grueneberg
Kiedy w wieku kilkunastu lat Mirek Breguła pisał swoje pierwsze piosenki, nikt nie był w stanie przewidzieć, jakie będą jego dalsze losy. Trudne warunki życia, śmierć matki i problematyczne kontakty z ojcem nie ułatwiały życiowego startu.
Kilka lat później Breguła wspiął się na szczyty sławy, stając na deskach opolskiego amfiteatru i wygrywając festiwal w konkursie debiutów. Przejmujący "Mr. Lennon" stał się - chociaż na chwilę - hymnem pokolenia lat osiemdziesiątych. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zagrozić karierze młodego ambitnego muzyka, kompozytora i wokalisty o niesamowitym przejmującym i smutnym głosie. Nikt wtedy nie mógł przewidzieć, że Breguła popełni samobójstwo.
Dziadek, który opiekował się młodym Mirkiem, bardzo chciał, by ten trafił do jednej z licznych kopalnianych orkiestr. W tym celu posłał chłopaka do szkoły muzycznej. Jednak nauka gry na klasycznych instrumentach szybko znudziła Mirka. Wolał zająć się sportem. Być może już wtedy - chociaż trudno to stwierdzić na pewno - pojawiła się kontuzja kolana, która nie odzywała się przez wiele wiele lat, by dać o sobie znać w bolesny sposób gdy Breguła skończył 40 lat. Chłopak uciekał ze szkoły i biegał, grał w piłkę i ani w głowie mu było zajmowanie się muzyką poważniej. W wieku kilkunastu lat do perfekcji opanował grę na gitarze. Nie znał przy tym zapisu nutowego, bo uważał, że nuty nie są mu do niczego potrzebne. Tak zostało do już końca. Nawet gdy aranżował utwór na orkiestrę ("Popłyń ze mną przez świat"), rozdawał muzykom karteczki z nutami zapisanymi literowo. Od pięciolinii uciekał i twierdził, że to zupełnie niepotrzebny w muzyce szyfr.
Wraz z gitarą przyszedł czas na pierwsze kompozycje. Powstało ich wtedy sporo, jeszcze niedopracowane, bez tekstu. Ta łatwość komponowania przebojowych piosenek, a później też pisania tekstów, mogła być jedną z przyczyn późniejszej zawiści środowiska.
Los miał jednak dla Mirka Breguły ważne zadanie. Najpierw zetknał go z Henrykiem Czichem, który wtedy marzył o karierze muzycznej. Spotkali się przed jednym ze śląskich klubów, gdzie organizowano przegląd młodych talentów. Z występu niewiele wyszło, ale chłopcy polubili się i postanowili razem pracować. Mirek z gitarą i ognistym spojrzeniem, uwielbiany przez dziewczyny, znalazł doskonałe uzupełnienie w postaci cichego i skromnego Henia, który temperował nieco przyjaciela. Duet, nazwany w końcu Universe, wygrywał kolejne regionalne konkursy, aż trafił do Opola. Obaj panowie tak nie przystawali do skrzącej światłami rzeczywistości, że mało co, a w ogóle by nie wystąpili - ochrona nie chciała ich po prostu wpuścić. Ale jednak się udało i świat zobaczył Bregułę, młodego, wrażliwego, śpiewającego z wielkim przejęciem o swoim idolu. Zwycięstwo było wielkim zaskoczeniem. "Mr. Lennon" doskonale wpisywał się w tamtem klimat, początek lat osiemdziesiątych to wielkie emocje i wielkie nadzieje polskiego społeczeństwa. Te troski i radości w jakiś sposób przeniknęły do utworu i trafiły do serc Polaków.
Po przejmującym przeboju "Mr. Lennon" Breguła nie spoczął na laurach. Wraz ze swoim przyjacielem, Henrykiem Czichem, tworzył, komponował, kompletował zespół. Sława nie uderzyła mu do głowy. Breguła musiał iść do pracy. Trafił do warsztatu, gdzie obsługiwał tokarkę. Romantyczna i rozmarzona dusza, w zderzeniu z twardą fabryczną rzeczywistością cierpiała i Mirek popadł z miejsca w konflikt z przełożonym. Doświadczenia z pracy wykorzystał w kilku utworach. Najbardziej znaną piosenką z tego okresu jest "Blues na wpół do piątej rano". Ale sprawy pracy odchodziły w dal, gdy w Mirku budziła się dusza artysty. Do upadłego tworzył i grał ze swoim składem. Na próby odbywane w klubach przychodziło coraz więcej osób, zakochanych w Universe. W końcu trzeba było zmienić miejsce tych prób. Zespół, składający się z kilku osób, sami młodzi chłopcy, był pod wrażeniem Mirka. To on przychodził z pomysłami, wskazywał każdemu, jak ma grać i w którym momencie co robić. Był duszą i siłą napędową. Szukał nowych brzmień i zżymał się, gdy ubogie jeszcze wtedy instrumentarium nie pozwalało mu osiągnąć tego, co zamierzał. Universe odnosił sukces za sukcesem, bo muzyka Breguły, świetnie zaaranżowana, z dobrymi, trafiającymi w serce tekstami, roznosiła się błyskawicznie. Zespół koncertował głównie na Śląsku, ale zdarzały się wyjazdy zagraniczne. Najdalej chyba na Kubę. Breguła poznawał świat.
Ale czy świat chciał znać Mirka? Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych nastąpił - wtedy wydawało się mało poważny - konflikt. Breguła zakończył współpracę z Antonim Kopfem, który promował zespół, ale jednocześnie chciał nadawać mu pewien kształt artystyczny. Dla Mirka, w którym rozwijała się dusza artysty, cugle były nie do wytrzymania. Chciał sam decydować o kierunku, w którym poprowadzi Universe. Na pożegnanie usłyszał, że ludzie nie kupią tej nowej muzyki. Były to słowa w pewien sposób prorocze. I chociaż do końca lat osiemdziesiątych Universe grał nadal, to było go coraz mniej w mediach. Być może wtedy pojawiła sie legenda o tym, że Universe do mediów nie ma wstępu. W rzeczywistości zabrakło osoby, która zajmowałaby się - jak byśmy powiedzieli dzisiaj - promowaniem wizerunku zespołu wśród osób z radia i telewizji. Żeby w Polsce istnieć w mediach, trzeba po prostu mieć sporo kontaktów i codziennie je podtrzymywać. Kontakty Kopfa skończyły się, a zespół nie miał czym ich zastąpić. Mimo to Breguła tworzył nadal. I swoje najciekawsze osiągnięcia muzyczne miał jeszcze przed sobą.
W tle działy się historie rodzinne. Ślub, potem pierwsze dziecko, jego wychowanie, to było coś nowego. Mirek marzył o normalnej rodzinie. Sam wychowywał się bez matki, więc pragnął miłości i poczucia bezpieczeństwa. Jego żona, Lidka, początkowo wydawała się być idealną kandydatką. Chodziła za nim wszędzie, przychodziła po próbach, razem pojawiali się w wielu miejscach. Dla pozostałych członków zespołu, dla których Breguła był najważniejszą przecież osobą, było to wręcz uciążliwe. Próby przeciągały się do późna i kiedy dziewczyna - jakby nie rozumiejąc procesów twórczych - wyciągała lidera w trakcie, powodowało to rozliczne napięcia i konflikty. Zespół chyba nigdy nie zaakceptował tej strony życia Breguły. Dużo później pojawiły sie komentarze, że zależy jej tylko na sławie i pieniądzach, szczególnie gdy zaczęła coraz bardziej izolować Mirka od działalności artystycznej. W związku nastąpił kryzys.
Gdzieś w drugiej połowie lat osiemdziesiątych w życiu Mirka Breguły pojawił się alkohol. Na początku nie pił zbyt dużo, poznał jednak smak sukcesu i pokoncertowej wódki dobrze. Później, pod wpływem rodzinnych problemów, miało to się przekształcić w nawyk i chorobę.
Dla Breguły ten burzliwy okres był jednak inspiracją i ślady ran uczuciowych pojawiły się w utworach. Muzyka, wykraczająca swoją wrażliwością daleko poza standardowe ramy pop-kultury, szła w stronę poezji. Oczywiście nadal komponował utwory, które można określić jako rozrywkowe, ale pojawiło sie w tym czasie równie dużo prawie że poezji śpiewanej. Smutne, pełne nostalgii i uczucia teksty, chociaż ambitne, były śpiewane do wspaniale zaaranżowanych nut. Każdy, kto spotkał się z twórczością Universe i samego Breguły dalszej niż pierwsze utwory, staje w obliczu bardzo bogatych przeżyć. To już nie jest "Mr. Lennon" nastolatka. To dojrzała twórczość, którą tworzy w pełni ukształtowany artysta. Jednocześnie Breguła potrafił w śpiew włożyć ogromną ilość emocji. To czuło się na koncertach, gdy w swoim żywiole wczuwał się w każdy utwór i przekazywał publiczności tak ogromną dawkę energii.
Universe w latach dziewięćdziesiątych miał swoje kolejne pięć minut. Kolejna wygrana w Opolu, nagrody publiczności, to wszystko sprawiało, że powstawały nowe utwory i kompozycje. Kolejne płyty wychodziły niczym grzyby po deszczu. A na nich zarówno nowe jak i te starsze utwory, znane z koncertów, które dopiero teraz miały okazję pojawić się w domach słuchaczy dzięki rewolucji w postaci płyty CD. Breguła przeżywał jednak mocno, że jest silnie krytykowany przez dziennikarzy muzycznych i własne środowisko. Szczególnie bolało go bardzo złośliwe porównanie twórczości Universe do disco-polo. Wiedział i czuł, podobnie jak wierna publiczność, że jego twórczość jest ambitna i dobra, nie pokazywał więc stresu na zewnątrz, ale wewnątrz aż się gotował.
Gdzieś pod koniec lat dziewiędziesiątych wymyślił autorski projekt - własną płytę, napisaną i zagraną w sposób, który tylko on sam przygotuje. Bez sugestii z zewnątrz, bez przejmowania się modą czy stylami. Teksty pisał m.in. podczas terapii odwykowej. Prawdziwe, szczere do bólu, okraszone niesamowitą muzyką, rzuciły krytyków na kolana. Płyta "Kto Ci jeszcze wierzy", stworzona za jego prywatne pieniądze, przemknęła przez rynek niezauważona i dzisiaj jest wydawniczym rarytasem. Nie zauważyli jej klienci, docenili za to polscy artyści. Wielu z nich, zapytanych o Bregułę, zna i kojarzy jego muzykę właśnie z tego krążka. Wielu z nich ma tę płytę w domach. Mirek był tak wymagający w stosunku do tych utworów, że nie mógł zrealizować części pomysłów w Polsce i nagrywał utwory w jednym z najlepszych studiów w Niemczech. Brzmienie dopracowano do perfekcji. Dzisiaj może to być niedościgniony wzór dla wielu twórców, którzy idą na łatwiznę i muzyczne skróty. U Breguły było to nie do pomyślenia. Na świecie pojawił się kolejny syn Mirka, ale wkrótce przyszedł następny kryzys i ostatecznie Mirek rozstał się z żoną. Bardzo to przeżywał, do końca swych dni. Jego marzenie się nie spełniło.
Chociaż na co dzień nadal sprawiał wrażenie optymisty, swoje emocje przekazywał w piosenkach. W jednej z nich, "Mijam jak deszcz", pisał:
Mijam jak deszcz
Jak niechciana szarość chmur
Wiem coraz mniej
Coraz więcej słyszę bzdur
W drodze na szczyt
mój anioł stróż znikł,
gdzieś, zagubiony w gęstej mgle,
szukam wiary i nadzieji,
i siebie
W 2005 roku pojawiły się problemy ze zdrowiem. Kolano, które nigdy nie było w zbyt dobrym stanie, zaczęło bardzo artystę boleć. Do tego zanikał głos. Śpiewanie było dla Mirka ogromnym wysiłkiem. Podejrzewano raka. Koncerty prowadził Heniek Czich. Mimo to właśnie w 2005 roku na rynku pojawiła się dwunasta już płyta Universem, nazwana "Zanim". Określana jest jako najbardziej energetyczny, najbardziej optymistyczny krążek zespołu. Pełne werwy aranżacje i dobre teksty nie pomogły jednak Universe wrócić na rynek dla kolejnego sukcesu. Dla Breguły problemy ze zdrowiem i kłopoty zespołu były poważnym ciosem. Coraz gorzej się czuł, przytłaczały go problemy rodzinne. Ostatni dzień października 2007 roku był to dzień, w którym Mirek Breguła po raz ostatni wystąpił przed publicznością. Dwa dni później, w nocy z 1 na 2 listopada, muzyk popełnił samobójstwo. Zostawił tylko krótki list do rodziny. Na pogrzebie, który odbył się 7 listopada, pojawiło się ponad 5 tysięcy osób, przyjaciół i fanów zmarłego. Dzisiaj na jego grobie stoi anioł, postać, którą tak często przywoływał w swoich utworach. Pół roku później muzycy z Universe wydali pożegnalną płytę, ostatnią z Mirkiem Bregułą, którą nazwali "Mijam jak deszcz".
Niektórzy twierdzą, że przewidział swój los na wiele lat, zanim odszedł. W przejmującym utworze "Ciągle szukam drogi", uważanym za jedno z największych muzycznych osiągnięć Universe, możemy między innymi usłyszeć:
Chyba płynę tam,
Gdzie wszystko sie kończy,
I nie wiem, co wiem,
Jakiś dziwny klown,
Zasłonił mi słońce,
I mówi mi
Hej, Nie bój się
Chodź ze mną,
I śpij,
Będziesz miał to,
czego nie ma nikt
Choć ze mną i śpij,
Do twarzy jest ci z tym
Mirek Breguła był artystą niezwykłym. Prawie zapomniany po wielkich sukcesach w Opolu, nagrał ponad 150 piosenek, zawartych na 13 płytach, z których przynajmniej część mogłaby - przy odpowiedniej promocji - stać się przebojami z pierwszych list przebojów. Prawdziwą ucztą muzyczną był jego solowy album. Dzisiaj Mirka już nie ma, a nam pozostaje próbować zrozumieć człowieka, który swój ogromny talent i wrażliwość wykorzystał, by zakląć wszystkie emocje w muzyce. Warto sięgnąć po tę twórczość, czy to dla inspiracji przy tworzeniu, czy po prostu dla ukojenia duszy. Dzisiaj na cmentarzu przy ulicy Bożogrobców w Chorzowie, na grobie artysty płoną zniczę, leżą czerwone róże i listy od wielbicieli twórczości muzyka. Z całą pewnością nie był to twórca jednego przeboju. Gdzieś po drodze zabrakło trochę wiary, trochę promocji. Ale siła utworów działa nadal, emocje nadal istnieją. Mirek Breguła był idolem wrażliwych serc i jest nim nadal.
Źródła:
http://www.universe.pl
http://www.youtube.com/universepl
http://pl.wikipedia.org/w...aw_Bregu%C5%82a
Andrzej Niewierski
http://www.wiadomosci24.p...erc_114532.html
Piękny tekst!
LINKA ukłony dla twojej twórczości i dla ciebie pięknie napisane . Nie mam słów aby to skomentować. Choć wiem że są osoby którym się niektóre rzeczy nie spodobają .
Kilka lat później Breguła wspiął się na szczyty sławy, stając na deskach opolskiego amfiteatru i wygrywając festiwal w konkursie debiutów. Przejmujący "Mr. Lennon" stał się - chociaż na chwilę - hymnem pokolenia lat osiemdziesiątych. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zagrozić karierze młodego ambitnego muzyka, kompozytora i wokalisty o niesamowitym przejmującym i smutnym głosie. Nikt wtedy nie mógł przewidzieć, że Breguła popełni samobójstwo.
Dziadek, który opiekował się młodym Mirkiem, bardzo chciał, by ten trafił do jednej z licznych kopalnianych orkiestr. W tym celu posłał chłopaka do szkoły muzycznej. Jednak nauka gry na klasycznych instrumentach szybko znudziła Mirka. Wolał zająć się sportem. Być może już wtedy - chociaż trudno to stwierdzić na pewno - pojawiła się kontuzja kolana, która nie odzywała się przez wiele wiele lat, by dać o sobie znać w bolesny sposób gdy Breguła skończył 40 lat. Chłopak uciekał ze szkoły i biegał, grał w piłkę i ani w głowie mu było zajmowanie się muzyką poważniej. W wieku kilkunastu lat do perfekcji opanował grę na gitarze. Nie znał przy tym zapisu nutowego, bo uważał, że nuty nie są mu do niczego potrzebne. Tak zostało do już końca. Nawet gdy aranżował utwór na orkiestrę ("Popłyń ze mną przez świat"), rozdawał muzykom karteczki z nutami zapisanymi literowo. Od pięciolinii uciekał i twierdził, że to zupełnie niepotrzebny w muzyce szyfr.
Wraz z gitarą przyszedł czas na pierwsze kompozycje. Powstało ich wtedy sporo, jeszcze niedopracowane, bez tekstu. Ta łatwość komponowania przebojowych piosenek, a później też pisania tekstów, mogła być jedną z przyczyn późniejszej zawiści środowiska.
Los miał jednak dla Mirka Breguły ważne zadanie. Najpierw zetknał go z Henrykiem Czichem, który wtedy marzył o karierze muzycznej. Spotkali się przed jednym ze śląskich klubów, gdzie organizowano przegląd młodych talentów. Z występu niewiele wyszło, ale chłopcy polubili się i postanowili razem pracować. Mirek z gitarą i ognistym spojrzeniem, uwielbiany przez dziewczyny, znalazł doskonałe uzupełnienie w postaci cichego i skromnego Henia, który temperował nieco przyjaciela. Duet, nazwany w końcu Universe, wygrywał kolejne regionalne konkursy, aż trafił do Opola. Obaj panowie tak nie przystawali do skrzącej światłami rzeczywistości, że mało co, a w ogóle by nie wystąpili - ochrona nie chciała ich po prostu wpuścić. Ale jednak się udało i świat zobaczył Bregułę, młodego, wrażliwego, śpiewającego z wielkim przejęciem o swoim idolu. Zwycięstwo było wielkim zaskoczeniem. "Mr. Lennon" doskonale wpisywał się w tamtem klimat, początek lat osiemdziesiątych to wielkie emocje i wielkie nadzieje polskiego społeczeństwa. Te troski i radości w jakiś sposób przeniknęły do utworu i trafiły do serc Polaków.
Po przejmującym przeboju "Mr. Lennon" Breguła nie spoczął na laurach. Wraz ze swoim przyjacielem, Henrykiem Czichem, tworzył, komponował, kompletował zespół. Sława nie uderzyła mu do głowy. Breguła musiał iść do pracy. Trafił do warsztatu, gdzie obsługiwał tokarkę. Romantyczna i rozmarzona dusza, w zderzeniu z twardą fabryczną rzeczywistością cierpiała i Mirek popadł z miejsca w konflikt z przełożonym. Doświadczenia z pracy wykorzystał w kilku utworach. Najbardziej znaną piosenką z tego okresu jest "Blues na wpół do piątej rano". Ale sprawy pracy odchodziły w dal, gdy w Mirku budziła się dusza artysty. Do upadłego tworzył i grał ze swoim składem. Na próby odbywane w klubach przychodziło coraz więcej osób, zakochanych w Universe. W końcu trzeba było zmienić miejsce tych prób. Zespół, składający się z kilku osób, sami młodzi chłopcy, był pod wrażeniem Mirka. To on przychodził z pomysłami, wskazywał każdemu, jak ma grać i w którym momencie co robić. Był duszą i siłą napędową. Szukał nowych brzmień i zżymał się, gdy ubogie jeszcze wtedy instrumentarium nie pozwalało mu osiągnąć tego, co zamierzał. Universe odnosił sukces za sukcesem, bo muzyka Breguły, świetnie zaaranżowana, z dobrymi, trafiającymi w serce tekstami, roznosiła się błyskawicznie. Zespół koncertował głównie na Śląsku, ale zdarzały się wyjazdy zagraniczne. Najdalej chyba na Kubę. Breguła poznawał świat.
Ale czy świat chciał znać Mirka? Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych nastąpił - wtedy wydawało się mało poważny - konflikt. Breguła zakończył współpracę z Antonim Kopfem, który promował zespół, ale jednocześnie chciał nadawać mu pewien kształt artystyczny. Dla Mirka, w którym rozwijała się dusza artysty, cugle były nie do wytrzymania. Chciał sam decydować o kierunku, w którym poprowadzi Universe. Na pożegnanie usłyszał, że ludzie nie kupią tej nowej muzyki. Były to słowa w pewien sposób prorocze. I chociaż do końca lat osiemdziesiątych Universe grał nadal, to było go coraz mniej w mediach. Być może wtedy pojawiła sie legenda o tym, że Universe do mediów nie ma wstępu. W rzeczywistości zabrakło osoby, która zajmowałaby się - jak byśmy powiedzieli dzisiaj - promowaniem wizerunku zespołu wśród osób z radia i telewizji. Żeby w Polsce istnieć w mediach, trzeba po prostu mieć sporo kontaktów i codziennie je podtrzymywać. Kontakty Kopfa skończyły się, a zespół nie miał czym ich zastąpić. Mimo to Breguła tworzył nadal. I swoje najciekawsze osiągnięcia muzyczne miał jeszcze przed sobą.
W tle działy się historie rodzinne. Ślub, potem pierwsze dziecko, jego wychowanie, to było coś nowego. Mirek marzył o normalnej rodzinie. Sam wychowywał się bez matki, więc pragnął miłości i poczucia bezpieczeństwa. Jego żona, Lidka, początkowo wydawała się być idealną kandydatką. Chodziła za nim wszędzie, przychodziła po próbach, razem pojawiali się w wielu miejscach. Dla pozostałych członków zespołu, dla których Breguła był najważniejszą przecież osobą, było to wręcz uciążliwe. Próby przeciągały się do późna i kiedy dziewczyna - jakby nie rozumiejąc procesów twórczych - wyciągała lidera w trakcie, powodowało to rozliczne napięcia i konflikty. Zespół chyba nigdy nie zaakceptował tej strony życia Breguły. Dużo później pojawiły sie komentarze, że zależy jej tylko na sławie i pieniądzach, szczególnie gdy zaczęła coraz bardziej izolować Mirka od działalności artystycznej. W związku nastąpił kryzys.
Gdzieś w drugiej połowie lat osiemdziesiątych w życiu Mirka Breguły pojawił się alkohol. Na początku nie pił zbyt dużo, poznał jednak smak sukcesu i pokoncertowej wódki dobrze. Później, pod wpływem rodzinnych problemów, miało to się przekształcić w nawyk i chorobę.
Dla Breguły ten burzliwy okres był jednak inspiracją i ślady ran uczuciowych pojawiły się w utworach. Muzyka, wykraczająca swoją wrażliwością daleko poza standardowe ramy pop-kultury, szła w stronę poezji. Oczywiście nadal komponował utwory, które można określić jako rozrywkowe, ale pojawiło sie w tym czasie równie dużo prawie że poezji śpiewanej. Smutne, pełne nostalgii i uczucia teksty, chociaż ambitne, były śpiewane do wspaniale zaaranżowanych nut. Każdy, kto spotkał się z twórczością Universe i samego Breguły dalszej niż pierwsze utwory, staje w obliczu bardzo bogatych przeżyć. To już nie jest "Mr. Lennon" nastolatka. To dojrzała twórczość, którą tworzy w pełni ukształtowany artysta. Jednocześnie Breguła potrafił w śpiew włożyć ogromną ilość emocji. To czuło się na koncertach, gdy w swoim żywiole wczuwał się w każdy utwór i przekazywał publiczności tak ogromną dawkę energii.
Universe w latach dziewięćdziesiątych miał swoje kolejne pięć minut. Kolejna wygrana w Opolu, nagrody publiczności, to wszystko sprawiało, że powstawały nowe utwory i kompozycje. Kolejne płyty wychodziły niczym grzyby po deszczu. A na nich zarówno nowe jak i te starsze utwory, znane z koncertów, które dopiero teraz miały okazję pojawić się w domach słuchaczy dzięki rewolucji w postaci płyty CD. Breguła przeżywał jednak mocno, że jest silnie krytykowany przez dziennikarzy muzycznych i własne środowisko. Szczególnie bolało go bardzo złośliwe porównanie twórczości Universe do disco-polo. Wiedział i czuł, podobnie jak wierna publiczność, że jego twórczość jest ambitna i dobra, nie pokazywał więc stresu na zewnątrz, ale wewnątrz aż się gotował.
Gdzieś pod koniec lat dziewiędziesiątych wymyślił autorski projekt - własną płytę, napisaną i zagraną w sposób, który tylko on sam przygotuje. Bez sugestii z zewnątrz, bez przejmowania się modą czy stylami. Teksty pisał m.in. podczas terapii odwykowej. Prawdziwe, szczere do bólu, okraszone niesamowitą muzyką, rzuciły krytyków na kolana. Płyta "Kto Ci jeszcze wierzy", stworzona za jego prywatne pieniądze, przemknęła przez rynek niezauważona i dzisiaj jest wydawniczym rarytasem. Nie zauważyli jej klienci, docenili za to polscy artyści. Wielu z nich, zapytanych o Bregułę, zna i kojarzy jego muzykę właśnie z tego krążka. Wielu z nich ma tę płytę w domach. Mirek był tak wymagający w stosunku do tych utworów, że nie mógł zrealizować części pomysłów w Polsce i nagrywał utwory w jednym z najlepszych studiów w Niemczech. Brzmienie dopracowano do perfekcji. Dzisiaj może to być niedościgniony wzór dla wielu twórców, którzy idą na łatwiznę i muzyczne skróty. U Breguły było to nie do pomyślenia. Na świecie pojawił się kolejny syn Mirka, ale wkrótce przyszedł następny kryzys i ostatecznie Mirek rozstał się z żoną. Bardzo to przeżywał, do końca swych dni. Jego marzenie się nie spełniło.
Chociaż na co dzień nadal sprawiał wrażenie optymisty, swoje emocje przekazywał w piosenkach. W jednej z nich, "Mijam jak deszcz", pisał:
Mijam jak deszcz
Jak niechciana szarość chmur
Wiem coraz mniej
Coraz więcej słyszę bzdur
W drodze na szczyt
mój anioł stróż znikł,
gdzieś, zagubiony w gęstej mgle,
szukam wiary i nadzieji,
i siebie
W 2005 roku pojawiły się problemy ze zdrowiem. Kolano, które nigdy nie było w zbyt dobrym stanie, zaczęło bardzo artystę boleć. Do tego zanikał głos. Śpiewanie było dla Mirka ogromnym wysiłkiem. Podejrzewano raka. Koncerty prowadził Heniek Czich. Mimo to właśnie w 2005 roku na rynku pojawiła się dwunasta już płyta Universem, nazwana "Zanim". Określana jest jako najbardziej energetyczny, najbardziej optymistyczny krążek zespołu. Pełne werwy aranżacje i dobre teksty nie pomogły jednak Universe wrócić na rynek dla kolejnego sukcesu. Dla Breguły problemy ze zdrowiem i kłopoty zespołu były poważnym ciosem. Coraz gorzej się czuł, przytłaczały go problemy rodzinne. Ostatni dzień października 2007 roku był to dzień, w którym Mirek Breguła po raz ostatni wystąpił przed publicznością. Dwa dni później, w nocy z 1 na 2 listopada, muzyk popełnił samobójstwo. Zostawił tylko krótki list do rodziny. Na pogrzebie, który odbył się 7 listopada, pojawiło się ponad 5 tysięcy osób, przyjaciół i fanów zmarłego. Dzisiaj na jego grobie stoi anioł, postać, którą tak często przywoływał w swoich utworach. Pół roku później muzycy z Universe wydali pożegnalną płytę, ostatnią z Mirkiem Bregułą, którą nazwali "Mijam jak deszcz".
Niektórzy twierdzą, że przewidział swój los na wiele lat, zanim odszedł. W przejmującym utworze "Ciągle szukam drogi", uważanym za jedno z największych muzycznych osiągnięć Universe, możemy między innymi usłyszeć:
Chyba płynę tam,
Gdzie wszystko sie kończy,
I nie wiem, co wiem,
Jakiś dziwny klown,
Zasłonił mi słońce,
I mówi mi
Hej, Nie bój się
Chodź ze mną,
I śpij,
Będziesz miał to,
czego nie ma nikt
Choć ze mną i śpij,
Do twarzy jest ci z tym
Mirek Breguła był artystą niezwykłym. Prawie zapomniany po wielkich sukcesach w Opolu, nagrał ponad 150 piosenek, zawartych na 13 płytach, z których przynajmniej część mogłaby - przy odpowiedniej promocji - stać się przebojami z pierwszych list przebojów. Prawdziwą ucztą muzyczną był jego solowy album. Dzisiaj Mirka już nie ma, a nam pozostaje próbować zrozumieć człowieka, który swój ogromny talent i wrażliwość wykorzystał, by zakląć wszystkie emocje w muzyce. Warto sięgnąć po tę twórczość, czy to dla inspiracji przy tworzeniu, czy po prostu dla ukojenia duszy. Dzisiaj na cmentarzu przy ulicy Bożogrobców w Chorzowie, na grobie artysty płoną zniczę, leżą czerwone róże i listy od wielbicieli twórczości muzyka. Z całą pewnością nie był to twórca jednego przeboju. Gdzieś po drodze zabrakło trochę wiary, trochę promocji. Ale siła utworów działa nadal, emocje nadal istnieją. Mirek Breguła był idolem wrażliwych serc i jest nim nadal.
Źródła:
http://www.universe.pl
http://www.youtube.com/universepl
http://pl.wikipedia.org/w...aw_Bregu%C5%82a
Andrzej Niewierski
http://www.wiadomosci24.p...erc_114532.html
Piękny tekst!
LINKA ukłony dla twojej twórczości i dla ciebie pięknie napisane . Nie mam słów aby to skomentować. Choć wiem że są osoby którym się niektóre rzeczy nie spodobają .