-Quo vadis, Amice?* – spyta³ ³acin± nieznajomy Bardrockowi cz³owiek, chyl±c zarazem przed przybyszem z innego ¶wiata czo³o. Widaæ by³o, i¿ jest zaintrygowany przybyszem, podobnie jak przybysz zaintrygowany winien byæ nim i miejscem, w którym siê znalaz³...

*Dok±d idziesz, Przyjacielu?
- Appropinquo montis aut per astrum* . - odpowiedzia³ Bardrock swoj± ³aman± ³acin±- Gdzie ja jestem? Staro¿ytno¶æ? Có¿ to za maskarada.- powiedzia³ zdziwiony w swoim ju¿ ojczystym jêzyku.
Spojrza³ na Heloizê. Pod³o¿y³ pod ni± p³aszcz. Od ziemii bije zimno.

Wybieram siê w góry albo w stronê gwiazd*
Mê¿czyzna sk³oni³ siê jeszcze ni¿ej; jego peplum wrêcz opada³o do ziemi, zamaszy¶cie o ni± siê ¶cieraj±c.
-Droga do szczê¶cia prowadzi przez wyboje, lecz staraj±c siê, otrzymasz szczê¶cia podwoje - nieznajomy u¶miechn±³ siê szczerze i szeroko, ¶wietnie mówi±c w jêzyku, którym Bardrock pos³ugiwa³ siê na co dzieñ.
-Salve, salve, Amice! Witaj w krainie pomiêdzy dwoma ¶wiatami. Widocznie Cieñ was nie po¿ar³... Azali rzadko widujemy tu ludzi ¿ywych, a wy jeste¶cie ¿ywi, choæ ta dziewka ma w sobie ju¿ pó³ duszy, nie ca³±... To na ni± stwór mroczny, Cieñ, rzuci³ siê, to jej zabra³ t± drug± czê¶æ umys³u, to jej odebra³ mo¿liwo¶æ stania teraz tutaj i rozmawiania ze mn± jak równy z równym, bo wiedzieæ musisz, ¿e od czasów Zeusa z Olimpu wiele siê tutaj zmieni³o... Ni hekatomb, my, Bogowie pó³¶wiata, nie chcemy, ni ¶wi±tyñ i ozdobnych koloseum... Azali, ¿eby tu siê przywie¶æ, musieæ musia³e¶, zacny Przyjacielu, jaki¶ potê¿ny cel... Cienia albowiem wszyscy siê lêkaj± go i zwykli ludzi, ¶miertelnicy witaj±cy czasem w naszej boskiej krainie, u Parys i Apolliona, zwykle poddaj± siê jego woli... Wiêc gdy ¿reæ chce, oni mu z siebie ofiarn± mirrê daj±... A gdy spaæ chce, Orfeusz nuci mu swe pie¶ni... A gdy piæ mu siê chce, który¶ z boskiego zwierzêcia sk³ada mu swój kielich z Nektarem jako ofiarê... A Ty, Amice, dok±d zmierzasz, dlaczego¶ walczy³ z Marsowym stworem?
-Chyba jeste¶ jedyn± istot±, która nie chce ze mn± walczyæ.- powiedzia³ z u¶miechem na ustach Bardrock- Kobieta, która tutaj spoczywa. Da siê j± uratowaæ? Walczy³em z t± niezniszczalna besti± by jej pomóc. W moim ¶wiecie w lodowym kraju istnieje wioska. Wielka, potê¿na: YoukiGakure. Ta kobieta- Heloiza jest jej prawowit± w³adczyni±. Tyran wygna³ ja z domu. U was te¿ grasuje bestia? Jeste¶cie bogami! Nie¶miertelnymi istotami, czemu wiêc nie stawicie oporu, musicie siê broniæ. Pomogê wam tak jak i jej pomóc chcia³em. Mam tylko dwa pytania. Jak go pokonaæ i jak j± ocaliæ!?- Bardrock wypowiadaj±c te s³owa pad³ na kolana i pochyli³ g³owê- pomó¿!
M³odzian ponownie siê wyszczerzy³, wykonuj±c dziwne, p³ynne ruchy, szarpi±c struny harfy...
-Twa pro¶ba zostanie spe³niona - rzek³ z powag±, a z³oty py³ z jego w³osów osun±³ siê w kierunku Heloizy, opadaj±c na jej w±t³e cia³o.
-¯eby wróciæ do Wioski ¦niegu i odnale¼æ neronowego tyrana musisz otrzymaæ ode mnie lutniê, której ton zniszczy cieñ. Lecz ¿eby tego dowie¶æ, musisz odpowiedzieæ na moj± zagadkê. Mo¿e i jestem Apollionem, bogiem piêkno¶ci, lecz zagadki kocham z równ± zapalczywo¶ci±, co pomniki, kolumnady, wszelkie ¶wi±tynie i inne boskie dary architektury. Ja j± uratowa³em, bo ja tak¿e nie jestem Mars, który z chêci± zabra³by j± do swej krainy wiecznego snu...
-Winien Ci wiêc jestem wielkie podziêkowania. Musze j± chroniæ za wszelk± cenê. Mo¿e robiê ¼le, mo¿e siê mylê. Ale tylko ofiary siê nie myl±. S³ucham twojej zagadki. - powiedzia³ powa¿nie Bardrock zaciskaj±c mocno swoje poobcierane od uderzeñ piê¶ci. - Jestem gotów na wszystko.
-Azali... Je¶li Wenus, najpiêkniejsza bogini na ¶wiecie i najpiêkniejsza kobieta, której nie mo¿na nigdy, albowiem jest to niemo¿liwe, porównaæ do niczego innego, która mo¿e zsy³aæ na ludzi piêkno lub brzydotê, chce, aby by³ kto¶ piêkniejszy od niej; czy jest to mo¿liwe, jaki z tego mora³? - m³odzian zmarszczy³ brwi, uwa¿nie przypatrywa³ siê Bardrockowi wyczekuj±c odpowiedzi ze strony ch³opca... W sumie o to chodzi³o... Mia³ odpowiedzieæ... Bo, có¿... Gdyby tego nie zrobi³, nie otrzyma³by lutni. Gdyby tego nie zrobi³, zosta³by tutaj na zawsze nie mog±c przedostaæ siê do ¶wiata ludzkiego, pokonaæ Cieñ i zdobyæ dla Heloizy jej upragnionego miejsca na tronie... Nie móg³by odbiæ jej ojca... Starzec zgin±³by w jakim¶ czarnym, mrocznym ruchu... Azali, pozostawa³o ju¿ tylko pytanie, czy ch³opak odpowie poprawnie...
- Mo¿liwym byæ musi- powiedzia³ zadziwiony Bard- albowiem dla bogów nie ma nic niemo¿liwego. Je¶li jednak kto¶ mia³by byæ piêkniejszy od Wenus, niechaj siê jej wola stanie. Jednak tylko siebie mo¿e uczyniæ tak±. Jest jednak mo¿liwo¶æ stworzenia klona i uczynienie go piêkniejszym. Wtedy te¿ nikt nie jest, a zarazem jest piêkniejszy od samej Wenus.
M³odzian zafrasowa³ siê lekko, zapewne zastanawiaj±c siê nad odpowiedzi±, któr± na pytanie udzieli³ Bardrock. Teraz to tylko od niego, od Apolliona, zale¿a³o, czy ch³opak 'przeszed³' próbê, czy te¿ próby nie przeszed³. Bo¿ek na razie milcza³, byæ mo¿e specjalnie wstrzymuj±c chwile narastaj±cego napiêcia. Móg³ to wiedzieæ tylko on sam...
Bardrock spojrza³ na bo¿ka z lekkim niedowierzaniem. My¶la³ sobie, ¿e od razu otrzyma krótk±, zwiêz³± informacjê: tak lub nie.
-A wiêc?- zapyta³ mo¿e troszkê bezczelnie- wasza wysoko¶æ- doda³ wiêc
Zjawiam siê nagle w tej lokacji , bo jest po drodze do mojego celu. Raczej szybko i skutecznie pokonuje ten dystans , by siê nie spowalniaæ , i szybko dotrzeæ do innego miejsca.

NMM