grueneberg
Ogromna świątynia w której mieszkają i trenują shinobi mnisi Âniegu. Są oni bardzo potężni i kontrolują śnieg.
Pojawiłem się w świątyni i dezaktywowałem fuzję z summonem. Szedłem w stronę wejścia czekając na jakiegoś mnicha który przeprowadzi mi trening.
Mnich imieniem Sakie obserwował Cię już dłuższy czas jednak nie wychodził z ukrycia. Cchciał zobaczyć Twe intencje dopiero gdy zatrzymałeś się na środku dziedzinca i wypatrywałeś z niecierpliwoscia jakiekogoś kto Cie przywita. Zrozumiał, że niemożesz mieć złyh intencji. Wyzedł z cienia ze zwinnościa kota pomimo Twego doświadczenia i obycia na polu walki nie widziałeś nigdy nikogo, kto byłby w stanie w ten sposób się poruszać. Nie byłeś w stanie nawet dosrzec jego kroków. Pomimo tego,że byłeś kiedyś Kage teraz jesteś dowódcą organizacji nigdy nie byłeś i nie bedziesz tak szybki.
Gdy zbliżał się do Ciebie jego kroki wyraźnie były co raz wolniejsze. Przy odległości około 5 metrów poruszał się już dostojnym krokiem z uśmiechniętą twarza. Nie odzywał się jednak dopiero gdy doszedł i zatrzymał się na przeciwko Ciebie, ukłonił się nisko. Powolnym ruchem powrócił do pozycji, w której jego twarz była na Twojej wysokości..
-Witam Cię wędrowcze. Po Twojej posturze i wieku możnaby wywnioskować, że jestespoteznym shniobi co sprowadza Cie do naszych ukrytych i zakazanych stron. Dawno nie widzieliśmy nikogo z otwartego świata..
Midori w tym czasie nie wiedząc jak się zachowaćodwzajemnił z opóźnieniem ukłon byłjednak tak niezręczny w tym co robił, że małoco się nie przewrócił. Powracając do pionowej postawy ciała, powiedizał.
-Witaj pustelniku, przychodzę do was ponieważ, chciałbym móc dostąpić zaszczytu treningu z kims takim jak wy. Chciałbym się rozwijać
Midori czuł się troche dziwnie mówiac te słowa przeważnie to do niego zwracano sie w ten sposób tym jednak razem było inaczej.
-To bardzo miłe co powiedziałeś, lecz my nie zajmujemy się treningiem nikogo a szczególnie shinobi. Nie cierpimy rozlewu krwi. Wy natomiast cały czas tylko walczycie, mordujecie. My traktujemy walkę jako możliwość doznania NIRVANY jeżeli Ty udowodnisz mi swe dobre intencje. Wtedy przemyśle Twa propozycję. Na razie jednak żegnaj..
Mnich odwrócił się i skierował do środka światyni.. Tym razem jednak nie poruszał się z ta nie wiarygodną predkoscia. Szedł spokojnie tak, jakby światynia była dla niego niezwykłym miejscem takim, którego nie można traktować w sposób niewłaściwy. Nie było w tym nic niezwykłego. Przecież to mnich..
Midori już go nie widizał. Stał jak wryty nie wiedizał co ma robić cała droga poszłaby na marne. Wszystkie plany spłonełyby na panewce..
Musiał się wykazać mnich jednak nie powiedizał w jaki sposób... "Czy Ci pustelnicy zawsze musza być Tacy tajemniczy.." Postanowił usiąść przed światynią.. Siedział tam uparcie 2 doby.. Pomimo deszczu, głodu...
Sakie mijał go kilka razy nie zwracając na niego uwagi.. Oczywiscie kłaniał mu się jak przystało mnichom ale zaraz potem mijał i szedł dalej wsoim kierunku..
W trzecim dniu gdy już był na skraju wytrzymałości.. Rozpoczął walkę, z samym sobą. Nie mógł już siedziec w tej pozycji czuł odętwienie i ból w kazdej cześci ciała.
Wtedy podszedł do Twojej zmeczonej osoby mnich, który przywitał Cie pierwszego dnia..
- Zaskoczyłeś mnie swą zawzietościa ja gdy pierwszy raz przyszedłem tu prosić o trening wytrzymałem jedynie pół dnia.. Mój mistrz był jednak bardzo łaskawy.. Tobie udało się przetrwac aż 3 dni. Z checią przeprowadze Ci trening.. Mistrz zaprosił Cię do światyni. Tam rozpoczęliście trening.
[Opisz w jednym długim poscie trening, który odbyłeś z mnichem]
Wszedłem z mnichem do świątyni. Potem udaliśmy sie na tyły. Tam rozpoczął się trening. Mnich powiedział: -Zaczniemy od treningu wytrzymałościowego... a potem się zobaczy.- Kiwnąłem głową i poddałem się temu co mi robił. Najpierw dobył kija i bił mnie nim po nogach tak długo do póki nie zaczęły krwawić. Cały czas jednak stałem i starałem się nawet nie jęknąć i unikać ciosów. Sporadycznie jeszcze mnie trafiał jednak później zaczął uderzać mnie dwoma kijami i uderzał też w korpus. Krew zaczęła mi lecieć z różnych miejsc. Zacząłem mimo bólu i krwi odbijać rękami i nogami co sprawiało mi nie lada problem. Mnich zaczął też uderzać w głowę. Starałem się unikać ciosów jak również je blokować. Wszystko mnie bolało a mnich nie przestawał. Po 4 godzinach mozolnego bólu straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem wszystko mnie bolało. Mnich pojawił się nie wiadomo skąd i zaczął mnie okładać kijem jednak ja tym razem uskakiwałem i ewentualnie blokowałem jednak ból od sporadycznych trafień był mniejszy niż poprzednio. Kiedy mnich zauważył że daję już radę unikać jego ataków powiedział że teraz on przejdzie na wyższy poziom. Odrzucił kije i wyciągnął dwa miecze które były tak ostre że przez ścinę przechodziły jak przez masełko. Nie dało rady ataków tych blokować dlatego musiałem ich unikać a widziałem że mnich nie żartuje. Machał tymi mieczami tak szybko że w końcu mi się wszystko pomieszało i przyjmowałem cios za ciosem. W końcu już nawet nie czułem bólu i straciłem przytomność. Obudziłem się w lesie. Wszędzie był śnieg a ja miałem tylko pas owinięty szmatką. Było mi bardzo zimno. Nagle z krzaków zaczęły wylatywać kunaie. Starałem się ich unikać jednak potem zrozumiałem że to bezcelowe i rozpocząłem ucieczkę. Za mną biegła bardzo szybko zakapturzona postać która wyraźnie chciała mnie zabić dlatego zabrałem się do ucieczki. Na pełnej szybkości ścigała mnie przez dwa dni. Potem zgubiłem ją na parę godzin jednak potem znów się pojawiła z chęciom śmierci w czarnych oczach. Znów uciekałem jednak byłem dużo szybszy nie wiedzieć czemu co pozwoliło mi bez problemów uciec. Wybiegłem obok świątyni a zakapturzona postać już tam czekała. Byłem gotowy do walki. Rzucił we mnie shurikena który doszedł celu jednak bólu nie czułem. Kolejne serie ominąłem. Potem gość zdjął kaptur i ukazał swe oblicze. Był to mnich i oznajmił że przeszedłem pomyślnie trening. Podziękowałem mu i odszedłem.
Trening przebiegł pomyślnie dopisz sobie +5 do szybkości i +5 do wytrzymałości. Mnich był rad z Twoich postępów.
ChodzÂąc po ulicach postanowiÂłem odwiedziĂŚ ÂświÂątyniĂŞ. RozglÂądajÂąc siĂŞ wchodzĂŞ co raz to g³êbiej. PodziwiaÂłem budynek z rozdziawionÂą gĂŞbÂą. Po kilku krokach zauwaÂżyÂłem trenujÂących mnichów. PostanowiÂłem trochĂŞ popatrzeĂŚ. UsiadÂłem po turecku i przyglÂądaÂłem siĂŞ ich treningowi.
Kiedy tam sobie smacznie siedziaÂłeÂś i oglÂądaÂłeÂś mnichów podeszÂła do Ciebie pewna piĂŞkna kobieta. Ubrana byÂła w piĂŞknÂą róÂżowÂą sukniĂŞ, a jej szminka byÂła równieÂż tego koloru. Dodatkowo byÂła uzbrojona w Âłuk. PocaÂłowaÂła CiĂŞ w policzek i przemówiÂła:
-Witaj kociaczku, widzĂŞ, Âże jesteÂś potĂŞÂżnym ninja, moÂżesz byĂŚ tym kogo potrzebujĂŞ
Natychmiast zrobiÂłem siĂŞ czerwony. SpojrzaÂłem na niÂą, byÂła cudowna, przez róÂżowÂą sukniĂŞ trochĂŞ kojarzyÂła siĂŞ z landrynkÂą. "Ostra sztuka" - pomyÂślaÂłem sobie, uÂśmiechn¹³em siĂŞ tempo.
- Eee...yyy... tak, potĂŞÂżnym... WiĂŞc.. Eee.. sÂłucham ciĂŞ piĂŞkna - powiedziaÂł po czym wyszczerzyÂł zĂŞby. MierzyÂł jÂą wzrokiem od góry do doÂłu z gÂłupawym uÂśmieszkiem.
Dziewczyna spojrzaÂła na Ciebie po raz kolejny. UÂśmiechnĂŞÂła siĂŞ.. teraz dopiero zauwaÂżyÂłeÂś jej twarz. Jej zĂŞby lÂśniÂły biaÂłym kolorem, wÂłosy byÂły czarne jak heban, a oczy czarne jak wĂŞgiel. WskazaÂła palcem w kierunku dwóch koni. Oo tak.. jeden byÂł biaÂły jak Âśnieg, a drugi podobny do wÂłosów tej piĂŞknoÂści.
-To Chaba i Popek, moje dwa kochane konie. Mimo, Âże sÂą Âśliczne sÂą bardzo szybkie i silne. ProszĂŞ CiĂŞ pomóÂż mi. Podczas podróÂży tutaj- do Yuki, napadli mnie bandyci i zabili mojego brata, który mnie eskortowaÂł. MuszĂŞ dojœÌ do domu. BojĂŞ siĂŞ, Ci bandyci sÂą okropni, ÂśliniÂą siĂŞ i w ogóle sÂą wstrĂŞtni. PomóÂż mi, obiecujĂŞ, Âże nagroda CiĂŞ nie ominie. To jak? Zgadzasz siĂŞ?- powiedziaÂła kobieta i czekaÂła na odpowiedÂź.[/i]
-Eee.. no dobrze.. pomogê ci. - Wsta³em i otrzepa³em siê ze œniegu. Uœmiechn¹³em siê do niej, spojrza³em jeszcze raz i podszed³em do koni, by³y piêkne i jak zapewni³a kobieta - silne. "Œlini¹cy siê bandyci... œwietnie... " Pog³aska³em bia³ego konia. Po chwili wsiad³em na niego, koù zar¿a³ niespokojnie lecz po chwili siê uspokoi³.
- WiĂŞc.. ee.. gdzie siĂŞ udajemy? - zapytaÂłem patrzÂąc na dziewczynĂŞ."PrzestaĂą siĂŞ jÂąkaĂŚ palancie" pomyÂślaÂłem. I znów waln¹³em ten gÂłupi, tĂŞpy uÂśmieszek.
Dziewczyna ucieszyÂła siĂŞ widzÂąc twój zapaÂł do pracy. SpojrzaÂła na Ciebie nieco chÂłodniejszym wzrokiem, gdyÂż usiadÂłeÂś na jej konia.. dla Ciebie przeznaczony byÂł czarny.. ale juÂż wolaÂła to zachowaĂŚ dla siebie. ZÂłapaÂła za strzaÂły do Âłuku, jakby siĂŞ przygotowywaÂła i rzekÂła:
-NaprawdĂŞ cieszĂŞ SiĂŞ, Âże ze mnÂą jedziesz. Zostaniesz solidnie wynagrodzony, ale najpierw daj Chabie jeszcze marchewkĂŞ- podaÂła ci pomaraĂączowe warzywo i kontynuowaÂła:
-Ja bĂŞdĂŞ prowadziĂŚ, proszĂŞ CiĂŞ nie zostawaj z tyÂłu. Udajemy siĂŞ do mojego paÂłacu. Umieszczony jest on w tĂŞczowym lodowcu
NAPISZ TU, A POTEM TU: http://www.shinnobirpg.rp...der=asc&start=0[/b]
OdebraÂłem od kobiety marchewkĂŞ i podaÂłem jÂą do zjedzenia Chabie. Gdy wszamaÂła warzywo, ponownie zarÂżaÂła.
- No to co.. jedziemy.. - powiedziaÂłem, uÂśmiechajÂąc siĂŞ. Po chwili dziewczyna galopowaÂła juÂż na swoim koniu, ruszyÂłem za niÂą. Po chwili wyjechaliÂśmy ze ÂświÂątyni, która z kaÂżdym krokiem wydawaÂła siĂŞ coraz mniejsza.
<NMM>
Pojawiłem się w świątyni i dezaktywowałem fuzję z summonem. Szedłem w stronę wejścia czekając na jakiegoś mnicha który przeprowadzi mi trening.
Mnich imieniem Sakie obserwował Cię już dłuższy czas jednak nie wychodził z ukrycia. Cchciał zobaczyć Twe intencje dopiero gdy zatrzymałeś się na środku dziedzinca i wypatrywałeś z niecierpliwoscia jakiekogoś kto Cie przywita. Zrozumiał, że niemożesz mieć złyh intencji. Wyzedł z cienia ze zwinnościa kota pomimo Twego doświadczenia i obycia na polu walki nie widziałeś nigdy nikogo, kto byłby w stanie w ten sposób się poruszać. Nie byłeś w stanie nawet dosrzec jego kroków. Pomimo tego,że byłeś kiedyś Kage teraz jesteś dowódcą organizacji nigdy nie byłeś i nie bedziesz tak szybki.
Gdy zbliżał się do Ciebie jego kroki wyraźnie były co raz wolniejsze. Przy odległości około 5 metrów poruszał się już dostojnym krokiem z uśmiechniętą twarza. Nie odzywał się jednak dopiero gdy doszedł i zatrzymał się na przeciwko Ciebie, ukłonił się nisko. Powolnym ruchem powrócił do pozycji, w której jego twarz była na Twojej wysokości..
-Witam Cię wędrowcze. Po Twojej posturze i wieku możnaby wywnioskować, że jestespoteznym shniobi co sprowadza Cie do naszych ukrytych i zakazanych stron. Dawno nie widzieliśmy nikogo z otwartego świata..
Midori w tym czasie nie wiedząc jak się zachowaćodwzajemnił z opóźnieniem ukłon byłjednak tak niezręczny w tym co robił, że małoco się nie przewrócił. Powracając do pionowej postawy ciała, powiedizał.
-Witaj pustelniku, przychodzę do was ponieważ, chciałbym móc dostąpić zaszczytu treningu z kims takim jak wy. Chciałbym się rozwijać
Midori czuł się troche dziwnie mówiac te słowa przeważnie to do niego zwracano sie w ten sposób tym jednak razem było inaczej.
-To bardzo miłe co powiedziałeś, lecz my nie zajmujemy się treningiem nikogo a szczególnie shinobi. Nie cierpimy rozlewu krwi. Wy natomiast cały czas tylko walczycie, mordujecie. My traktujemy walkę jako możliwość doznania NIRVANY jeżeli Ty udowodnisz mi swe dobre intencje. Wtedy przemyśle Twa propozycję. Na razie jednak żegnaj..
Mnich odwrócił się i skierował do środka światyni.. Tym razem jednak nie poruszał się z ta nie wiarygodną predkoscia. Szedł spokojnie tak, jakby światynia była dla niego niezwykłym miejscem takim, którego nie można traktować w sposób niewłaściwy. Nie było w tym nic niezwykłego. Przecież to mnich..
Midori już go nie widizał. Stał jak wryty nie wiedizał co ma robić cała droga poszłaby na marne. Wszystkie plany spłonełyby na panewce..
Musiał się wykazać mnich jednak nie powiedizał w jaki sposób... "Czy Ci pustelnicy zawsze musza być Tacy tajemniczy.." Postanowił usiąść przed światynią.. Siedział tam uparcie 2 doby.. Pomimo deszczu, głodu...
Sakie mijał go kilka razy nie zwracając na niego uwagi.. Oczywiscie kłaniał mu się jak przystało mnichom ale zaraz potem mijał i szedł dalej wsoim kierunku..
W trzecim dniu gdy już był na skraju wytrzymałości.. Rozpoczął walkę, z samym sobą. Nie mógł już siedziec w tej pozycji czuł odętwienie i ból w kazdej cześci ciała.
Wtedy podszedł do Twojej zmeczonej osoby mnich, który przywitał Cie pierwszego dnia..
- Zaskoczyłeś mnie swą zawzietościa ja gdy pierwszy raz przyszedłem tu prosić o trening wytrzymałem jedynie pół dnia.. Mój mistrz był jednak bardzo łaskawy.. Tobie udało się przetrwac aż 3 dni. Z checią przeprowadze Ci trening.. Mistrz zaprosił Cię do światyni. Tam rozpoczęliście trening.
[Opisz w jednym długim poscie trening, który odbyłeś z mnichem]
Wszedłem z mnichem do świątyni. Potem udaliśmy sie na tyły. Tam rozpoczął się trening. Mnich powiedział: -Zaczniemy od treningu wytrzymałościowego... a potem się zobaczy.- Kiwnąłem głową i poddałem się temu co mi robił. Najpierw dobył kija i bił mnie nim po nogach tak długo do póki nie zaczęły krwawić. Cały czas jednak stałem i starałem się nawet nie jęknąć i unikać ciosów. Sporadycznie jeszcze mnie trafiał jednak później zaczął uderzać mnie dwoma kijami i uderzał też w korpus. Krew zaczęła mi lecieć z różnych miejsc. Zacząłem mimo bólu i krwi odbijać rękami i nogami co sprawiało mi nie lada problem. Mnich zaczął też uderzać w głowę. Starałem się unikać ciosów jak również je blokować. Wszystko mnie bolało a mnich nie przestawał. Po 4 godzinach mozolnego bólu straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem wszystko mnie bolało. Mnich pojawił się nie wiadomo skąd i zaczął mnie okładać kijem jednak ja tym razem uskakiwałem i ewentualnie blokowałem jednak ból od sporadycznych trafień był mniejszy niż poprzednio. Kiedy mnich zauważył że daję już radę unikać jego ataków powiedział że teraz on przejdzie na wyższy poziom. Odrzucił kije i wyciągnął dwa miecze które były tak ostre że przez ścinę przechodziły jak przez masełko. Nie dało rady ataków tych blokować dlatego musiałem ich unikać a widziałem że mnich nie żartuje. Machał tymi mieczami tak szybko że w końcu mi się wszystko pomieszało i przyjmowałem cios za ciosem. W końcu już nawet nie czułem bólu i straciłem przytomność. Obudziłem się w lesie. Wszędzie był śnieg a ja miałem tylko pas owinięty szmatką. Było mi bardzo zimno. Nagle z krzaków zaczęły wylatywać kunaie. Starałem się ich unikać jednak potem zrozumiałem że to bezcelowe i rozpocząłem ucieczkę. Za mną biegła bardzo szybko zakapturzona postać która wyraźnie chciała mnie zabić dlatego zabrałem się do ucieczki. Na pełnej szybkości ścigała mnie przez dwa dni. Potem zgubiłem ją na parę godzin jednak potem znów się pojawiła z chęciom śmierci w czarnych oczach. Znów uciekałem jednak byłem dużo szybszy nie wiedzieć czemu co pozwoliło mi bez problemów uciec. Wybiegłem obok świątyni a zakapturzona postać już tam czekała. Byłem gotowy do walki. Rzucił we mnie shurikena który doszedł celu jednak bólu nie czułem. Kolejne serie ominąłem. Potem gość zdjął kaptur i ukazał swe oblicze. Był to mnich i oznajmił że przeszedłem pomyślnie trening. Podziękowałem mu i odszedłem.
Trening przebiegł pomyślnie dopisz sobie +5 do szybkości i +5 do wytrzymałości. Mnich był rad z Twoich postępów.
ChodzÂąc po ulicach postanowiÂłem odwiedziĂŚ ÂświÂątyniĂŞ. RozglÂądajÂąc siĂŞ wchodzĂŞ co raz to g³êbiej. PodziwiaÂłem budynek z rozdziawionÂą gĂŞbÂą. Po kilku krokach zauwaÂżyÂłem trenujÂących mnichów. PostanowiÂłem trochĂŞ popatrzeĂŚ. UsiadÂłem po turecku i przyglÂądaÂłem siĂŞ ich treningowi.
Kiedy tam sobie smacznie siedziaÂłeÂś i oglÂądaÂłeÂś mnichów podeszÂła do Ciebie pewna piĂŞkna kobieta. Ubrana byÂła w piĂŞknÂą róÂżowÂą sukniĂŞ, a jej szminka byÂła równieÂż tego koloru. Dodatkowo byÂła uzbrojona w Âłuk. PocaÂłowaÂła CiĂŞ w policzek i przemówiÂła:
-Witaj kociaczku, widzĂŞ, Âże jesteÂś potĂŞÂżnym ninja, moÂżesz byĂŚ tym kogo potrzebujĂŞ
Natychmiast zrobiÂłem siĂŞ czerwony. SpojrzaÂłem na niÂą, byÂła cudowna, przez róÂżowÂą sukniĂŞ trochĂŞ kojarzyÂła siĂŞ z landrynkÂą. "Ostra sztuka" - pomyÂślaÂłem sobie, uÂśmiechn¹³em siĂŞ tempo.
- Eee...yyy... tak, potĂŞÂżnym... WiĂŞc.. Eee.. sÂłucham ciĂŞ piĂŞkna - powiedziaÂł po czym wyszczerzyÂł zĂŞby. MierzyÂł jÂą wzrokiem od góry do doÂłu z gÂłupawym uÂśmieszkiem.
Dziewczyna spojrzaÂła na Ciebie po raz kolejny. UÂśmiechnĂŞÂła siĂŞ.. teraz dopiero zauwaÂżyÂłeÂś jej twarz. Jej zĂŞby lÂśniÂły biaÂłym kolorem, wÂłosy byÂły czarne jak heban, a oczy czarne jak wĂŞgiel. WskazaÂła palcem w kierunku dwóch koni. Oo tak.. jeden byÂł biaÂły jak Âśnieg, a drugi podobny do wÂłosów tej piĂŞknoÂści.
-To Chaba i Popek, moje dwa kochane konie. Mimo, Âże sÂą Âśliczne sÂą bardzo szybkie i silne. ProszĂŞ CiĂŞ pomóÂż mi. Podczas podróÂży tutaj- do Yuki, napadli mnie bandyci i zabili mojego brata, który mnie eskortowaÂł. MuszĂŞ dojœÌ do domu. BojĂŞ siĂŞ, Ci bandyci sÂą okropni, ÂśliniÂą siĂŞ i w ogóle sÂą wstrĂŞtni. PomóÂż mi, obiecujĂŞ, Âże nagroda CiĂŞ nie ominie. To jak? Zgadzasz siĂŞ?- powiedziaÂła kobieta i czekaÂła na odpowiedÂź.[/i]
-Eee.. no dobrze.. pomogê ci. - Wsta³em i otrzepa³em siê ze œniegu. Uœmiechn¹³em siê do niej, spojrza³em jeszcze raz i podszed³em do koni, by³y piêkne i jak zapewni³a kobieta - silne. "Œlini¹cy siê bandyci... œwietnie... " Pog³aska³em bia³ego konia. Po chwili wsiad³em na niego, koù zar¿a³ niespokojnie lecz po chwili siê uspokoi³.
- WiĂŞc.. ee.. gdzie siĂŞ udajemy? - zapytaÂłem patrzÂąc na dziewczynĂŞ."PrzestaĂą siĂŞ jÂąkaĂŚ palancie" pomyÂślaÂłem. I znów waln¹³em ten gÂłupi, tĂŞpy uÂśmieszek.
Dziewczyna ucieszyÂła siĂŞ widzÂąc twój zapaÂł do pracy. SpojrzaÂła na Ciebie nieco chÂłodniejszym wzrokiem, gdyÂż usiadÂłeÂś na jej konia.. dla Ciebie przeznaczony byÂł czarny.. ale juÂż wolaÂła to zachowaĂŚ dla siebie. ZÂłapaÂła za strzaÂły do Âłuku, jakby siĂŞ przygotowywaÂła i rzekÂła:
-NaprawdĂŞ cieszĂŞ SiĂŞ, Âże ze mnÂą jedziesz. Zostaniesz solidnie wynagrodzony, ale najpierw daj Chabie jeszcze marchewkĂŞ- podaÂła ci pomaraĂączowe warzywo i kontynuowaÂła:
-Ja bĂŞdĂŞ prowadziĂŚ, proszĂŞ CiĂŞ nie zostawaj z tyÂłu. Udajemy siĂŞ do mojego paÂłacu. Umieszczony jest on w tĂŞczowym lodowcu
NAPISZ TU, A POTEM TU: http://www.shinnobirpg.rp...der=asc&start=0[/b]
OdebraÂłem od kobiety marchewkĂŞ i podaÂłem jÂą do zjedzenia Chabie. Gdy wszamaÂła warzywo, ponownie zarÂżaÂła.
- No to co.. jedziemy.. - powiedziaÂłem, uÂśmiechajÂąc siĂŞ. Po chwili dziewczyna galopowaÂła juÂż na swoim koniu, ruszyÂłem za niÂą. Po chwili wyjechaliÂśmy ze ÂświÂątyni, która z kaÂżdym krokiem wydawaÂła siĂŞ coraz mniejsza.
<NMM>