ďťż

grueneberg

Jak to jest. Mirek miał tylu fanów, tyle wielbicielek, tylu przyjaznych, kochających go ludzi, a wtedy był całkiem sam. I wcześniej, bijąc się z myślami, krótko przed dniem, w którym pękło niebo, był sam. W sumie to wszyscy jesteśmy w takiej samej sytuacji, kiedy jesteśmy szczęśliwi wtedy cały świat śmieje się z nami, a "przytupane" nastroje nie są w modzie.
Szkoda....


...znowu ten ból, smutek i wściekłość...

cicha, masz rację, do mnie też ten kawałek Urszuli już od lat jakoś dziwnie przemawia...
Macie rację, tekst Urszuli porusza.

A mnie poruszają też te jego słowa:
Boże, coś jest nie OK
Przestaję ufać Ci
Zerknij na dół w łasce swej
Na tych co żyć nie mają sił
A przecież każdy z nas
Wierzył, że kiedy źle
Znajdzie w Tobie sens
Resztki marzeń w gęstej mgle
Zabija każdy nowy dzień

Bratnią duszę, własny kąt
Do tego jakiś grosz - to byłby cud
Czasem wódą gaszę złość
A potem świt i znowu bunt
Przecież tak mało chcę
Trochę spokoju i żebym kochać mógł
Z nieba znów spadają łzy
Więc chyba wiesz jak smutno mi
Czy wiesz, że mam już dość?
Dziękowania Ci
Czy wiesz, że odkąd radzę sobie sam by żyć
W sercu pali mi sie krew
Wrze w złości gniew
I wiecznie boje się
Boże, wybacz mi ten ton
Bo tak naprawdę to kocham Cię
Gdyby troszkę lepiej szło
To byłbym wierny Ci
To byłbym wierny Ci - jak pies
Bo tak mi źle.
Przecież to krzyk rozpaczy o pomoc. A fani odbierali to jako tekst jednego z wielu utworów Universe. Tylko, kto z nas mógł się domyślać, że jest mu tak źle.
Obiecuję na razie więcej nie smucić, bo widzę, że Forum idzie w dobrym kierunku, bratamy się, spotykamy, poznajemy, a to chyba więcej niż można było oczekiwać. Tylko szkoda, że Jego nie ma....


Może? może samotność nie bierze się z zewnątrz, może jest to coś co tkwi w człowieku w środku niezależnie od tego ile przyjaźnie nastawionych osób jest wokół nas?....

To takie "ludzkie" - patrzeć i nie widzieć, słuchać i nie słyszeć

Myślę, tak jak i Wy że Mirek Breguła był samotny ale - nie był sam - i nie ma co winić rodziny, przyjaciół, fanów .... bo mamy taki odruch, żeby znaleźć "winnego", ukarać go, obrzucić kamieniami...

I myślę sobie jeszcze, że pogodził się ze sobą, wystarczy popatrzeć na zdjęcia z ostatniego koncertu, wyglądał świetnie i miał takie światło w oczach jakby czuł ulgę wiedząc że czas się dopełnia, że ostatnie ziarnka piachu przesypują się w klepsydrze i że jest to koniec już tej bolesnej drogi którą kroczył samotnie....

a mi po głowie natrętnie kołacze się taki wiersz Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, na pewno to znacie:

"Gdy się miało szczęście, które się nie trafia,
Czyjeś ciało i ziemię całą, a pozostanie tylko fotografia
to, to jest bardzo mało"

na szczęście mamy coś więcej niż te fotografie.... dziękujmy Mu za to...

:? Jak to jest. Mirek miał tylu fanów, tyle wielbicielek, tylu przyjaznych, kochających go ludzi, a wtedy był całkiem sam. I wcześniej, bijąc się z myślami, krótko przed dniem, w którym pękło niebo, był sam. W sumie to wszyscy jesteśmy w takiej samej sytuacji, kiedy jesteśmy szczęśliwi wtedy cały świat śmieje się z nami, a "przytupane" nastroje nie są w modzie.
Szkoda....


Nie mam pojęcia czemu i wątpię żeby ktoś na forum miał. Takie jest życie, każdy musi sam pokonać swoje strachy i bóle...
"Nikt nie jest samotną wyspą. Każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu. I jeśli morze podmyje i zabierze choćby najmniejszy skrawek, półwysep czy brzeg, to cierpi na tym cały kontynent, cały ląd. Podobnie jest z nami - kiedy jakiś człowiek cierpi, odczuwa to w mniejszym lub większym stopniu każdy z nas. Każdego z nas wtedy w pewnym sensie ubywa. Nikt nie jest bowiem samotną wyspą. (na podstawie medytacji XVII John'a Donne'a)

To prawda że w chwili śmierci kazdy sam musi stawic czoła przeznaczeniu, ale gdy gasnie czyjeś życie to tak jakby cały świat umierał.
Od wczoraj kiedy ten temat się pojawił do głowy przychodzi mi tylko tylko jedna myśl - " samotność, to taka wielka trwoga"...
mirek cały czas był sam!! ludzie tylko widzieli go jak był na szczycie!!! a jak zaczynało być coraz gorzej to nagle ci wielcy przyjaciele znikali
Boże, to wszystko co piszecie, to prawda, ale dlaczego tak strasznie boli? Niestety, czasy nie sprzyjają rowojowi duchowemu, strasznie ciężko wrażliwcom....wiem, bo sama taka jestem.Przejmuje się wszystkim, wszystkimi....Zamartwiam się czymś, co było kilka lat temu, czymś co po draniu spłynie jak woda po kaczce... ale wiem,że nie zmienię już tego.I tylko czasem zazdroszczę innym stalowych nerwów i ,wstyd przyznać,ale nawet serca z kamienia....bo wtedy jest lżej...Ale, aby być pełnowartościowym człowiekiem przecież trzeba mieć serce,prawda???Nie pozostaje nam nic innego,jak przełknąć tą gorzką pigułkę i czekać na ukojenie....Ja dziś jadę do Mirka....Strasznie sie boję, bo może wreszcie do mnie dotrze,że JEGO już naprawdę nie ma... a nie wiem czy tego chcę....@-"-,---
Hmm to bardzo przykre że człowiek bardzo często zawodzi się na tych przyjaciołach, którzy najczęściej okazują się być pozornymi przyjaciólmi (gdy jest dobrze to są , gdy potrzebuje się pomocy to nagle ich nie ma). Wydaje się ze nie był sam a rzeczywistość był bardzo osamotniony zapewne, zamykał się w sobie ze swoimi problemami.
Moim skromnym zdaniem samotnosc to taki maly potwor siedzi w kazdym z nas i tylko nam sie zdaje ze jest taki straszny, bo kazdy ma w zyciu przynajmniej jedna osobe z kotra moze o wszystkim pogadac w mniejszym lub wiekszym stopniu, problem polega na tym ze wiekszosc z nas ma klopot z tym zeby sie otworzyc i powiedziec co go gryzie i boli, jedni przez swoja "samotnosc" staje sie wielkimi osobowosciami artystycznymi inni siedza po katach i wyja (ja do takich naleze) a jednak mysle ze tylko od nas zalezy czy bedzie to zdrowa samotnosc ktorej tez kazdy potrzebuje czy tez ten maly potwor (samotnosc ) zje nas do konca. Chyba troche namieszalam ale sobie ulzylam pozdrawiam wszystkich.
Samotność potrafi zabić.Straszny tego przykład mamy w Mirku...
Jestem przekonana,że tak naprawdę nic na tym świecie nie może nas złamać,jesli jest z kim to dzielić.To nie choroba,bieda,nieszczęście,starość nas zabijają,tylko właśnie ona- samotność- okrutna pani.
Wszystko jest do przetrwania,gdy jest przy nas ten ktoś...jedyny,najważniejszy.Ktoś kto wsłucha się w to-co i jak mówimy,weźmie dłoń-gdy ciężko,przygarnie-gdy zimno,ukoi łzy nieposłuszne,pomoże nieść-co mamy do niesienia.Czasem sama świadomość tego,że jest się kochanym potrafi uratować życie.
Kiedy jednak tego kogoś zabraknie i zostaje już tylko ona-samotność-wtedy...ból.Ból,,nieproszony,ale swój",dzień za dniem,noc za nocą.I tak cholernie trudno wtedy o nadzieję...Jak dobrze to rozumiem...