ďťż

grueneberg

Gdy jakiś człowiek odważy się wspiąć na szczyt wielkiej góry w Taki nie ujrzy nic zaskakującego. Woda płynie tutaj wprost do wodospadu , widać parę kamieni i jakie drzewka , po boku. Nurt jest tu tak rwący ,ze tylko jounini i wyżej ustałby na wodzie. Dobre miejsce walki dla suiton usera , który chce zwabić w pułapkę swego rywala. Nie ma tu jednak za dużo miejsca , no i zawsze można spaść w dół , a z tej wysokości to by się skończyło tragedią. Znane są przypadki ludzi , którzy zostali pokonani przez wodospad i niestety nie wytrzymali i spadli. . . Ludzie unikają tego miejsca , przez przepowiednie , tak naprawdę mało kto tu bł i coś wie o szczycie wodospadu . . .


SzedÂł wolnym krokiem spoglÂądajÂąc na ranny jakie otrzymaÂł podczas ostatniej misji.Rana na nodze uniemoÂżliwiaÂła mu bieganie.Dlatego wolnym krokiem ruszyÂł w stronĂŞ siedziby SO lecz wczeÂśniej napiÂł siĂŞ trochĂŞ wody.
<NMM>
Keishi przeszed³ obok wodospadu kieruj¹c siê w stronê Kusy... Gdy by³ jednak na szczycie zatrzyma³ siê... Zbyt dobrze pamiêta³ to miejsce... i wcale nie by³y to przyjemne wspomnienia... W koùcu to tu Raiju chcia³ go zabiÌ... I po co walczy³? Czy nie by³oby dla Zato gdyby demon dopi¹³ swego? Zato byÌ mo¿e odzyska³aby wzrok zabieraj¹c z jego cia³a oczy... Mo¿e w koùcu zazna³aby szczêœcia... A on... Mimo wszystko by³by szczêœliwy... W koùcu choÌ raz na coœ by siê przyda³... Wolnym krokiem opuœci³ tereny Taki kieruj¹c siê w stronê Kusy... Szed³ maj¹c coraz bardziej ponure myœli... [NMM]
Neko wdrapa³a siê na szczyt wodospadu. Czemu? Bo przecie¿ nigdy tu nie by³a a maj¹c jedenaœcie lat jest siê mimo wszystko ciekawym œwiata. A ta okolica by³a taka piêkna. Nawet Neko zwykle o doœÌ ponurym nastawieniu dla œwiata pozwoli³a sobie na uœmiech. Czemu mia³aby siê smuciÌ maj¹c tak piêkny widok roztaczaj¹cy siê przed sob¹? Czu³a siê wolna, prawdziwie wolna. Siedzia³a na ska³ach a nieco dalej na ni¹ le¿a³a Tenshi jak zwykle towarzysz¹ca swojej pani.

Dodane po 3 godzinach 4 minutach:

Po kilku godzinach Neko podniosÂła siĂŞ. ZaczĂŞÂła schodziĂŚ. RobiÂło siĂŞ póÂźno a noc wolaÂła spĂŞdziĂŚ w swoim azylu jakim byÂła opuszczona chatka w Kusie. Tak to zdecydowanie byÂło najbezpieczniejsze miejsce na spĂŞdzenie noclegu. {NMM}


Miharu przyleciaÂła na duÂżym glinianym ptaku. Gdy juÂż stan¹³ on na ziemi, dziewczyna z niego zeskoczyÂła, a on zapewne za niedÂługo zniknie. Zanim jednak tak siĂŞ staÂło pogÂłaskaÂła go po mordce i podziĂŞkowaÂła za to, Âże jÂą tu przywiózÂł. Po chwili tak jak przypuszczaÂła znikn¹³. Zaraz potem podeszÂła do ÂźródeÂłka, skÂąd woda spadaÂła ku doÂłowi i przemyÂła niÂą sobie twarz, a takÂże napiÂła siĂŞ jej. W koĂącu mieszkaÂła w najgorĂŞtszej wiosce na tym Âświecie, a wtedy zapomniaÂła wzi¹Ì sobie czegoÂś do picia i dlatego musiaÂła siĂŞ napiĂŚ tutaj. Teraz usiadÂła sobie na progu szczytu tego ogromnego wodospadu i zwiesiÂła nogi do doÂłu. Twarz skierowaÂła ku górze i wpatrywaÂła siĂŞ w niebo. PróbowaÂła zobaczyĂŚ coÂś z tamtej walki Deidary i tamtego chÂłopaka, ale nic nie mogÂła zobaczyĂŚ. Bardzo chciaÂła obserwowaĂŚ przebieg walki bĂŞdÂąc tu, jednakÂże Suna byÂła za daleko od tej wioski mimo wszystko. WestchnĂŞÂła cicho i teraz mogÂła tylko mieĂŚ nadziejĂŞ, Âże blondyn wygra tĂŞ walkĂŞ. Teraz mogÂła tylko przyglÂądaĂŚ siĂŞ niebu i myÂśleĂŚ o niebieskich migdaÂłach. Ciekawa byÂła, czy ktoÂś tu wjedzie, czy teÂż nie. A jeÂżeli nie to lepiej dla niej, jeÂżeli tak bĂŞdzie musiaÂła to przecierpieĂŚ. PóÂźniej oka¿ê siĂŞ co siĂŞ dalej wydarzy. I z pewnoÂściÂą kiedy zobaczy ogromny wybuch pobiegnie sprawdziĂŚ co siĂŞ staÂło, a takÂże kto wygraÂł walkĂŞ. Gdy tak siedziaÂła na tej skale tuÂż obok spÂływajÂącej wody w dóÂł wodospadu, podmuch wiatru targaÂł jej lÂśniÂącymi brÂązowymi wÂłosami na wszystkie strony, a ona siedziaÂła taka zamyÂślona i caÂłkiem sama, lecz jej to pasowaÂło. Póki co nie miaÂła zamiaru siĂŞ stÂąd ruszaĂŚ.
Miharu po jakimÂś czasie poczuÂła coÂś.. PostanowiÂła w koĂącu wstaĂŚ i wróciĂŚ do Suny, bo zaczĂŞÂła mieĂŚ podejrzenia, iÂż walka dobiegÂła juÂż koĂąca. Tak wiĂŞc musiaÂła tam pójœÌ i zobaczyĂŚ, kto wygraÂł a kto przegraÂł. WstaÂła, przeciÂągajÂąc siĂŞ i lekko ziewajÂąc, po czym zbiegÂła w dóÂł wodospadu, by móc stÂąd odejœÌ. Ptaka Deia juÂż nie byÂło, wiĂŞc nie mogÂła polecieĂŚ sobie tak jak poprzednio, ale na nogach teÂż mogÂła szybko dostaĂŚ siĂŞ do wioski, skoro tak szybko biegaÂła. ZniknĂŞÂła stÂąd i Âśladu po niej juÂż nie byÂło.
<nmm>
~Już nie będę się bawił w opisywanie jak to po raz kolejny, wielki smoczy cień przeleciał nad murami KonohaGakure...~

Dopiero docierając na miejsce, wielki gad nieco zwolnił, przybierając łagodniejszą postawę w locie. Mimo przebytej długiej odległości, słońce wcale nie wydawało się być bliżej. Jedynie granatowe chmury burzowe, pozostały daleko w tyle, ostatecznie zawisając nad Konohą, oraz błyskały, jakby chciały być drogowskazem, latarnią dla podniebnych żeglarzy. Już po chwili, nieco niezapowiedzianie, Eonor przystąpił do lądowania, po czym z pełną Sobie gracją, zatrzymał się na solidnej skalnej półce wystającej obok spadającej wody...Rozglądając się dookoła, uwolnił się z uścisku zdezorientowanej Tanuki, po czym zszedł na ziemię upewniając się samodzielnie i skrycie, czy aby na pewno ta półka jest wytrzymała. Następnie wyciągnąwszy do góry dłoń, po raz kolejny zapraszająco się uśmiechnął, pomagając Jej zejść. Następnie wykonawszy kilka kroków usiadł na ziemi, rozpoczynając wypowiedź:
-"Jedno z niewielu miejsc, zapomnianych przez cywilizację. Lubię tutaj przychodzić, gdy muszę coś przemyśleć..."- skłamał. Nigdy wcześniej tutaj nie był. Nigdy wcześniej, tez nie musiał poświęcać aż tyle czasu i wysiłku na odpowiednie przemyślenia. Ale czy to naprawdę miało teraz jakiekolwiek znaczenie?
Szybki pęd wiatru, miarowy ruch smoczych skrzydeł. Lot. Zmiana pozycji, opadanie... Gdzieś daleko, daleko od Konohy. Świeżość wdarła się w jej płuca wraz z przeniknięciem przez kruchą warstwę mgiełki, udającą chmury, nad krainą wodospadów wręcz niewidoczną. Z upływem czasu stwór latający tknął ziemi, i wtedy zimny ciąg powietrza znów uderzył w jej twarz. Było tutaj, niżej, znacznie cieplej, niż w sferze czystej, ponad kolumnadą ciemnych, nasączonych wodą cząstek, ale temperatura nie zahaczała powyżej zera... Nie była odziana wyjątkowo dobrze czy też, używając potocznej mowy, "ciepło", nie odczuwała jednak też żadnego uczucia nieprzyjemnego dla ciała, zimna, temu podobnych... tylko wewnętrzny smutek. Bowiem opuszczając ręce, "uwalniając" chłopaka, zdała sobie sprawę, gdzie faktycznie są. Rzecz, która tak bardzo przekonywała ją w jej własnej głowie, że nie warto myśleć o Hyutonie, roześmiała się teraz perfidnie. Czemu? Wie to z pewnością sama Tanuki, może jeszcze to pamięta, może już nie, lecz wodospad, niekoniecznie ten, był pierwszym miejscem, gdzie go spotkała...
Ostrożnie, chwytając się ręki chłopaka, z pewnym nieobecnym spojrzeniem, lecz i iście delikatnym, może i szczęśliwym, pozytywnym wyrazem twarzy, zsunęła się z cielska smoka, opadając na kamienną powierzchnię. Krok w przód. Otarła rękawem ostatnie łzy, ostatni ślad po nich... Szum wody starał się stłamsić jej myśli, nieskutecznie jednak.
`Jedno z niewielu miejsc, zapomnianych przez cywilizację. Lubię tutaj przychodzić, gdy muszę coś przemyśleć...`
Tak. Człowiek czuł się, w obliczu wielkich kaskad przeźroczystej substancji, taki mały, samotny... Przemyśleć? A ona? Czy ona miała cokolwiek do przemyślenia? Mogła przypomnieć sobie wszystkie złote chwile, będące teraz jednak tylko i wyłącznie bezwartościowym tombakiem, fałszywym kruszcem, który przeminął i nie wróci... Usiadła spokojnie przy Atsui'm, podwijając nogi, brodę kładąc na kolanach, wpatrując się w migocząca, nieraz spienioną taflę niewielkiego jeziorka, na pozór bezmyślnie, smutno...
-Nie wiem, co mam teraz zrobić... - odezwała się szeptem, komentując swe myśli a zarazem widocznie swe słowa zwracając do dziedzica spadku Uchiha...
Bo nie wiedziała. Po raz pierwszy była w taki sposób bezradna...
Krystalicznie czysta woda, tak bezładnie i lekko opadająca, rozbijała się o skały tworząc duże ilości piany. Przez chwilę Atsui wyobraził Sobie, iż ten sam wodospad jest urzeczywistnieniem pętli czasu. Kropelka, wypływająca ze źródła, symbolizuje cud narodzin. Do tego momentu jest oddzielna, nieskazitelnie czysta. Potem wpadając w bieg innych, bardziej lub mnie spaczonych, to tak jakby zatapiała się w społeczeństwo. Od tego momentu, już staje się jego odwracalną częścią, a przy najmniejszej próbie buntu, zostaje wypchnięta samotnie na brzeg, gdzie samotnie, bezwładnie wyschnie. Tak czy owak, cała reszta toczy się dalej, powiększając z każdym przebytym metrem, z każdą zdobytą sekundą Swój napływ. Niektórzy próbują zatrzymać cudowne chwile, budując tamy, lecz w najlepszym wypadku, to jedynie spowalnia bieg rzeki. Nigdy go nie zatrzymuje. Aż w końcu docierając do rwącego urwiska, nieuchronnie spada w dół. Czy wodospad, oznacza śmierć? Kiedy patrzył na Tanuki, nie był tego przekonany. Wodospad mógł jedynie oznaczać zmianę kierunku życia, zmianę dotychczasowych wierzeń, albo ważne wydarzenie. Cudowne i niezapomniane, albo tragiczne, lecz również niczym widmo nawiedzające ludzką duszę. Ale i tak, płynęło dalej. Powtarzając ten bieg, kilkukrotnie. Z refleksji, wyrwało zadane drżącym głosem pytanie. Egoistycznie pogrążając się we własnych myślach, nawet nie zauważył, kiedy to Szanowna Hokage, trzęsąc się z zimna usiadła koło Niego. Po przez chwilę koncentracji, chciał zwiększyć zasięg ciepłej i czułej opoki, która go skrywała, lecz którą on samolubnie trzymał dla Siebie. Ostatecznie jednak, zdjął sygnet, oraz podając Go oziębłej dziewczynie, doradził:
-"Nie marznij."- po czym przez chwilę, pokazał wyuczony uśmiech, tak kusicielsko namawiający do niestawiania oporów. Następnie jednak, odwrócił głowę wzdychając. Zrozumiał, iż to pytanie, nie było retoryczne. Mimo iż miał przygotowaną ponad setkę pomysłów i manewrów na taką właśnie ewentualność, zrozumiał też, że wcale nie chodzi Jej o politykę czy ekonomię. Najchętniej, po prostu rzuciłby się do tyłu, i opierając głowę na twardej skórze smoka, najzwyczajniej w świecie odparł "Nie wiem", grymasząc i uderzając rączkami o skałę jak niedouczone dziecko. Jednak w żadnym wypadku, nie rozwiązałoby to problemu. Otrzymał pytanie, z którym tak naprawdę Sam od pewnego czasu, zmuszony był się borykać. Problem, spowodowany brakiem konsekwencji. Nie chcąc znów zagubić się w myślach, powracać do minionych wydarzeń, znów spojrzał na twarz Tanuki, odpowiadając:
-"Żyć Dalej "- wyszeptał, jakby starał się ukraść nieco więcej czasu na odpowiedź. Co za głupota. To nie był przecież żaden konkurs, a każde nawet najciszej wypowiedziane, pośród szumu wody, słowo miało ogromne znaczenie. Bojąc się, iż rzekł coś nieodpowiedniego, panicznie zaczął przeszukiwać pamięć w poszukiwaniu informacji na temat tej dwójki. Tak naprawdę nic o nich nie wiedział. Związek z Miłości? Bo na pewno nie z rozsądku. Co do tego mógł być akurat pewien, gdyż sam, nie tak dawno temu doświadczał kaprysów tego romansu. Owszem, mógł pocieszająco stwierdzić, że i tak doskonale poradzi Sobie bez Niego. Iż sprawiał tylko kłopoty, powodował zamieszanie, brudził. Ale nie miał pojęcia, czy to właśnie nie jest właśnie przeciwność stanu po utracie miłości. Skąd mógł o tym wiedzieć? Jemu co najwyżej uciekła jedna chwila.
-"Tanuki"- rozpoczął dość twardo i pewnie, jakby chcąc Sobie dodać odwagi "- Chyb...Na pewno, nie potrafię Ci pomóc. Nie mam pojęcia co czujesz."- gdyż ten lekki grymas na twarzy, nie wyraża zupełnie Nic. -Chciał dokończyć, ale będąc zdziwiony własną szczerością, stracił głos. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz, powiedział coś zupełnie szczerze i nieprzewidzianie. Kiedy ostatni raz, wdał się w refleksję, zamyślił na dłuższy moment. Kiedy po raz ostatni dał się podejść przez wroga. Niemalże w złości, chciał uderzyć ręką w litą skałę, ale powstrzymywała go myśl, że to nie on tutaj potrzebuje pomocy...
Kap, kap, kap. Stuk, stuk, stuk. Kaskady lecącej masy, olbrzymiej masy wody, zamieniające się w niegłośny szum... Z pewną nieśmiałością i wahaniem, odpowiednimi dla jej stanu, podniosła z dłoni Atsui'ego pierścień, nakładając go na palec serdeczny. Skupił jej uwagę na jeden, maleńki moment, co połączyło się z równie niewielkim impulsem energii... Ciepło rozlało się ostrożną falą, powodując, że krew w żyłach zaczęła krążyć szybciej, wywołując przyjemne uczucie lata, jakoby teraz, na plaży, wśród wrzasku stad mew, przemierzających odwieczny błękit, ona, leżąca, wpatrująca się w ten nieboskłon, mogła poczuć prawdziwe słoneczne promienie...
"Nie mogę... Nie potrafię..."
Nie, odpowiedź chłopaka nie była dziwiąca. Nie była także... Oryginalna. Nikt nie umiał jej pomóc. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę czuła, bowiem ona sama od dawna zamknięta była w innym świecie, jakby równoległym wymiarze, gdzie czas krążył inaczej i wszystko było inne... A teraz? Teraz ktoś strącił ją pośród śmiertelników, i, rzecz muszę, wcale nie umiała sobie poradzić ze stratą, jaką poniosła. Nietrudno się domyślić, o jaką stratę mi chodzi, nieprawdaż?
-Nie wiem, co robić, bo... Mi... Chyba... Najbardziej chodziło o to, że on... Ma syna - wydukała nieskładnie, jakby ignorując wszystko i wszystkich, zarazem nerwowo złączając palce dłoni, bawiąc się nimi, spuszczając wzrok, tylko szukając zajęcia... Nagłe huśtawki nastrojów? Nie, coś zupełnie innego. Uczucia, których nie mogła wczesniej okazać.
Mimo iż nie używał już żadnego wspomagacza, i tak było Mu nad wyraz ciepło. Może właśnie dlatego, że wstydził się Swych szczerych słów, albo traktował je jako publiczne potknięcie. Nigdy nie mówić tego co się myśli, teoretycznie bardzo łatwe, i nawet wychodziło to Atsui'owi bez większych trudności, aż napoczęły go napotykać sytuacje takie jak ta. Przez chwilę zastanawiając się egoistycznie, bardziej nad Samym Sobą, rzucił tylko pojedyncze spojrzenie, dające do zrozumienia, iż mimo wszystko oczekuje jakieś odpowiedzi. I takowa nadeszła. I to jak! Z nieskładnego, nieładnego stania emanował aż zbyt duży przekaz, który niczym lodowaty prysznic oblał go w całości. Niecodzienna reakcja, mimo iż na początku nawet nie zrozumiał tych słów. Otworzywszy słodko i niewinnie usta, natchnęło go milion, o ile nie miliard myśli. Wszystkie chaotycznie splątane, i wijące się, sycząc próbowały na raz dojść do głosu. Znał najmroczniejsze sekrety, najbrudniejsze intrygi i układy. Ale nie wiedział, iż Hyuta ma potomka! Z każdej myśli, wiło się dodatkowo tysiąc innych, malutkich, dużo mniejszych, głośno piszczących o dodatkowe wyjaśnienia. Czy Sam Shiro o tym wiedział? Dlaczego nic nie mówił? Bał się? Wstydził? Chronił? Każde pytanie, powinno zostać zadane, i już miał to uczynić, kiedy dostał kolejną zimną falę. Ta tym razem, była rzeczywista, i była to woda, która nieposłusznie uciekła z potoku. Nie powinien być aż tak ciekawski, ale skoro miał chociaż udawać oparcie czy też pomoc, musiał zadać co najmniej jedno pytanie. Ująwszy dłoń Tanuki, po części aby dodać jej odwagi, po części aby dodać jej właśnie Sobie, niczym dziecko zamrugał i zapytał:
-"A... od kiedy?"- po czym znów się skarcił. To zabrzmiało tak szczeniacko i złośliwie, zupełnie nie pasując do sytuacji. Chcąc się natychmiast poprawić, zaczął komplikować: -"znaczy... Kiedy Wy... od Jak Dawna..."- kolejne nędzne próby. mające wyprowadzić dyskusję na dobrą drogę były coraz bardziej natrętne i krępujące. Gdyby nie wielki problem, z jakim przyszło mu się zmierzyć, oraz lodowate krople wody spływające po plecach, z pewnością zarumieniłby się. I to nie z powodu tematu, tylko z powodu Swojego braku dystansu. Obwiniając jeszcze raz w myśli Hyute, niemalże śląc mu zgorzkniałe przekleństwo, po raz kolejny przegryzł okaleczona wargę, starając się wyjaśnić Swoje intencje:
-"Ile ma lat?"- cóż, zabrzmiało całkiem niewinnie, zresztą po całym poprzednim przedstawieniu jakie zrobił było to już oczywiste...
W momencie, kiedy Atsui ujął jej dłoń swą dłonią, wzdrygnęła się lekko. Ot, zdenerwowana, zdążyła w dość krótkim czasie pogrążyć się w swych wewnętrznych rozterkach, a miły gest chłopaka jakby ją z nich wybudził. Wysłuchawszy całego preludium dla właściwego pytania, rozgoryczyła się jeszcze bardziej. To, co mówił Uchiha... To, co mówił, świadczyło o tym... Nie. Nie świadczyło o niczym, co można by było nazwać konkretem. Mówiło o wielu rzeczach... Mimowolnie sięgnęła drugą ręką do szyi, unosząc ozdobną misericordium, otrzymaną od Hyutona, w górę. -Nie mówił wam o mnie, prawda? - wyrzuciła z siebie, wręcz oskarżycielsko - Nie opowiadał wam ani razu o mnie, o dziecku, nie mówił o tym, że mieliśmy wziąć ślub? - wlepiła wzrok w ziemię, kontynuując podobnie, acz w ździebko innym temacie: -Seikatsu... Mój syn... Ma półtora roku. Hyuta widział go... Raz. Jeden jedyny raz. A teraz... Nie będzie już szansy, by to zmienić, by zobaczył go ponownie... - bezsilna, zacisnęła swą dłoń na wisiorze...
Starając się odseparować szum wody od cichych słów Hokage, słuchał Jej bardzo uważnie. Po aż tak dużym trudzie włożonym w zadanie... nie w próbę zadania przyzwoitego pytania, nie mógł przecież pozwolić, aby najmniejsze słowo, literka czy sylaba Mu uciekły. Owszem, zaczęło się dosyć pretensjonalnie, ale stwierdził, że to po prostu część jej kobiecej natury. Przecież doskonale wiedziała, iż tematem przewodnim w Zakonie, nie bywają ploteczki towarzyskie. Zresztą takie, mogące być słabym i wrażliwym punktem. Hyuta po prostu o tym nie mówił, bo nie chciał narażać nikogo na niepotrzebne zagrożenie. Następnie równie uważnie słuchał jak Tanuki mówi o ślubie. Samo to słowo, niemalże na moment dziwnie go rozkojarzyło, lecz nie pozwolił uciec koncentracji, kiedy rozmowa wróciła na najbardziej interesujące go tory. "Jego..." czy "Mój", Matka, nigdy nie użyła słowa "Nasz", co było w sumie trochę niepokojące. Ostatecznie jednak, wysłuchawszy całej odpowiedzi, jakby z ogromną ulgą wypuścił z Siebie powietrze. Nawet nie zauważył kiedy, Jego tak dłoń, mocno ściskała dłoń Tanuki, więc kiedy tylko doszedł z powrotem do władzy ruchowej, momentalnie cofnął ją, kiwając przepraszająco głową. Czy też za chwilę braku całkowitej kontroli, czy też przez moment uważając Ją za Kobietę w stanie błogosławionym. Nie mógł jednak jej o tym powiedzieć. Teraz jednak choć w części poznał wątpliwości Kobiety, to jednak dalej ich nie rozumiał. Jest przecież silna, pewna Siebie, z pewnością czy też z odrobiną pomocy czy nie, poradzi Sobie z wychowaniem dziecka. Zresztą radziła Sobie i do teraz. Obróciwszy głowę wpatrując się krystaliczną wodę, starał się szukać dobrego powodu:
-"Może to i lepiej? Nie narazi go już na nic. I Nigdy nie będzie taki jak On..."- Jak My...po raz kolejny nie dał rady dokończyć zdania, zdając sobie sprawę iż na tego typu słowa, jest jeszcze stanowczo zbyt wcześnie. Ale co naprawdę miał powiedzieć? Że można zastąpić Ojca, oraz ze wszystko się jakoś ułoży? Może i tak powinien, ale ta sytuacja już powoli go przerastała...
Dłoń chłopaka raz po raz coraz mocniej i mocniej zaciskała się na jej dłoni... W końcu ją cofnął, i wtedy zyskała pretekst, by wrócić na niego swój wzrok. Lekkie kiwnięcie głowy, jakby przepraszające, 'skomentowała' swym smutnym spojrzeniem, puszczając zarazem wisiorek... Wysłuchała jego słów, z takim zainteresowaniem, jakby mówił coś niezmiernie dla niej ważnego... -Nie. To... To nigdy nie będzie dobrze. Hyuta... Hyuta nie zawsze był taki, jaki chciałam, aby był, ale go... Kochałam. Kocham... Zarazem... Zarazem syn potrzebuje ojca, by rodzina była pełna. Boję się zostać sama... Nie mam już nikogo bliskiego, 'przyjaciele' zajęci swoimi sprawami... To nie jest tak, że sobie nie poradzę. Chcę, nader wszystko, znów mieć przy sobie kogoś, kto mnie zrozumie. Zatrzyma się, pocieszy, a nie tylko wzruszy ramionami... - westchnęła cicho, dalej wręcz wptrując się w chłopaka. -Wiem, że to może być niezrozumiałe... Bo po co mi był taki Hyuton, przez którego łzy cisną mi się do oczu? - uśmiechnęła się blado, acz wdzięcznie...
Słowa. Słowa nie potrafią wiele zmienić. Jednak tych wypowiadanych przez Tanuki, Atsui słuchał wyjątkowo uważnie. Niczym poezji, liryki, czy śpiewu. Słowom, towarzyszyła głęboka refleksja. Kolejna. Tym razem dotyczyła tego co najgłębsze, sensu życia, przyjaźni, miłości. Na tym świecie, brakuje słów, aby móc dokładnie opisać przepływ jego myśli. W tym momencie stanowiły one nieosiągalny kosmos. Kupę wijących się bezpodstawnie myśli, rozterek słów, można właśnie tak opisać. Jednakże po co? Postanowił, zupełnie sam, odpowiedzieć na niewprawne przesączone nerwami pytanie Tanuki:
-" To całkiem zrozumiałe, wiesz? Potrzeba szczerej rozmowy, miłego gestu, czułego dotyku. Nikt nie chce być Sam. Ale doskonale wiesz, że każdy "zajmuje się Swoimi sprawami"- po części powtórzył Jej słowa. Mimo iż doskonale zrozumiał w Jej słowach aluzję do Swojej postawy, to i tak wcale nie czuł się dobrze. Odwrócił głowę, spoglądając gdzieś na skraj skalnej półki, doszedł do wniosku iż tak naprawdę to powinien być ostatnią osobą na Swoim miejscu. Nie wiedział czy to los zakpił z Niego, czy z Niej. W żadnym wypadku, nie powinien też być osobą, której można zaufać, czy też oprzeć się w razie potrzeby. To nie on powinien pocieszać, to nie na nim powinno się polegać. Nie podnosząc głowy, wyszeptał jakby Sam do Siebie:
-"Bliscy... Dobrze jak w ogóle są i nie zawodzą..."- Po chwili jednak zrozumiał jak niefortunne i nieodpowiednie było to stwierdzenie. Dlatego podniósł głowę, po czym przekrzywiając ją lekko w lewą stronę, posłał szczery uśmiech do Tanuki. Owszem, świat jest zły i nie ma się co oszukiwać. Ale przynajmniej teraz, w tej krótkiej chwili, nie powinna się tym martwić.
Blady uśmiech zgasł przy ostatnich słowach Uchihy. Wstrzymując się jeszcze na moment z odpowiedzią, oswobodziła włosy z sztywno ułożonej fryzury, wyjmując zeń spinkę. Podłużna, ozdobna, w kolorze szmaragdowym, jawno kontrastowała z jej białymi, bladymi dłońmi... Przyjrzała się jej uważnie, jej ozdobom, zapięciom, diamencikom i innym ozdobnym bzdetom, po czym, wykonując zamach, wrzuciła ją do adamentowego jeziorka. Przez chwilę flary słoneczne oświetlały fale, utworzone w miejscu, gdzie spadła spinka, by później rozpłynąć się w nicość...
-Uważam dalej, że to nielogiczne... - stwierdziła cicho, ukrywając twarz pod burzą czarnych włosów. Nie widziała nic, za to słyszała nader dobrze...
Komentarz o "bliskich" wywołał u niej ciche parsknięcie śmiechu.
Jego uśmiech znikł, kiedy to Tanuki rozpuściła włosy i przez moment oparła wzrok na przedmiocie który wcześniej trzymał je "w kupie". Następnie odruchowo, podążając wzrokiem za przedmiotem, obserwował jak ten po prostu spada do wody, pozostawiając po Sobie jedynie niewielkie okręgi na wodzie. Po krótkim momencie, mógł już jedynie zgadywać gdzie spadł ów przedmiot. Mimo ogromnej ludzkiej ciekawości, która przesączała go w tym momencie, rozumiał iż nie należy pytać. Gdyby ten temat, był w jakikolwiek sposób wart inicjacji, Hokage z pewnością zrobiłaby to Sama. Mimo wszystko, pozostały jeszcze słowa. Tym razem odczuł w nich odrobinę uparcia i nutkę przekomarzania, które odebrał za dobry znak. Jednak równo mocno w jego głowie, utknęło parsknięcie, drwina. Były nowe, dziwne. Odruchowo zauważył, iż jeszcze nie widział, aby Tanuki się śmiała. Żadna strata. Mimo wszystko, odpowiedział:
-"Odłóż na bok logikę. Nie jest Ci do niczego potrzebna,"- rozpoczął jakby nieco speszony. Mimo to, ostatnie parsknięcie domagało się kontynuacji:-" I doskonale zdaję Sobie sprawę, że to jest głupie. Jak sny, jak Marzenia. Ale w coś trzeba chyba jednak wierzyć, czyż nie?"- zabrzmiało to trochę jak bredzenie fanatyka. Jednak mimo wyraziwszy opinii na ten temat, nigdzie nie zaznaczył iż jest to jego opinia. Po prostu wypowiedział się w sposób ogólnikowy, unikając niepotrzebnych problemów i wyrażania własnych pomysłów, co do których zresztą, nie był już taki pewny...
Lecz jej śmiech nie miał być kpiną. Był tylko i wyłącznie komentarzem. Swoistym, acz pozytywnym wyrażeniem uczuć, które w tej chwili w sobie miała. Zza ciemnej kotary włosów, jakby na znak, iż dziewczyna dalej słucha uważnie słów Atsui'ego, spojrzały na niego, wyjątkowo przenikliwie, dwa czarne, roześmiane węgielki, stanowiące oczy Tanuki.
-Wiara potrafi umrzeć, tak jak bliscy. Wiara i miłość do bliskich mają ze sobą wiele wspólnego - zaczęła spokojnie i pogodnie, marszcząc jednak brwi. -Ale nawet wiara nie zastąpi prawdziwej pomocy. Dobrze jest wierzyć, tak jak wiedzieć. Ja wierzę, że karma żyje w każdym z nas i że każdy jest dobry. Z drugiej strony - przybrała smutny wyraz twarzy - wiem, że nie można moich wierzeń i przekonań sprawdzić. Tak samo jak wiem, że moje życie teraz bardzo się zmieni... A ty, Atsui? W co wierzysz, a co wiesz? - zaciekawiła się, ot tak, serdecznie.
Znudzony kontemplacją kawałka skały, uniósł wzrok na Niebo, po jednej stronie widząc burzowe chmury tuż nad Konohą, po drugiej szerokie słońce. Dwie przeciwności, pośrodku których to znajdowała się Tanuki. Niby sprawiała wrażenie, bycia wcieleniem burzowych kłębów wody, z przeciwnej jednak strony, Jej ciekawskie, uśmiechnięte jak słońce oczy. Oraz kolejna wypowiedź, szczera, spokojna, prawdziwa. Może i nie chciał aby była skierowana do Niego, leczy kiedy usłyszał Swoje imię, poczuł się zobowiązany dokładniej wgłębić się w te słowa:
-"Naprawdę sądzisz, iż istnieje coś takiego jak dobro? I że..."- tutaj powstrzymał się od wymieniania-"... każdy, naprawdę może być dobry?"- wypowiedział to z lekkim zażenowaniem delikatnie zmieszanym z nutką ciekawości czy niedowierzania. Świat taki nie był. Nie ten, którego on doświadczył. Nie udzielił jednak jeszcze odpowiedzi na nurtujące ją pytanie:
-"Ja... wiem, że to nie ja powinienem tutaj być."- chwila pauzy, podczas której zastanowił się szybko, że jeżeli nie on, to kto? A i w takim razie, gdzie On powinien być? Szybko jednak kontynuował:-" Oraz bardzo chciałbym móc wierzyć, że masz rację..."-cokolwiek to znaczyło. Inne, wcale nie musi oznaczać gorsze. Zresztą czy tak naprawdę wiele się zmieni? Nie wdawał się nawet w pojedyncze przepychanki z myślami. Ułożywszy rękę za głowę, przechylił się do tyłu i opierając się o ciepłe ciało smoka, cicho wzdychnął. Było o wiele prościej, kiedy nie zadawał, ani nie słuchał takich pytań.
Czy naprawdę 'wierzyła' w to, co przed chwilą powiedziała?
-Naturalnie, że tak uważam - odpowiedziała pewnie, po trochu niczym małe, rozpuszczone przez rodziców dziecko. -Powiem więcej: nie tylko tak uważam, ale tak jest. Ilekroć ktoś zrobi coś złego, tylekroć można sprowadzić z powrotem na dobrą drogę... - dodała, po czym, zdając sobie w pełni sprawę z własnych słów, postanowiła je sprostować, by uniknąć tak zwanego nieporozumienia: -...i, choć ten "ktoś" nie będzie chciał, by przekonać go do swego, to zawsze warto próbować... Bo nigdy nie wiesz, jaki człowiek jest naprawdę i dlaczego robi to, co robi... Powierzchownie oceniłam Hyutona i wiele innych osób. W tym także Ciebie. Nawet jeśli nie chcesz tu być, to jednak jesteś... - zastanowiła się chwilę, po czym znów coś dodała: -I to jest naprawdę dziwne.
Miły piknik, zmienił się coś w rodzaju dyskusji. I to dość wciągającej, bo to nią, Atsui przejął się o wiele bardziej niż dalszym kontemplowaniem zachwycającego i uspokajającego otoczenia. Nie podobało Mu się to co słyszał. Wszystkie dotychczasowe rozmowy tego typu, schodziły do poziomu zwyczajnych osądów i rozważań, na temat czystego zła. Spoglądając dalej w Niebo, oraz zawieszając Swoje oczy gdzieś tam daleko i wysoko, nie do końca mimowolnie, brał czynny udział w rozmowie:
-" Jak rozróżniasz więc dobro od zła? A co ze złem koniecznym? Mniejszym złem? Absolutnym i bezwzględnym dobrem? I czy to się w ogóle różni?"- nie wypowiadał Swojego zdania bezpośrednio, gdyż aż nadzwyczaj jasno ociekało ono z jego słów. Zresztą, co kreatywnego o dobrze mógł myśleć ktoś tak "zepsuty" jak On. Została jeszcze do wyjaśnienia druga część zdania, co też niezwłocznie uczynił: -" Nie, nie oceniłaś Mnie niewłaściwie czy powierzchownie. Mogę być nawet zły i zepsuty. Spaczony. Nie usprawiedliwia Mnie to jednak od braku ludzkich odruchów...."- odrzekł, gdyż co innego miał odpowiedzieć? Jeden... czy też dwa, epizody, nie uczynią z Niego bohatera, czy też wzór cnót. Choć może to wszystko, było tylko Swoistą maską? Będąc "złym", nie ma przecież wymagań. Regulaminów. Prawa. Brak oczekiwań, które można by zawieść.
-Dobro... - westchnęła - ...jest tym, co robimy dla drugiej osoby, by ona była szczęśliwa, by dobrze jej się żyło. Zło jest stanem przeciwnym. Gdy człowiek robi innym krzywdę. Gdy działa przeciw nim. Nie ma stanu pomiędzy i nigdy go nie będzie... - znów wpatrzyła się w wodę, jakby tam czegoś szukając. Łatwo było się domyślić, że wzrok poszukuje rzeczy jawno określonej - spinki. W miejscu, w którym zawiesiła ostatecznie swój powidok, wśród tafli, widoczna była sporawa, czerwona plama, w kolorze łudząco podobnym do koloru ozdóbki, którą tak okrutnie potraktowała... Uśmiechnęła się pod nosem, skulając się jeszcze bardziej, acz włosy odgarniając do tyłu, by mdłe promienie słoneczne idealnie oświetlały jej delikatną twarz...
-A ja nie mogłam jej doczyścić... - kiwnęła głową w kierunku zabarwionego miejsca, jakby na moment odcinając się od tematu, który przed chwilą tak "uparcie" wręcz drążyła w rozmowie z Atsui'm. Po chwili jednak, otrząsając się z rozważań na temat spinki, postanowiła wrócić do dyskusji. A raczej skomentować ostatnie zdanie, które wypowiedział chłopak...
-Każdy patrzy na wszystko inaczej... - i znów na niego spojrzała, a jej dziecinny, ździebko naiwny uśmiech był jednym wielkim przekazem, iż jeśli chodzi o kwestie "dobra, zła i Atsui'ego", i tak ona wie wszystko najlepiej, bo przecież "po swojemu".
Może aż zanadto oczekiwana odpowiedź, okazała się być... precyzyjna definicją. Owszem, wygodną, ale zbytnio uproszczoną i niepodważalną. Oraz dla Atsui'a całkowicie błędną. Traktowała wszystko zbyt ogólnikowo, nie biorąc pod uwagę czy podmiot, albo cel, jest dobry czy zły. Może trochę religijną, gdyż przecież nieraz spotykał wesołego i nieco otyłego kapłana, namawiającego do bezgranicznego i bezwarunkowego czynienia dobra, które rzekomo miałoby być nagrodzone po śmierci. Nie, jednak Tanuki nie była otyłym kapłanem z czerwonym nosem, dlatego też po prostu kiwnął głową, cokolwiek miałoby to oznaczać. Kiedy nagle zmieniła temat rozmowy, z powrotem usiadł szukając wzrokiem jakiegoś konkretnego śladu o którym mówiła. Nie zdziwił go fakt, iż krystalicznie czysta woda, była w stanie doczyścić zardzewiałą spinkę. Potraktował to jako dobry znak, dlatego też odpychając się wstał po czym wykonując kilka leniwych kroków, zatrzymał się tuż nad powierzchnią wody. Tutaj znowu przykucnął sięgając po wcześniej rzucony przedmiot, po czym celowo nieostrożnie wyjął go, beztrosko ochlapując dziewczynę. Może to byłą mała złośliwość w związku z tonem ostatniej wypowiedzi? Następnie, podniósł przedmiot i popatrzył na niego pod słonce, obserwując jak teraz wesoło i czysto się mieni. Promienie słońca wesoło skakały po odnowionej wartkim strumykiem powierzchni, co mogło rzeczywiście być pocieszające. Następnie, będąc wciąż na skraju potoku, obrócił się w jej stronę, po czym trzymając jak niewielkie trofeum, wykonał falisty ruch dłoni, oraz z lekkim uśmiechem skomentował:
-"Symbol Odnowienia?"- równie dziecinnie przekrzywiając przy tym głowę w prawo.
Skrzywiła się lekko, leciutko, ochlapana wodą. Była dosłownie LODOWATA. Czuła jej świeżość i zimno nawet mając nałożony cudowny, "magiczny" sygnet, otulający ją jakby jakimś cudownym czarem, wywołującym ciepło... Zmierzywszy plecy Atsui'ego, by on sam tego nie zauważył, groźnym, posępnym wzrokiem, jakby świadczącym, iż czyn, którego się "dopuścił" był wprost bezczelny, rozpromieniła się ponownie. Teraz spinka miała kolor idealnie biały, a wykonana z masy perłowej, z metalowymi zapięciami, ozdobiona diamentami, pod promieniami słonecznymi tworzyła barwne tęcze, gdyż światło, przenikając przez czysty już kryształ, rozszczepiało się, a jego nawy padały na wszystko, począwszy od dwóch osób, które wybrały się w to odosobnione miejsce, skończywszy zaś na samej ziemi, wodzie, czy skale... Kolorowe misterium, premiera ślicznej ozdóbki, jakby coś pomiędzy przedstawieniem a opowieścią, która toczy się w książce... Na wiele sposobów opisywać można byłoby cudną wsuwkę, którą w dłoniach swych dzierżył teraz Atsui.
-Jeśli tylko spinka może być symbolem... to ta właśnie stała się znakiem odrodzenia.
Jeszcze przez chwilę wesoło prezentując zdobycz, wykonywał nią dziecinne ruchy patrząc jak rzucane przez spinkę światło wesoło odbija się w jej czarnych oczach. Następnie, wpierw puszczając przedmiot, złapał go na tej samej wysokości, a następnie obracając dłoń, palcami w stronę nieba, powoli otworzył prowizorycznie utworzony kuferek, podając zgubę Tanuki. Mimo iż nie musiał, gdyż "odrodzona" spinka sama w Sobie dostatecznie przyciągała uwagę dziewczyny, znów kiwną zachęcająco głową. Przecież w żadnym wypadku, to nie był jego symbol, gdyż mimo wszystko pozostał taki jaki był. Następnie, podpełzając nieco do góry, znów oparł głowę na smoku, umieściwszy wpierw, za nią rękę. Błogi szum fal, oraz wesoło zagrywający wietrzyk, działały naprawdę dobrze, relaksująco. Obrzuciwszy po raz ponownie wzrokiem już powoli zachodzącą gwiazdę, uśmiechnął się jakby się rozmarzył, po czym leniwie i powoli stwierdził:
-"Widzisz? Nawet słonce się uśmiecha do Ciebie."- po czym dalej spokojnie oglądając nieboskłon niemalże nie pogrążył się w kolejnej refleksji.
Odebrała ozdóbkę, przyglądając się wcześniej, jak Uchiha bawi się nią, puszczając zajączki i inne cuda niewidy. W dłoniach, gdy już ją odebrała, wydawała się być lekką, lżejszą, aniżeli wcześniej. Świeższą. Zimniejszą, po kąpieli w czystej, górskiej wodzie. Znów spięła wlosy, tak, aby dalej były rozpuszczone, lecz nie wchodziły na twarz. I jej wzrok przykuła różowawa łuna, gdzieś, nad zachodnim horyzontem, gdzie nikła poświata słoneczna chowała się za jego linią... Powoli nastawał zmrok, nieustępliwy mrok nocy. Na niebo wstąpił jasny zarys księżyca...
-Uśmiecha się... - powtórzyła, a może raczej powiedziała, cichym szeptem, ni to do siebie, ni to do Atsui'ego, ni to do szarzejącego nieboskłonu - ...uśmiecha się na swój własny, dziwny sposób...
To był dzień pełny wrażeń. Tak był, bo właściwie właśnie teraz dobiegał nieuchronnego końca. Wraz z ciemniejszą, bardziej dyskretną osłoną nocy, szum fal i melodia wiatru, wydały się spokojniejsze. Opadła też temperatura, co spowodowało ciekawy efekt dymu, uwalnianego z każdym spokojnym oddechem. Kolejny dzień, jak wiele innych, po prostu przeciekł przez palce. Po prostu spłynął najpierw w dół, do potoku, a następnie tragicznie rzucił się w wir wodospadu. Nie miał nawet pojęcia, ile minęło czasu, ale z każdą upływającą sekundą, coraz bardziej mu to przeszkadzało. Nie wiedział, czy aby na pewno jest już pora, więc samemu nie ruszając się z miejsca, aby przypadkiem nie narzucić żadnych własnych decyzji, zapytał:
-"Późno. Może chcesz już wrócić?"- tak jakby pora miała jakiekolwiek znaczenie. Po prostu może lepiej, żeby Hokage, samotna matka, nie spędzała nocy poza domem?
Wracać. Wzdrygnęła się.
-Jest mi to... Obojętne. I tak nikt nie zainteresuje się moim zniknięciem. Nie mam do kogo wracać - tym razem odparła natychmiastowo, przenikliwie, chłodno, z goryczą, przypominając sobie 'stratę'... -Nie chcę ci się narzucać, nie chcę także wracać do Konohy. Tam każdy mnie zawodzi, a ja muszę udawać chłodną i niedostępną, żeby cokolwiek zyskać. Choć... Jest to wątpliwy zysk, to raczej kopanie dołków pod innymi. I... I wtedy znów stanę się "naiwna i krótkodystansowa w zachowaniu" - z niekwestionowanym smutkiem przypomniała sobie słowa chłopaka, odchylając się do tyłu i kładąc się na zimnym kamieniu, przypatrując się wschodzącym gwiazdom... Coraz więcej i więcej ich przetykało bowiem aksamitnie czarny nieboskłon, tworząc coś na wzór deseniu, pokrywającego cały półokręg nad nią i nim... Jedne tworzyły konstelacje, plejady, grupy, zupełnie jak ludzie, inne zaś tkwiły w odosobnieniu. Czyżby w podobny sposób, jak ona do niedawna? Wypuściła chmurkę pary, uśmiechając się do gwiazd, a może do własnych myśli.
Nie widział Jej reakcji. Może to i lepiej dla Niego. Natomiast doskonale ją słyszał. I właśnie przez to, zaczął zastanawiać się, iż Jej dobre i prawe życie, nie jest tak naprawdę takie cudowne. Poczuł również smutek, kiedy wytknęła mu tamte słowa. Nie, nie dlatego, że je wypowiedział. Zmusiły go do tego okoliczności. Było to dokładnie zaplanowane przedstawienie, idealne teksty, perfekcyjne ruchy dwójki tak obcych sobie aktorów. A wszystko po to, aby chociaż na chwilę, na osobności zrzucić całun nieufności i zbroję codziennych, pokazowych nawyków. Poczuł smutek, gdyż ta dziewczyna musiała posunąć się aż tak daleko, aby móc przez chwilę szczerze porozmawiać. To nie było sprawiedliwe, świat nie był. Jedna wielka tragedia, w której śmierć ukochanego jest tylko kolejnym aktem. A wszystko, ku radości ludzkich hien, publiczności. Nie chciał porównywać co było gorszę, czy jej rzeczywistość, czy jego osobiste rozterki i sprzeczności, ale w każdym razie poczuł się dotknięty przez taką wypowiedź. Odpychając się dłonią od smoka, znów usiał. Objął dziewczynę, w geście mającym jakby dodać otuchy, po czym rozpoczął mówiąc jakby do dziecka:
-"Nie bój się. W takim razie, nie mogę, nie mam prawa Cię tam zabrać."- więc tego nie zrobię, dopowiedział w Sobie. Wypuszczając kolejną parę, popatrzył jak ta uroczo rozchodzi się w powietrzu, po czym kontynuował: -"W dodatku będę, tak długo jak będziesz tego potrzebowała, umh?"- po czym drugą ręką, z odrobiną dziecinnego przekomarzania, pogładził ją po koniuszku nosa. Doskonale zdawał Sobie sprawę, iż spędzenie jakiegoś czasu poza wioską, nie rozwiąże sprawy. Może tak minąć popołudnie, dzień, noc, ale prędzej czy później, Cień Konohy będzie musiał wrócić na Swoje miejsce. Jednakże, zniesmaczony planowanym biegiem wydarzeń, nie chciał tego nawet przypominać, czy niepotrzebnie zaznaczać. Może niczym ta spadająca gwiazda, zniknie gdzieś tam w otchłani błękitnego jeziora.
Niebo. W obrębie niego tyle wielkich, wiszących na niewidocznych linkach, gazowych olbrzymów, które teraz raz po raz wydawały się mrugać do ludzi, do niej, jakby przesyłając jakąś zakodowaną wiadomość, może alfabetem Morsa, a może to praca dla matematyków, tak jak rozszyfrowywanie Enigmy, by poznać kod, mowę gwiazd? Jedne świeciły na czerwono, inne były białe, jeszcze inne niebieskawe, czy po prostu pulsowały dziwną materią, niczym kwazary w ostatnich poznanych zakątkach naszego wymiaru. Były piękne. Cudowne. Tliły się wolnością. Ludzie lubili patrzeć w gwiazdy i mieć różne wyobrażenia o ich powstaniu i bycie. Dla niej były teraz pięknym okazem czegoś, co ją pocieszało w smutku, płakało z nią, gdy potrzebowała tego, milczało, gdy ciągnęła swe monologi, przysłuchiwało się jej myślom, gdy prowadziła bitwy w swej własnej świadomości. Niepodważalnie, gwiazdy były dla niej wcieleniem uciekającego ideału, którego nie da się uchwycić ani opisać. Ideał ten był tak doskonały, szczęśliwy i dokładnie zarysowany, iż mógł istnieć tylko i wyłącznie w jej, poniekąd chorym umyśle. Opiekuńcze dłonie, pozwalające nie objąć jej umysłu nostalgii, która znów zawitała w jej ciało, raz jeszcze objęły ją, pocieszając a zarazem dając powód do wyrazu zadowolenia, radości, w formie wdzięcznego uśmiechu, kierowanego już nie do wyimaginowanych marzeń, ale wprost do Atsui'ego. Cieszyła się wewnętrznie, że poświęci dla niej jeszcze chwilę czasu, że nie zostanie znów sama, że podejmie próbę sprostania ciemnym myślom, które tak usilnie waliły w drzwi jej umysłu...
-Dziękuję - zaczęła, jeszcze względnie smutna, jednak dawała to już odczuć w swym głosie znacznie mniej. -Dziękuję - powtórzyła - To... To, żeby nie być samą, jest dla mnie ważne - i znów się uśmiechnęła, widząc, czując jak chłopak, w geście dla niej zabawnym, trąca jej czubek nosa.
Podczas nocnej ciszy, nie ma możliwości aby nie usłyszeć słów. No i Atsui je usłyszał, bardzo dokładnie, wszystkie, jedno za drugim. Może właśnie dlatego nie chciał słuchać. A już w żadnym wypadku, nie chciał aby jego osoba była kimś istotnym, ważnym czy nawet niezastąpionym. Mimo wszystko, jakby sprzeczając się z samym Sobą, nie zaprzeczył, ale nawet w pełnym zrozumieniu potwierdził Jej słowa, kiwając lekko głową, oraz wydając cichutki jęk: -"Uhm"-. Po czym jakby ostatecznie zamilkł, starając się wyciszyć oddech, aby nie przerywać tajemniczych odgłosów nocy.A może to po prostu wpatrywał się w gwiazdy, i te źródła niespożytej energii właśnie zaparły mu dech? Wiedząc, że również Tanuki zapewne wpatruje się w niebo, rozpoczął pewną wstydliwą wypowiedź:
-"Gwiazdy... Wiesz, że mają nieskończoną ilość interpretacji? Zakochani, szukają w nich nowej nadziei, bądź szczodrze obdarowują się nimi na wzajem. Zranieni, szukają celu, bądź ideałów. Męrdcy szukają odpowiedzi, bądź historii. Twórcy, Swoich muz, źródeł natchnienia. Żeglarze, drogi."- i tutaj zakończył dość długą listę, gdyż z pewnością wyraził już Swój zamysł. I to była większość jego informacji na ten temat. Owszem, wiedział iż gwiazdy mają stanowić grupy, związki czy rozmaite figury, ale nigdy tak naprawdę się tym nie przejął. Może po prostu nigdy nie miał dostatecznie wiele czasu, aby móc spokojnie spoglądać w niebo. Jego opowiastka, była aż tak nużąca, że aż udzieliła się smoczemu lordowi, który posłusznie niczym przerośnięty kot, opuścił głowę i kładąc ją na zimnej skalnej płycie, czekał na odrobinę pieszczot. Aż dziwne, iż taki duży stwór też ma potrzebę bycia podrapanym tuż nad skronią. W podzięce zaś, powoli roztoczył część Swojego skrzydła, jakby ochraniając przed wiatrem, czy chłodem obecną tutaj dwójkę. Odrobina wyobraźni, z lekkiego i nośnego materiału, mogłaby uczynić jedwabistą i ciepłą kołdrę, dającą niewyobrażalne schronienie. To naprawdę, musiał być uroczy widok...
Nieskończona ilość interpretacji. Zgadzała się z tym. Każdy był inny, każdy, kto patrzył na tą samą rzecz, widział różne rzeczy. Wspomniany przez chłopaka żeglarz nadzieję na odnalezienie drogi, naukowiec początek naszego bytu i inne nacje, zakochani zaś symbol miłości, poza jakże komercyjnie wykorzystywanym sercem. Starożytni Egipcjanie nadali im nazwy, lecz on, co może i jest śmieszne, a nigdy nie potrafiła wyjaśnić samej sobie, dlaczego Wielki Wóz jest Wielkim Wozem, a nie zaś Przestronnym Deltoidem czy jakimś pojęciem znacznie bliższym jej umysłowi. Może i była to jej mentalna niedelikatność, skaza umysłu, który i tak był już zgorszony rzeczami, o których szkoda byłoby teraz wspominać... Smok roztoczył nad nimi swoje skrzydło, niczym ochronny płaszcz, a nagle mróz, momentami i siarczysty oraz wiatr, coraz bardziej porywisty, utonęły gdzieś między pomiędzy tą dziwną osłoną bestii latającej...
-Dla mnie gwiazdy są uosobieniem piękna, nie muszą być żadnym symbolem ni spojrzenie na nie mieć jakieś głębsze znaczenie, które zmusza do refleksji. Bo, chociażby, gdy człowiek szuka czegoś innego, czegoś nowego, czegoś innego, co do tej pory widział, spogląda w gwiazdy, najpierw nie zastanawiając się nad ich znaczeniem, podziwiając ich cudność, niezmąconą żadnymi przykrywkami czy ludzkimi grami... - odezwała się po dłuższym czasie od słów Atsui'ego, jakby najpierw własne myśli trawiąc w głowie i przekształcając na wyrazy, które są zdatne do wypowiedzenia, zarazem zrozumiałe...
Gwiazdy nie nakłaniają do refleksji. Humpf. Wtuliwszy się nieco bardziej w ciepłego i wartko oddychającego smoka, w dalszym ciągu powoli gładził go dłonią pomiędzy skrońmi, słuchając w tym samym czasie wywodu Tanuki, która sama w Sobie była głębokim przemyśleniem. Może i nie był wybornym słuchaczem, jakiego każdy wielki mówca by Sobie życzył, ale nie umknęło Mu iż ta oratorka aż dwukrotnie użyła słowa "inne". Dowiedział się już, iż jej sposób życia, figura, nie były godne pozazdroszczenia. Ale tak na prawdę, nigdy nie są. Dziecinne marzenia, oczekiwania, zbyt często muszą spotkać się z twardą rzeczywistością, która niestety z czasem staje się coraz bardziej smutna i szara. Pozostaję już wtedy tylko grzecznie pogodzić się ze Swoim losem, albo egoistycznie, zachłannie i zaborczo starać się wykraść życiu jeszcze więcej. I słusznie! Po chwili, nie nadużywając tonu i siły głosu odpowiedział:
-"Istnieje zbyt dużo gwiazd, aby wszystkie były usposobieniem piękna. Są nim tylko te wybrane, nazwane przez... nazwane."- po czym znów spojrzał na Tanuki, jakby musiał sprostać trudniejszemu tematowi:- A dziś, teatralna gra, opera, sztuczność, nie jest już atrakcyjnym dodatkiem. Stała się codziennością, wymaganą przez liczną publikę. Zupełnie inaczej, niźli piękny sen..."- po czym znów wtulił głowę w melodyjnie poruszające się cielsko smoka, aby po chwili przestać głaskać czułą bestię. Widocznie była na tyle znużona tą rozmową, iż słodko utuliła się do snu...
-Taki teatr... Jest nudny. Nie dla widzów, acz grających... - szepnęła bezgłośnie, nie chcąc mącić snu wielkiego cielska. I ona była zmęczona: płaczem, własnymi myślami, nawet szumem wody... Powieki powoli, lecz skutecznie morzył piaskowy dziadek. Opadały, podnosiły się, i znów opadały. Wziąć przykład z bestii latającej? Przechyliła się ździebko w tył, skulając do granic możliwości, jakby "uwalniając świat od swej osoby". Hm, może nie o tyle świat, a jego niewielką przestrzeń. W końcu poddała się, a marzenia senne przyszły same. Ot, w taki groteskowy sposób zakończyła ten dzień, przechylając głowę niczym dziecko i bezwładnie opadając w tył, opierając się tułowiem o smoka, głową zaś o ramię Atsui'ego... O czym mogła śnić? Najprawdopodobniej o własnej śmierci.
Ledwo, ledwo usłyszał odpowiedź. A może właśnie nie powinien, gdyż jak inaczej wytłumaczyć niesłyszalny ton ten wypowiedzi? Dopiero po chwili, kiedy to głowa Dziewczyny bezwładnie opadła na Niego, zrozumiał, że bardzo prosto, zmęczeniem. Początkowo, przez krótką chwilę poczuł się urażony, a wręcz zignorowany. Zasnąć w trakcie rozmowy, jest całkowitą oznaka braku szacunku, bez względu na okoliczności. Te jednak, były niezwykle łagodzące. Popatrzył na Tanuki, tak jak się to robi na wycieńczonego psotami urwisa, po czym w duchu życząc dobrych snów, pogłaskał ją, odgarniając niesforne włosy. Następnie popatrzył w drugą stronę, gdzie znajdował się olbrzymi smoczy pysk. Ten już nie był tak uroczy, oraz jedynym powodem, dla którego Atsui nie obudził drugiego potwora, był fakt iż mogło to mieć drastyczne i głośne skutki. Ale tak, niewątpliwe jeszcze przypomni mu jego zuchwałe zachowanie. Sam czuł się naprawdę zmęczony. Może nie był wycieńczony, ale sytuacja oraz usypiające odgłosy otoczenia, namawiały do oddalenia się w senne marzenia. I ta strona, prawdopodobnie odniosłaby druzgoczące zwycięstwo, gdyby nie świadomość iż nie odpowiada już tylko za Swoje życie. Typowe tłumaczenie, iż kiedy dał się naiwnie obdarzyć zaufaniem, nie może wystawić go na próbę. Dlatego też, w bez ruchu, śledził oczyma otoczenie. Zauważył, iż piękny nieboskłon, znajdował się również przed nim- to krystaliczna woda, sprawnie odbijała światło rzucane przez tajemnicze gwiazdy. Patrząc w punkt, dosłownie między jednym niebem a drugim, podjął decyzję. Taak, słodki smak momentalnie pojawił się w Jego ustach. Miła odmiana podjętej decyzji, wpływu na bieg wydarzeń spowodowała powrót pewności Siebie... Taak...On już wiedział co musi zrobić.
Nawet sny nie zawsze są takie, jakimi chcielibyśmy, aby były. Jej sny były teraz chorymi koszmarami. Wszelkie najgorsze wspomnienia, obawy, ziściły się teraz w chorym, paranoidalnym i jak najbardziej schizofrenicznym śnie. Ściany, czarne niczym noc, jakby labirynt, gryfy, latające nad nim, w samym sercu korytarzy, konający Hyuton... Czuła się strasznie, doprawdy! Mary nocne po raz pierwszy od dłuższego już czasu nawiedziły jej podzielony umysł. Najgorszym było zaś, że szaleństwo owo ogarnęło obie jaźnie, tak, że w chwili obecnej żadna nie wiedziała już, co może być realiami, co natomiast złudnym kłamstwem smutku... I w świecie realnym, dało się zauważyć ową nieprawidłowość, tak bardzo nękającą jej wymiar... Bowiem czystą twarz, o uroczym do tej pory wyrazie, jakby śpiącego dziecka, anioła, nawiedził koszmarny grymas. Jakby ktoś kazał śpiącej wypić całą szklankę octu winnego, czy biczował ją do krwi w tych jej marzeniach... Lepsza, w mniemaniu samej dziewczyny, byłaby bezsenność, aniżeli bezsilność wobec siły wyższej, jaką stanowiły ów zjawy nocne... Zaciskając dłoń na niewidocznym przedmiocie, psychicznie nękana, wydawała się chcieć coś czy kogoś... Zniszczyć.
Marzenia senne nie zawsze pozytywne.
Od pewnego momentu, a właściwie od momentu podjęcia decyzji, głębokie przemyślenia zamieniły się w pewnego rodzaju oczekiwanie. Gdzieś tam w głowie, istniał doskonale ułożony plan, seria zdarzeń, przypadków, jakże perfekcyjnie i przecząco zaplanowanych. A wszystko w imię wyższego, być może całkiem iluzorycznego celu. Cały stan, przerwało nagłe poruszenie, oraz cichy jęk dziewczyny. Zbyt wcześnie jeszcze na pobudkę. Widząc skrzywiony wyraz twarzy, dopiero teraz porzucił egoistyczne myśli, aby chodź przez chwilkę zastanowić się na temat tematyki Jej snu. Mimo wszystko, nie był w stanie wyobrazić Sobie, cóż za opowieść krążyła pod kurczowo zamkniętymi powiekami, był jednak pewien, iż to nie mogło być nic dobrego. Pragnąc uśmierzyć jej trud, objął ją jeszcze pewniej niż do teraz. Czułą dłonią, znów pogładził włosy, cichy szept, mający przypominać melodię graną przez wiatr, towarzyszył całemu zabiegowi. Zwyczajne ludzkie ciepło, fizyczny kontakt mający symbolizować zaufanie. Mimo iż, znaczyło wiele, mogło okazać się wiele za mało, gdyż nawiedzające Ją zmory, były innej natury. W dalszym ciągu, cierpiała świadomość i to był prawdziwy problem. Ta jednak wymagała bardziej subtelnych zabiegów, oraz przede wszystkim czasu. Co jednak nie zwalniało go od odpowiedzialności, a coś co potocznie można nazwać sumieniem, w razie niepowodzenia, nakazywałoby posunięcie się nieco dalej, niebezpiecznie dalej...
Jeśli ktoś lubi zabawy słowami i fleksyjnymi wyrażeniami, mógłby określić jej sen jako "Koszmarny koszmar"... Istna mara, nasuwana przez moc wyższą, nie chciała ustąpić nawet pod pomocą Atsui'ego, pod jego ciepłem... W sumie, nie była "trzeźwa". Nie myślała, nie działała. Powiedzieć także można było, że czucie jej było ograniczone do takiego minimum, na jakie umysł, przy gorączkowych obrotach, jakby w panice przed kolejną marą, postanowił przyjąć...
Mara senna. Tym razem rozświetlony korytarz i wielkie gorąco, które mówiło, iż to jej wina, że Hyuton nie żyje, że powinna go lepiej traktować, że jest podła i zarozumiała, zmierzające w jej stronę... Na czoło wystąpiły krople nikłego potu, w jakby spazmatycznym zachowaniu pragnąc wraz z chłopakiem odciążyć czarnowłosą... Nie było to jednakowoż efektywne, bowiem sam umysł, myśli dziewczyny, chcąc poukładać się w zwięzłą, logiczną całość, wciąż i wciąż oskarżały ją o rzeczy, których nie zrobiła, uwypuklając jednak jej winy i błędy, już popełnione, jakby czyniąc z niej niegodziwą morderczynię i chcąc w jej duchu przywrócić stan, który naumyślnie porzuciła, by być teraz, na tą niewielką chwilę, sobą...
Fizycznie kurczowo trzymając się Atsui'ego, psychicznie zaś dalej u zjawy nocnej, trzymającej ją w swej uwięzi...
Wybory, codziennie przed jakimiś stajemy. I nie omijają one nikogo, nie zważywszy czy tego chce czy nie. Może i rzeczywiście Atsui nie chciał, a powodów miał naprawdę wiele, począwszy od teatralnej maski, jaką wiń już dawno przyjąć, a na braku woli czy słuszności interwencji skończywszy. Mimo wszystko jednak wiedział, iż powinien, naruszyć kruchą warstwę świadomości, aby polepszyć ogólny stan. To tak jak przy leczeniu raka, zabija się zdrowe jak i chore komórki w celu długotrwałej, ale jednak znaczącej poprawy. Naprawianie, poprzez niszczenie, mało subtelna metoda. Zaprzestał na chwilę głaskania Jej głowy, po czym podrapał głowę Eonora, dając Mu jakby komendę bezgłośnego warowania. Następnie tą samą dłonią, wysunął dwa palce po czym obniżył głowę opierając na nich nos i czoło. Przy pierwszym mrugnięciu, w czarnych oczach błysnął Sharingan, rodowe przekleństwo. Następnie koncentrując się przez moment, zamknął oczy i delikatnie przyłożył dwa palce na roztrzęsione powieki Dziewczyny, wyszeptując magiczną formułkę, starając się zanurzyć w Jej marze. Wiele ryzykował. Natychmiastowe zbudzenie, mogłoby wystawić na próbę okazane wcześniej zaufanie, przecież mimo wyraźnej potrzeby jaką zauważył, Tanuki mogła nie życzyć Sobie takiej interwencji. Zresztą tam, głęboko w Jej środku, nie mógł liczyć na żaden z podstawowych zmysłów- wszystkie niczym dziecko, mogłyby zostać oszukane, pozostawał ten tylko jeden... No i najtrudniejsza kwestia, w razie niepowodzenia, mógł okazać się zwyczajnym agresywnym intruzem, oprawcą. Mimo wszystko jednak, zaryzykował, aby udzielić jej wsparcia nie tylko fizycznego, ale również mentalnego. To dlatego, pojawiwszy się tam w środku, nieważne czy naprawdę, czy tylko tak mu się wydawało, nerwowo rozglądał się z Jej osobą...
Chakra- xxx (jeżeli w ogóle potrzebne).
Światło było pierwszą rzeczą, witającą chłopaka w jej śnie. Później... Później usłyszał coś na wzór tąpnięcia. Opadł delikatnie na piasek. Piasek? Tak, piasek. Wokół bowiem, jak okiem sięgnąć, roztaczała się pustynia. Nie była ona jednak pustynią zwykłą, co to to nie, myśląc tak, mylicie się wyjątkowo! Piach bowiem, tworzący ową nieciekawą na pozór wyspę, był idealnie biały. Nie miał również tej właściwej twardości, a był nader miękki. Przy bliższym przyjrzeniu się można było stwierdzić, że stworzony jest z masy perłowej, że stąpa się po samych perłach! Niebo również nie należało do typowych swemu gatunkowi. Tutaj, na spokojnym odludziu, nieprzykryte falbanami zamków, pałaców i innych cudów świata ludzkiego, winno być ugwieżdżone, jasne, pogodne. Jednak niebo w tej marze wyglądało zupełnie inaczej. Jedynym świetlistym punktem na jego powierzchni był żółty, emanujący księżyc, w kształcie nienaturalnie wyrysowanego rogala. Całość zaś zdawała się być maźnięta czarnym atramentem, tak nieprzenikliwy i mroczny był bowiem ów nieboskłon. Wiatr nie doskwierał przybyszowi, bowiem wiatru nie było. Zimna również, podobnie, nie dało się odczuć. Całość jakby zamarła. Jedynie piasek, pod stopami, miarowo przesypywał się, jakby mierząc czas...
Tik tok, tik i znów tok.
Ciche kroki ozwały się za Atsuim, podobnie jak i pojawiło się za nim nagłe, niespodziewanie olśniewająco czyste światło. Obróciwszy się, chłopak zobaczył pierwszą scenę mary czarnowłosej... Światło okazało się być bialuśką, falującą kotarą, jakże promieniującą, w której dobywało się nieprawdopodobne gorąco, raz po raz uderzające w potomka Uchiha oraz... Dziewczynę, tą samą, która w świecie rzeczywistym teraz trzymała się kurczowo przybysza. Dziwny dźwięk kroków należał do niej. Odziana w zwiewną sukienkę do kolan koloru czarnego, z nienaturalnie mleczną, jeszcze bardziej aniżli zwykle, cerą, zdawała się nie dotykać bosymi stopami ziemi, a szybować nad nią, co jakiś czas, w biegu, odpychając się od powierzchni pustynnego regionu, pozostawiając zarazem po sobie ślad w formie księżycowego pyłu, znów poszybować w górę... Włosy, czarne niczym ta noc nad nimi, rozpuszczone, miarowo kołysały się, przysłaniając widok, by później wrócić na swoje miejsce i opaść na ramiona... Wyjątkowe "prześcieradło" zdawało się ją gonić, być, owszem, w jakimś odstępie od niej, acz cały czas, nieubłaganie, za nią podążać... Ona zaś zbliżała się do Atsui'ego, przerażającą trwogę mając na twarzy...
Osiemdziesiąt yardów. Sześćdziesiąt pięć yardów. Czterdzieści yardów. Trzydzieści. Dwadzieścia... I wtedy ujrzała młodzieńca. Patrząc na niego w wielkim zdumieniu, zatrzymała się, jednocześnie tracąc czas, chwile przeznaczone na ucieczkę... Wyciągnęła w jego kierunku dłoń, błagalnie, by on podał jej swoją... Głową kiwnęła zaś w stronę zasłony. Dopiero teraz ujrzeć było można, czemu tak bardzo jej się przestraszyła. Fala ów story przypominała bowiem łudząco pysk dziewięcioogoniastego demona, którym w Konosze matki straszyły dzieci...
Cały akt, okazał się być znacznie trudniejszy niż Atsui'owi się z samego początku wydawało. Z początku czuł, jakby zemdlał. Niedotlenie mózgu, czy tam innych organów oraz powolne lecz rzeczywiste zapadnięcie w śpiączkę. Następnie próba przebudzenia, udana lecz jakże zaskakująca. Nie widział nic, nic też nie słyszał. Jednak czuł, że opada. Szybko, wolno, to bez znaczenia. Czuł jak wielka czerń, głębia wciąga go nieuchronnie do środka. I to była jedyna rzecz, którą w tym momencie odczuwał. Nie czuł nawet strachu, czy obawy. Niepewności. I to dlatego, że nie mógł, ale bardzo chciałby. Strach pomógłby mu przejrzeć na oczy, zrozumieć co teraz naprawdę robi. No i zachować odpowiednie środki ostrożności. Było już za późno, kiedy z ogromnym impetem uderzył o piaszczyste wybrzeże. Ból... To kwestia akceptacji, iluzja. Tak naprawdę, jest systemem obronnym naszego organizmu. Pozwala wycofać się, aby uniknąć konsekwencji. Ale teraz i tak już było za późno. Wstając, wziął w dłoń garść piasku, czy to zafascynowany jego miękkością, przez chwilę przyglądał się jak wycieka między palcami, aby ostatecznie rzucić go w powietrze. Wtedy pięknie zawirował, tańcząc jak rusałka na wietrze. Uroczy widok, dostarczający niebotyczne ilości informacji na temat fizyki tego dziwnego świata. Kolejną rzeczą, która przykuła jego uwagę, było czarne, atramentowe niebo. Smutne, zniekształcone, bez gwiazd. I cykający odgłos... Klepsydra? Uciekający czas? Jej? Jego?! Wiele zostało? Umrze od ostrza, czy zaśnie? Na dźwięk tykotanie, poczuł panikę. Albo wyobraził ją Sobie. Musiał sprawdzić jeszcze ostatnią rzecz. Jego sharingan zawirował, a on starał się zatrzymać uciekający czas. Nieważne, że mógł przynieść ukojenie. Teraz był jego wrogiem. Następnie, wysunąwszy rękę wysoko w powietrze wskazują hebanowe niebo, wyobraził Sobie światło. Gwiazdę. Ani specjalnie dużą, czy też jasną. Tym razem miała nazwę, Tanuki. Chwile potem, poczuł zaś oślepiające ciepło, blask. Biała, falująca postać...Duch? Zjawa? Zmora? Nienaturalnie poruszając się, zbliżyła się niebezpiecznie blisko, swoją poświatą i formą zabierając Mu i tak już niewielką resztkę trzymanego powietrza. Czyżby to była spadająca gwiazda, którą przed chwilką chciał stworzyć? Przez chwilę, oglądał spektakl. Tutaj, mogła wyglądać jak chciała. Bez ludzkich wad, niedoskonałości czy zachowania. Tutaj, prezentowała Swój pełen majestat, mimo wszystko jednak zachwiany smutkiem. Po chwili rozprowadzając świetlistą poświatę, podała Mu dłoń, niepewnie, bojaźliwie głową wstydliwe wskazując kierunek. Był to obraz, przedstawiający symbol znienawidzonej, widocznie już nie tylko przez Niego wioski. Kyuubi no Yoko, symbol Ognia, legenda. Czy to właśnie Konoha była Jej głównym zmartwieniem? Tym, czego tak bardzo się wstydziła, tym co zaburzało równowagę? Śmieszne. Widok ten spowodował na Jego twarzy, pewien ironiczny uśmiech. Jakby niedowierzanie, a nawet kpinę dla tak odwiecznego symbolu. Próbował podnieść dłoń, ale ta wydawała się być niezwykle ciężka. Jakby po raz kolejny ofiarowana pomoc, miała tym razem zostać ponownie przemyślana. Nie zważył na to, tylko tym razem, po prostu akceptując pierwszy gest, podał Jej swoją. Wszystko budując zaufanie i licząc, iż Ta zechcę pokazać prawdziwą przyczynę problemu...
Dłoń, podana została, jak mogło się jej projekcji duchowej wydawać, podana została z pewną ciężkością, może ukrywanym wahaniem? Mimo to, zjawa dziewczyny zacisnęła swoje drobne, marmurowe palce na jego ręce, uśmiechając się blado. Wykonała jeszcze raz dziwny podskok, nie dotykając piasku, jak gdyby przymierzając się do ponownego biegu, ciągnąc chłopaka za sobą... Krok. Jeden krok. Mogło się wydawać, iż piasek ich... Wciąga, iż się rusza. Nagle całe niebo znikło, nie było czuć gruntu pod nogami... Jakby szybowali w bezbarwnej pustce. Pustce, która po chwili wypełniła się zimną wodą... Tonęli. Ona, bezwładnie wręcz opadając w dół, niczym nimfa, wciągana przez wodne odmęty, on zaś, ciągnięty przez nią w dół... Tracili dech w piersiach, powoli oddawali się nieznanej sile, nie mogąc się poruszyć... Scena wydawała się być wręcz groteskowa. Liczyć można było tylko na baśniowy cud... I takowy cud nastąpił. W pewnej chwili dziewczyna, pobudzona jakimś tylko sobie wiadomym bodźcem, dalej mocno trzymając dłoń Atsui'ego, poderwała się w górę, płynąc szybko i sprawnie ku wyimaginowanej granicy wody z eterem... Wreszcie, po niezwykle długiej podróży na powierzchnię, w której, o dziwo, i ona i on odzyskali normalny dech, jej głowa przebiła się przez granicę jeziorka... W momencie tym dało się już zauważyć, że znów, podobnie, jak w świecie realnym, znaleźli się w otoczeniu wodospadu. Ten był wielki, majestatyczny, a dwie rzeźby, ustawione jakby po jego bokach jasno informowały o tym, gdzie są...
Konoha. Woda Wielkiego Wodospadu pieniła się, spadając nieprzerwanym, prostym pasmem, do jeziora. Niebo w miejscu tym było pogodne, bez żadnej skazy. Woda ciepła, słodka, lecz nie było czuć, iż są nią w jakikolwiek sposób zmoczeni. W otoczeniu skalistych klifów, wydawało się, iż "zdrajca" i "śmierć" to jedyne osoby, znajdujące się w tej okolicy... Jednak nie. Nie, bowiem słuch przykuwała jakaś cicha, słaba rozmowa... Oczy unosząc do góry, ujrzeć można było, na półce ściennej dwie osoby. Dziewczynę, samą Tanuki, z ironicznym uśmiechem, dziwnie pewną siebie, podejrzanie wręcz, odzianą w niechlujny, pokrwawiony płaszcz Hokage, na głowie mającą słomiany kapelusz, tak dobrze znany... Rozmawiała z osobą odzianą w zbroję, równie pewną siebie, o idealnie błękitnych oczach, brązowych włosach... Z Hyutonem. Nie kłócili się, rozmawiali spokojnie, za spokojnie wręcz, jakby znali się od dawna, a to było tylko "przyjacielskie spotkanie"...
-Kto go zabił? - spytał on, a ona odrzekła mu, po krótkim preludium "skromności", iż to ona sama winna jest śmierci jakiegoś biedaka...
Stojąc na wodzie, szybując nad nią, z posiadaczem "czerwonych oczu", mara przyglądała się ze smutkiem scenie tej, jakby widziała w niej coś dawnego, straconego, a zarazem jakby rzecz ta, wspomnienie, było nader ważne...
Zimny skalisty dotyk przeszył Atsui'a. Albo nie, nie było go wcale. To tylko sen, marzenia, widowiskowy pokaz przepływu chakry, nic konkretnego. Mimo te wizje, surrealne ale niezwykle przyciągające, cichym szeptem namawiające do zboczenia ze ścieżki, do uwierzenia. A kiedy postanowił, dać się wciągnąć w nurt tej rzeki, ta bezlitośnie ściągała go na dół. Bał się wtedy śmierci? Nie, owa piękna i szybka, rozwiązałaby wszystkie problemy. Byłaby zbyt łaskawa, a to akurat jest ostatnia rzecz jakiej Atsui mógł się spodziewać od losu. Nikt przecież, nie został jeszcze dwa razy szczęśliwe obdarowany przez los, lecz wszystko odrzucił. Nie miał też nadziei, ta jako pierwsza opuściła jego ciało, kiedy już zanurzył się w tej dziwnej sferze. Wyobrażał Sobie, jak Jego komórki umierają, w skutek brak tlenu, a przy względnej świadomości, utrzymuje go jedynie przekorność. Żyj innym na złość, jak to powiadają. Mimo całej dramaturgii, kiedy tylko wszystko nagle się odwróciło, wielkimi haustami zaczął łapać powietrze, dziękując za Samą jego obecność. Owszem, śmierć byłaby piękna, ale przedwczesna. Z każdym oddechem odzyskiwał powoli ostrość wzroku, słuchu jak i czucie, oraz siłę, aby w końcu unieść się z klęczek. Ostatecznie prostując się, po raz ostatni w tak oczywisty sposób, napełnił płuca życiodajnym fluidem, po czym rozejrzał się dokoła. Znów. Znów Konoha. Popatrzył na białą niczym kreda dziewczynę, w myślach zadając Sobie pytanie, "Czy Całe Twoje życie to tylko Konoha?", lekko ironiczne, na wyrost. Lecz i doskonale słyszalne. Przecież, odkąd się tutaj zagubił, nie miał już własnych myśli. Od razu zauważył jednak, iż Kobieta ta, wpatruje się w pewien punkt, kolejna półka skalna, łudząco podobna do wszystkich innych. A na niej, tym razem Ona Sama, bardziej ludzka jak i Hyuta. I to idiotyczne pytanie. Nie, to nie był Hyuta. Tylko tak wyglądał. Zewnętrzna skorupa, która owszem mogła się podobać, ale była tylko efektownym pudełkiem na wystawie. Fakt, że to bez niej, nikt nie zajrzałby do środka. I odpowiedź. Czy to rzeczywiście była Tanuki? Nie wiedział, tego już nie mógł zweryfikować. Lewy Sharingan zakręcił się niemiłosiernie. Z powieki, powoli wyciekła czerwona mieszanka. Sen? Jawa, bez znaczenia. Następnie naginając rzeczywistość tej sfery, niczym obłok przemieścił tuż przed obliczę Hyuty, nie puszczając białej przewodniczki. Czy to może Hyuta, pojawił się bliżej? Kolejna rzecz bez znaczenia. Tak czy owak, na widok Atsui'a, ogarnął go pewien niepokój, lęk, obawa. Bardzo odpowiednia, na taką sytuację. Szeroki, jednostronny uśmiech, unoszący lekko do góry zakrwawiony policzek, oraz wysyczane słowa:
-"Przecież Ty wiesz, "CO", cię zabiło...Nie przyznasz się?"- po czym zanim ta bezduszna skorupa zdążyła nawet otworzyć usta, ukośne, mitycznie cięcie, rozpłatało jej sylwetkę. Zimne, dzielące czy to rzeczywistość, czy to sen, na pół. Czarne. Mroczne. Ciemniejsze niżeli sama bezgwiezdna noc. Głębokie, przeszło na wylot, traktując go jak zmoczoną kartkę. Lecz nie było krwi. Nie, oprócz tej na policzku. Figura, niczym kartonowy ludzik, zajęła się czarnym płomieniem, który ostatecznie dopełnił dzieła zniszczenia. Nie został już nawet pył. Ignorując zdezorientowaną osóbkę, siedzącą na płycie,zwrócił się ku przerażonej jasnoskórej, tłumaczącym tonem:
-"To nie ty Go zabiłaś. Nie zginął nawet przez Ciebie. Śmierć w miłości... Najpiękniejsza... Nie dane mu było jednak jej zaznać. Nie był tym szczęśliwym wybrańcem..."-i to było prawdą. Tak właściwie, to zabiła Go jego nieobliczalna własność. Smutne. Mimo jednak, nie sądził iż to była główna przyczyna. Może jedna z wielu, ale naprawdę nie ta dominująca. Dlatego też, patrząc się w nieco jaskrawe światło, po prostu czekał. Jeżeli Tanuki, Sama się nie zdecyduje, on i tak już nic nie wskóra...
Tak. Tutaj wszystko było pod jej władaniem, nawet, jeśli o tym nie wiedziała. A ów myśl Atsui'ego, lub tylko niewinną próbę utworzenia myśli, usłyszała aż zanadto dobrze. Lekko ironiczna, sarkastyczna zarazem, a odpowiedź na nią nastąpiła prawie od razu... Przez cichy szum przedarł się miękki, kobiecy głos, wyraźnie czarnowłosej, mimo iż ta nawet nie zamierzała otwierać ust... Konoha to tylko wspomnienie. Tego już nie ma... - obiło się o skały, tworzące swoiste skalne mury, zamykające trzy jawy i jednego człowieka w swoim własnym, wymyślonym, niekoniecznie cudownym świecie... Obróciła swą głowę w kierunku dziedzica Uchiha, spoglądając, jak purpura krwi spływa wąską strużką po jego policzku... Moment później, mara poczuła lekki ciąg, pęd powietrza, towarzyszący jakby ponownemu szybowaniu, ponownemu lotowi, tym razem w eterze, który nie stawiał oporów... Mignięcie twarzy Hyuty - i już! Stała obok, przypatrując się całej scence z dziwnym zrozumieniem w czarnych, błyszczących oczach. Jakby podejrzewała, że tak może się stać. Jakby znała chłopaka już na tyle dobrze, by móc ocenić, co pragnie zrobić. Że wskoczy na tą półkę, sięgnie jej lustrzanego odbicia i odbicia Pana Lodu, chociażby z czystej, jakże groteskowo ludzkiej ciekawości! Jej odbicie... Jej odbicie wydawało się być idealne. Obrazowało to, co o sobie myślała ostatnimi czasy i nad czym ubolewała. Wymięte odzienie Hokage, symbolizujące nieczystość. Krew na szacie, oznaczająca zdobycie władzy siłą. Słomiany kapelusz członka Akatsuki, rzeczył zaś, iż zdradziła, by zyskać tą szmatkę, którą na sobie nosiła. Azali, jest niegodna tego stanowiska! Niegodna, niegodna, niegodna! Szereg widocznych tylko dla niej zjaw, ustawionych w dwuszereg, przeplatanych bezimiennych person z ANBU i Brzasku, których twarze ukryte były pod teatralnymi maskami, wskazywał na nią oskarżycielsko swymi palcami... Kpili z niej, iż tak łatwo zdradziła, a teraz postanowiła zdjąć z swego ciała pozór zła, którym prawie się nakryła... Zamknęła oczy. Gdy je otworzyła na dźwięk słów, koszmary zniknęły... Pozostały zaś czarne płomienie, w miejscu, w którym stał Hyuton. Rozkojarzyło ją to ździebko, zdezorientowało, zmieszało. Cofnęła się w tył puszczając dłoń Atsui'ego, jakby z popłochem. To samo uczyniło także lustrzane odbicie. Nie zabiłam go... Nie zabiłam go... - powtórzyła kilkakrotnie za nosicielem przekleństwa karmazynowych oczu, próbując to sobie wmówić... Nie zabiłam go, to nie jest moja wina, że on jest martwy... - wyszeptała ponownie, a sen jakby zblakł, by po chwili zniknąć. Przynajmniej jeden, ot, ten najmniejszy problem został rozwiązany. Podobnych było jeszcze mnóstwo, lecz ta noc winna już być spokojna. Uniosła więc swe zaspane oblicze, zarazem uwalniając bruneta od swego uścisku, patrząc na wstęgę czerwonawej mazi, która mijała właśnie granicę policka, by przetoczyć się po szyi. Zanim to nastąpiło, delikatnym, płynnym ruchem, milcząc, starła ją swym kciukiem.
O ile wdarcie się w senne mary, można nazwać czymś nieprzyjemnym, to gwałtowny powrót do rzeczywistości nie był wiele lepszy. Wbrew logice, po wcześniejszym upadku, powinien teraz niebiańsko wznieść się w powietrze, przy akompaniamencie anielskiego chóru. Nic jednak takiego się nie wydarzyło. Wytworzony wcześniej obraz, przyblakł, przybierając ciemne kolory. Tylko niektóre rzeczy, powodując kontrast pozostawały śnieżnie białe. Jej cera, oczy, krystaliczna woda, resztę powoli spowijała czerń. Świat zaczął się powoli walić, a on razem z Nim. Widział, jak wpierw w nieprzeniknionych odmętach zatapia się ziemia, partię krajobrazu, a na końcu "spada" Niebo. O tak, jakże literacka wizja końca świata. Klepsydra, która wcześniej wydawała przejmujący dźwięk, zamilkła. Czyżby przesypała wszystkie ziarenka piasku? A może pękła, rozrzucając je gdzieś w wokoło? Gdy nie zostało już nic, nie miał też powodu aby się tutaj znajdować. Dlatego, rozpływając się niczym niewyraźne wodne odbicie, odszedł. Wyłaniając się z nieswojego snu, pragnął pozostać jeszcze chwilę w bezruchu. Leżąc, prawie jak ciało, czekał aż znów powróci Mu czucie. Nie mógł się skoncentrować, nie pamiętając jak wygląda rzeczywista sytuacja. Nie wykonywał też gwałtownych ruchów, dosłownie nie wiedząc na czym stoi, bądź też ich dzikością, nie chciał obudzić Tanuki. Pierwszy zewnętrzny bodziec, jaki do Niego w ogóle dotarł, był dość dziwny, przejmujący i nie oczekiwany. Czując miły i gładki dotyk, powoli obrócił głowę w lewo, przekrzywiając ją, oraz otwierając tylko jedno oko. Zaskoczony uśmiechnął się szczeniacko, czy też może nieco nieporadnie, nie zdając Sobie w ogóle sprawy, ze Swojego niepoważnego, a nawet wręcz komicznego wyglądu. Po chwili rozumiejąc, iż uśmiech, nie był prawidłową reakcją, odwrócił nieco głowę, spoglądając to na horyzont to na niebo. Po dłuższej chwili milczenia, podczas której starał się odzyskać zmysły, w końcu dość niespodziewanie przerwał:
-"Prze...praszam..."-po wypowiedzianych z lekką wątpliwością słowach, widocznie nie przepraszał często, znów nastąpił cichy moment. Nie wiedział, za co i czy w ogóle powinien przeprosić. Czy w ogóle w takiej sytuacji, przeprosiny coś znaczą?-"że Cię obudziłem..."- wybrał najbardziej banalny motyw, aby Jego słowa miały jakiś tam sens. Dalej jednak nie był w stanie otworzyć drugiego oka. Nie był to jednak powód dostateczny do poważnego przejęcia się tym. Bolało, ale to dobry znak. Ja boli, to znaczy, że żyje, powtórzył Sobie w duchu zadowolony iż wytłumaczył Swój stan w tak konkretny sposób...
I ona uśmiechnęła się, widząc takowy wyraz emocji na twarzy Atsui'ego. A później, w tej samej chwili, gdy on odsunął od niej wzrok, brunetka swój spuściła, z delikatnym zmieszaniem, jakby niechcianym, na bladej, idealnie wyrysowanej twarzy. Kolejna chwila milczenie. I znów jakieś tam słowa, jakieś tam dla gwiazd, wody jeziorka, szumiącego wodospadu, a nawet śpiącego smoka. Nie były to jednak "jakieś" słowa dla niej, słuchała ich uważnie. Przepraszał. A jak dziwnie brzmiało w jego ustach, ciężko, jakby nie potrafił tego jednego słowa, "przepraszam", wymówić. Zdziwienie jej odbiło się jednak tylko w oczach, które pociemniały, jakby się mogło zdawać, nieco bardziej i nabrały blasku, polemizować można, iż z wewnętrznego zaciekawienia. Po chwili głębszego zastanowienia, wahania nad właściwą odpowiedzią, zaczęła: -Ja zaś dziękuję... - i znów nastąpiła tu przerwa, w której zwróciła swoje oblicze ku Atsui'emu - ...za to, że mnie wybudziłeś...
Atsui, rzadko używał słów takich jak "dziękuję, proszę, przepraszam". Co najwyżej, przesiąkniętych ironią. Jeszcze rzadziej takowe słyszał. I to właśnie dlatego w tym momencie poczuł się dziwnie. Mimo iż wszystko było ubrane w gruby, nieprzemakalny płaszcz, to jednak zrozumiał. Przynajmniej takie miał wrażenie. Mimo wszystko, nie wiedział co o tym myśleć. Czyżby zdradził wioskę po raz drugi? Tym razem KiriGakure? Często robił złe rzeczy za opłatą. A z powodu szybkiej myśli, bądź zwyczajnego kaprysu jeszcze gorsze. Jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło Mu się usłyszeć podziękowania. Może to dlatego zabrzmiały tak intrygująco? Zmieszany całą sytuacją, odchylił głowę do tyłu, patrząc przez chwilę nad Niebo tuż nad Nimi. Następnie, wciąż nie otwierając oka, przekrzywił głowę w lewą stronę, wywołując niewielki uśmiech. Taka poza, owszem, że wyglądała niezwykle figlarsko a może nawet zalotnie! W tym momencie skinął lekko głową, po czym tonem pełnym przekomarzania, zaznaczył:
-"Drobnostka"- zabrzmiało to niepoważnie, jakby żart, równocześnie zaznaczając iż nie toleruje sprzeciwu, oraz dziecinnie, ostatnie słowo w tej dyskusji powinno należeć do Niego. Cały jednak czas, wiedział, że tak nie powinno być. Farsa, która po jakimś czasie zwyczajnie wróci do normy...
"Drobnostka..." - słowo, niepoważny żart, może jakieś stwierdzenie? Deliberować można byłoby nad tym dostatecznie długo, by wysnuć całą epopeję na temat wyrazu, który zagościł właśnie wśród skalistych ścian, jakże łudząco podobnych do tych z mary nocnej. Słowu temu towarzyszył uśmiech, znów uśmiech. Właściwie, czy coś w tym uśmiechu było złe? Dlaczego "znów uśmiech", a nie po prostu "uśmiech"? Mętlik myśli, pochłoniętych takimi, dość skomplikowanymi pytaniami, znów zaczął układać się w prostą drogę, w czasie, gdy jego "właścicielka" z zastanowieniem przyglądała się twarzy chłopaka. Wcześniej zwróciwszy bowiem uwagę na swą prawą dłoń, z zamyśleniem, przyglądając się krwi, zafrasowanie to następnie skierowała na ową młodzieńczą twarz swego rozmówcy. Ze śnu, mary, koszmaru pamiętała, iż coś dziwnego, być może Sharingan - a przekleństwa czy też daru Uchiha, różne osoby różnie to określają, nie widziała jeszcze nigdy w swym życiu - zakręciło się w jego lewym oku, spod którego starła dosłownie moment przedtem kleistą "maź życia". Zwracając więc na lico Atsui'ego swe spojrzenie, nie mogła niedostrzec zamkniętej powieki. Skrzywiła się lekko, niedostrzegalnie, acz wiadomym było już, że cały uśmiech gdzieś uleciał... Zaczęła, dla własnej potrzeby, a może i jego?, rozmowę ponownie, możliwe, iż w sposób dość nieoczekiwany...
-Boli Cię lewe oko - stwierdziła szeptem, z deka konspiracyjnym, dopowiadając: -Widzę to, więc nie przecz... Wiem, że boli... - ukazała wewnętrzną część swej prawej dłoni, a raczej karmazynową plamę na niej - ...pytanie jednak, jak bardzo i czy ten ból jest konieczny...
Z każdą minioną sekundą, obraz rzeczywistości coraz bardziej stawał się tym jedynym. A Atsui już niemalże całkowicie wrócił do Siebie. Albo w dalszym ciągu, odnosił tylko takie wrażenie. Wypowiedziane frazy, zrozumiał może nieco pochopnie, traktując je jako zbyt inwazyjnie. Momentalnie odwrócił głowę, po czym ściągnął z szyi spoczywającą nań bandanę. Składając Ją w inny sposób, a następnie szybko obwiązując, wpierw wzdłuż czoła, a następnie wzdłuż lewej części twarzy, wydając przy tym coś w rodzaju parsknięcia "Już nie musisz tego oglądać". Owszem, może był teraz miły, ale tak naprawdę nie wiedział co odpowiedzieć. Nawet jeżeli siła tego bólu, jest wartością dalece subiektywną, to i tak nie zamierzał się nikomu tłumaczyć, dlaczego podjął taką decyzję. Następnie ująwszy oburącz Jej dłoń, skierował ją wnętrzem do góry, po czym zmoczonym przez krystaliczną wodę, kawałkiem rękawa wytarł resztki karmazynowej substancji. Nie unosząc wzroku, wyglądając na szczerze zafascynowanego obecną robótką, odpowiedział sucho, poprzedzając wypowiedź cichym parsknięciem:
-"Widocznie jest."- Nie zaprzeczył, lecz też niczego ostatecznie nie potwierdził. Więc nie skłamał, skutek uboczny rzeczywiście był potrzebny, wątpliwości miał jednak co do poprzedzającej go akcji. Nie chciał jej kwestionować, gdyż i tak już miała miejsce. Wolał te niewielkie wątpliwości, aniżeli utwierdzenie w którąkolwiek ze stron. Może nie tyle bał się złej oceny, co po prostu nie chciał usłyszeć żadnej, nie chcąc być ocenianym...
W spokojnym milczeniu przyglądała się, jak brunet przepasuje obszar poniżej lewej skroni chustą, w sposób przypominający piracki zwyczaj, znany i dorosłym najbardziej chyba z bajek dla dzieci... Prosta droga stała się nieco bardziej kręta, i raz po raz napotykało się na niej wyboje, a prostowanie jej kosztowało znacznie więcej wysiłku, aniżeli ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Uśmiech bowiem raz po raz konkludował ze zmieszaniem, zmieszanie ze zdziwieniem, zdziwienie ze złością... Mimo, iż próbowała nader mocno wytłumaczyć logicznie sytuację, która ją dotknęła, strata Hyutona, epizod w szpitalu, a nawet szum wody, to wszystko skutecznie uniemożliwiało jej jakiekolwiek zaszufladkowanie tematów tak bezmiłosiernie cały czas zaprzątających jej głowę. Ahh, czemu wcześniej nie posłuchała? Porzuć logikę. Ileż to by ułatwiło! Być może już teraz spokojnie oddawałaby się marzeniom, a nie tkwiła tutaj, zastanawiając się nad jakąś zupełnie nierealną, wyimaginowną sytuacją! Choć... Może określenie to pasowałoby bardziej do sceny w jej śnie, tych czarnych płomieniach, odbiciu, które, przestraszone, kuliło się, jakby napotkało w osobie Atsui'ego jakiś wielki problem! Lecz roztrząsanie przeszłości, jakichś mar, rzeczy zupełnie nieprawdziwych mijało się teraz z celem, mimo iż odczuwała wyraźną potrzebę użalania się nad własną nieświadomością ogólnego stanu oraz nad niemożnością zrozumienia go... Możliwe, iż to dotyk dłoni, a następnie zimnego, mokrego materiału, potrząsnął nią a zarazem pomógł wrócić do świata rzeczywistego... A suchy, beznamiętny ton chłopaka tylko utwierdził ją w ów powrocie. Znów zdziwiona kolejnym ruchem - zupełnie, jak w szachach! - Atsui'ego, pochyliła głowę do przodu, lecz tym razem masa włosów, zebrana perłową spinką, nawet nie pokusiła się o to, by opuścić miejsce wcześniej jej wskazane. Krótki zwrot, odpowiedź chłopaka, znów chciała wywołać w niej niezamierzone refleksje, lecz te przepędzone zostały przez wahanie nad sensem jej kwestionowania... Już-już otworzyła usta, by przygotować jakąś kąśliwą, jakże niepodobną do niej uwagę, stwierdziła jednak, że to nic nie da, będzie postrzegane jako dziecinne, choć właśnie dzieckiem się teraz czuła... Dzieckiem zagubionym wśród pustkowia, dzieckiem, którego nie szukają rodzice, straż, państwo, o którym nikt nie pamięta...
-Może jednak... Niekoniecznie? - spytała, jak się wydawało, retorycznie, z nutką upodobania w głosie do rzeczy ściślej tu nieokreślonej, z nutką przekomarzania się, z nutką czystej ciekawości, z nutką oczekiwania do kolejnej odpowiedzi na jej małostkowe, jakże roztrząsające wszystko po kawałeczku, pytanie...
Wypowiedziawszy Swe słowa, niby uznał temat za ostatecznie zakończony. Nie miał ochoty zbytnio roztrząsać tego co się wydarzyło, oceniać jak daleko spoczywa to od rzeczywistości, oraz dlaczego w ogóle się wydarzyło, mimo iż nie miało ku temu prawa. Uważał go również za całkowicie wyczerpany, by niepotrzebnie nie dzielić się wątpliwościami. Słysząc jednak kolejną wypowiedź, coraz bardziej drążącą temat, zrozumiał jak bardzo się mylił. Obróciwszy nieco głowę,, dużo bardziej niźli chciał, ale to z racji założonego pochopnie opatrunku, zmniejszającego pole widzenia, obserwując reakcję dziewczyny. Ciekawy ton, głęboko świdrujący jego uszy. Jeszcze bardziej ciekawskie spojrzenie, przed którym nawet jakby chciał, wiele by nie ukrył. Kobiece oko, dokładniejsze niźli Sharingan. przetoczyło się przez jego myśli, budząc stereotypowe myśli. Po chwili wpatrywania się, i oceniania wzrokiem, wypuścił zrezygnowany powietrze, powoli mrugając, tak jakby był już znudzony. Wiedział, iż stawianie dalszego oporu, znacząco mija się z celem, dlatego równie znużonym tonem, starając się ukryć pod cienką warstwą czy to sarkazmu, czy to pajęczyny własne emocje, rozpoczął:
-"Więc... Tanuki, co chciałabyś wiedzieć?"- zaczął spokojnie, żartobliwie, zwiastując ciszę przed burzą:-" Czy to przez Ciebie czuję ból? Jeżeli w ogóle to jak silny? Czy można Mi pomóc?"- mówił i tak więcej niż zwykle, mimo wszystko nie był to koniec:-" Czy musiałem to zrobić? Czy teraz tego żałuję? Czy wiedząc o konsekwencjach, zrobiłbym to dla Ciebie, jeszcze raz?!"- tutaj usłyszeć można już drażliwość, złośliwość, powoli przeradzającą się w gniew:-" a może... Czemu w ogóle tutaj jestem? Czemu nie wykorzystałem okazji? Mam w tym cel?"- po czym przeszedł w coś rodzaju zażenowania, smutku czy też kpiny:-" Kaprys, Zachcianka? Opłata? Jakieś inne korzyści?"- aby delikatnie, i bardzo miękko, niemalże niczym poemat, przejść do ostatecznego pytania:-" Jestem dobry? Czy Jestem zły?"-po czym otwierając, a raczej nie domykając ust, kiwnął głową do przodu sugerując iż całą ta wypowiedź, której tak bardzo chciała, nie jest już snem. Rzeczywistość, którą tak bardzo pragnęła zobaczyć, jakikolwiek miałaby w tym cel...
Z każdym wypowiedzianym zdaniem, zadanym pytaniem, rosło jej zdziwienie, być może i zaniepokojenie związane z tonem wypowiedzi. Bo był... Ostry? Podniosły? A czego się spodziewała? Może czegoś słodkiego i tkliwego?! Głupia, głupia i niegodna!
Tak. Zdziwienie rosło w niej, w jej oczach, nie odbijało się jednakże na mimice twarzy czy innych odruchach... Więc, analizując każdą frazę Atsui'ego, przybrała, w pewien sposób i mimowolnie, słodki, niewinny i niedowierzający wyraz twarzyczki, specjalnie kłócący się z wyrazem, jaki prezentowało ogólne "wystąpienie" Uchihy. A wyraz ten nie mógł być z pewnością zaliczony do miłych czy dobrodusznych... Był jednak interesujący. Na tyle, że na ostatnie pytanie, zdała sobie po chwili sprawę, znała nawet właściwą, jak uważała, odpowiedź!
-Naturalnie - zaczęła, w całkowitości nieszkodliwie, bawiąc się kosmykiem włosów niczym mała dziewczynka. -Naturalnie, masz rację. Chciałabym to wszystko wiedzieć. Najbardziej jednak, dlaczego jeszcze żyję. Dlaczego mnie nie zabiłeś? I czemu zdecydowałeś się mi pomóc, tam, w śnie, ale też tutaj, realnie...
Następnie tylko pokiwał głową. Pytania które padły, były naprawdę bezpośrednie, oraz nie dałby rady się wykręcić połowiczną odpowiedzią. Pozostała tylko prawda. Dość niewygodna, jak w jego mniemaniu. Prawda, której nie zamierzał w ogóle ujawniać. Dlatego też, zamiast odpowiedzi, na jego twarzy zawitał uśmiech. Nie, nie był on życzliwy czy uprzejmy. Zwiastował pomysł, niezwykle pociągający i oryginalny, by nie rzecz genialny. Wstał, otrzepując się, po czym nie mówiąc ani jednego słowa, dobył smoka. Całość wykonał w absolutnym milczeniu i obojętności, nawet ruchami nie sygnalizując najmniejszego zdenerwowania. A wszystko, przy akompaniamencie oczu dziewczyny. Kiedy sytuacja stała się naprawdę dziwna, spojrzał w dół, obejmując ją wzrokiem, powiedział zimno:
-"Zbieraj się."- a w powietrzu zapanował dziwny chłód. Niepewność, przerwana prostym gestem- kolejnym wyciągnięciem dłoni, i uśmiechem, o wiele milszym niż poprzednio. Widząc niepewność i strach malujący się na jej twarzy, powtórzył pełnym zdaniem:
-"Nie, nie do Konohy głuptasie. Obiecałem, że jeżeli nie będziesz chciała, to tam nie wrócimy."- przemówił jak do dziecka, aby po chwili przybrać, nieco poważniejszy ton:-"Tanuki, nie znasz odpowiedzi, bo jako Hokage, zapomniałaś jak naprawdę wygląda życie. Nie pamiętasz ludzi, zwyczajów, czy błahostek jakie mają miejsce, poza twierdzami twej sterylnej fortecy. Wakacje...albo raczej wycieczka, dobrze Ci z robią."- po czym skończył ubierając wszystko w bardzo proste i naiwne słowa. Ale to tylko dla ułatwienia. Taki prosty płaszcz, mający na celu ukrycie jego prawdziwych intencji. Czyżby Tanuki, zbyt długo żyjąc według stałej etykiety, sztywnych zasad, w teatralnej masce, zapomniała "jak to jest, być kunoichi?". Może czasami, chciała do tego wrócić, jednakże kamienna twarz, niczym ten posąg wyryty w ścianie, uniemożliwiał choć momentowe przeciwstawienie się etykiecie... Przebranie, będzie niezbędne.
Słowa, niczym dzwony kościelne, wybijały w jej pamięci swoistą rysę, tłoczoną, w pierwszej chwili, przestrachem. Chłód, jakże przeraźliwy, tchnął w jej ciało swymi zmrożonymi usty niematerialny byt... Skrzywiła się. Wracać? Wracać tam?! Dziwne uczucie. Po raz pierwszy, od dłuższego czasu, bała się. Tego mrozu, który tkwił teraz w powietrzu, bynajmniej niematerialny... Choć w jednym, niewielkim momencie - poczuła się tak dziwnie, tak jak kiedyś, gdy była małą, nic nieznaczącą chuuninką, wierną ideom pokoju aż do pierwszego upływu krwi, poniesionego w imieniu tych, jakże głupich sloganów! Łapiąc oddech, zapisała w swych wspomnieniach ten moment. Może po to, by przypomnieć sobie, że ma jeszcze ludzkie uczucia, może po to, by wypominać sobie tą chwilkę słabości, może delektować się nią? Propozycja... Jedno słowo, jedno, jedyne, nasunęło się jej na myśl... "Ucieczka.". Jedno słowo wywołało ciąg innych, musem skojarzeń... Ucieczka z Konohy. Na końcu nastała w jej umyśle podejrzliwość. Słaba i nieuzasadniona. Jednak podejrzliwość. Patrząc bowiem, po raz kolejny, na wyciągniętą w dobrodusznym geście dłoń, nasuwać się jej mogły pewne obawy... I nasuwały się. Jednak ona sama ich nie chciała. To coś, wewnątrz niej, przyciągało je, specjalnie... Położyła, delikatnie, na jego swą dłoń, podnosząc się...
-"Wakacje"... - mimowolnie wywołała na swej twarzy uśmiech... - Skoro "wakacje": co więc proponujesz? A może nie powinnam pytać? - dodała, dając tym samym do zrozumienia, iż na ów "wycieczkę" przystaje...
Widząc iż Jego pomysł, nie tylko jemu wydawał się genialny, nieskromnie się uśmiechnął. Nie pozwalając dłużej czekać zaciekawionej osóbce, szczerze stwierdził:
-"Niewiele. Mam ochotę aby zrobić coś nieprzemyślanego, głupiego. Bez nudnych zasad, czy wymogów. I to jest piękne!"- tak jakby do teraz jego życie się specjalnie różniło. Po chwili jednak spoważniał, wiedząc iż "wakacje" to tylko pewien okres. Nawet jeżeli teraz zabrzmi niezwykle nieciekawie, staro czy nudnie, w żadnym wypadku nie chciał aby takie wygłupy miały jakieś konsekwencje w przyszłości. Chwilowa zabawa, nie powinna być ważniejsza niż cała reszta, nawet jeżeli byłaby tego warta:
-" Ale wpierw zmiana wizerunku."- rozpoczął rezolutnie, jakby tłumaczył dziecku poważną sprawę:-" Przybrać jakieś imię, przezwisko, zmienić te mokre fatałaszki"- po czym dziecinnie złapał się za kosmyk włosów, tak jak... nie, nie chciał o tym myśleć:-" Może wizyta u fryzjera? Blond?"- ujął delikatnie całą sprawę. Ale prawdę powiedziawszy, nie było w tym nic dziecinnego. Dla obydwoje, ujawnienie prawdy mogłoby mieć fatalne konsekwencje, za które czułby się winny. Ta myśl zachmurzyła go nieco, dlatego po chwili ciszy i zamyślenia, ukrywając poprzednią ideę, stwierdził:- I koniecznie, musimy coś zjeść. "- po czym pokiwał głową, jakby to była kwestia życia czy śmierci, cały czas niecierpliwie czekając z ręką wysuniętą do przodu. Widocznie zapomniał o poprzedniej rozmowie, albo nie chciał aby miała poważniejszy wpływ na jego humor.
"Szaloność". Ów "szaloność" mogłaby być, w pewnych kręgach, postrzegana za czystą... Głupotę. Poważna Hokage, poddająca ludzi osądom, nie zawsze obiektywnym, nagle robi coś głupiego, ot tak, po prostu! Coś "szalonego". Cóż jej zatem pozostało, czemu ma czekać na to, aby ludzie dodali do tej swej opinii, jakże już zresztą skrzywionej i wybujanej ponad chmury, w niechlubnym znaczeniu, dzięki jej przeszłemu zachowaniu, jeszcze jedną notatkę, tym razem o czymś nader przeciwnym. Jakby innym, niż dotychczasowe określenia... Zacisnęła białe palce na dłoni Atsui'ego w przyjaznym geście. Jeszcze jeden uśmiech, niczym czerwona róża, wykwitł na jej ustach, promieniejąc niczym gwiazda na tej czarnej halce, którą ktoś poetycko nazwał niebem... Pomysł zmiany wizerunku, imienia, spodobał jej się również, wyjątkowo. Ot, takie przebieranki w szmatki, mówienie dziwnymi kryptonimami, może i skrótami. Ahh, jakie to wydawało się ciekawe, niezmiernie intrygujące!
-Blond? Jaki blond... Brąz. Zdecydowanie brąz - zechciała zauważyć, mrucząc pod nosem sama do siebie, głośniej zaczynając zaś: -Skoro już jest ogólny zarys tego... Urlopu i podoba mi się on... to znaczy... ogólnie go akce... - zaczęła się plątać, samej sobie przerywając - ...w każdym razie, nie stójmy tutaj dłużej, dobrze?
Skinął głową, starając się powstrzymać rozbawienie na widok tak niezgrabnych słów i decyzji. Nie można było w tym momencie nazwać Tanuki zdecydowaną osobą. Może po prostu była jeszcze nieco roztrzęsiona, albo do końca Sama nie wiedziała czego chce. Tak czy owak, zanim nawet wypowiedziała ostatnie słowo, wielka smocza bestia, ruszyła w powietrze, opierając swój ciężar na skalnej półce, która zresztą, już po chwili spadła w głąb wody. Nie pozostało po niej nic, gdyż opadająca woda, momentalnie wyrównała Swój tor. Sekundę potem, stwór już dryfował w powietrzu, udając się w stronę przeciwną, aniżeli z której przyleciał. Po chwili szum wiatru jak i odgłosy wody, znowu wróciły do normy.
[nmtnwg]