grueneberg

Sz³a g³ówn± ulica dzielnicy, i dopiero po fakcie spostrzeg³a dok±d tak naprawdê zmierza.
Nie wiedzieæ czemu, czu³a ogromne zmêczenie. Jej krok zdecydowanie by³by chwiejny, gdyby nie motywacja w postaci obcasów. W takim wypadku, Ayano niestety nie mog³a sobie pozwoliæ na chocia¿by odrobinê nierozwagi i rozlu¼nienia.
Przystanê³a jednak¿e przed wyra¼nie opuszczonym domem. Jak do tej pory jedynie mgli¶cie rozpoznawa³a mijane budynki, tak ten pamiêta³a doskonale.
Powiod³a d³oni± po tablicy pami±tkowej, aczkolwiek nie przeczyta³a napisu. Byæ mo¿e podejrzewa³a, co jest na niej upamiêtnione, dlatego te¿ nie chcia³a mieæ z tym nic wspólnego. Przynajmniej jeszcze wci±¿ zachowywa³a swoj± b³og± niepamiêæ w niejakich szcz±tkach.
W d³oni kurczowo ¶ciska³a zeszyt, gniot±c znacz±co ok³adkê. Po drodze nie otwiera³a go, wiedzia³a jednak, ¿e i tak, prêdzej, czy pó¼niej przeczyta jego zawarto¶æ. A je¶li ju¿ mia³o siê tak staæ, to wola³a to zrobiæ w znanym jej otoczeniu. Mia³a nadziejê, ¿e przynajmniej to jej zapewni minimalne zabezpieczenie przed... no có¿, o szaleñstwie nie mo¿e tu byæ mowy, zwa¿aj±c na fakt, i¿ wspominamy o Ayano - Piromance, wielbicielce sadystycznych zabaw, oraz manipulacji lud¼mi.
Gdy tylko o tym pomy¶la³a, u¶miechnê³a siê tak, jak to mia³a w zwyczaju. I wreszcie poczu³a prawdziw± siebie - P³omienook± Wied¼mê.
Prychnê³a, z³oszcz±c siê na sam± siebie za tê chwilê ¶mieszno¶ci.
Pog³adzi³a Belphegora i z zadowoleniem stwierdzi³a, ¿e to ponownie ukoi³o jej nerwy.
Pchnê³a mocno bramê i niespecjalnie siê zdziwi³a, kiedy ta pod naporem czasu i jej dotyku pu¶ci³a.
Krzywi±c siê z dezaprobat± przebrnê³a przez krzaczyska i chwasty. Drzwi równie¿ nie sprawi³y jej wiêkszego problemu. Zdziwi³a siê nieco, ¿e do tej pory nikt siê nie w³ama³. Chocia¿, mo¿e i wiedzia³a dlaczego. W sumie j± sam± napawa³o niejak± niechêci± my¶li, i¿ zaraz przekroczy próg tego¿ domu.
Przystanê³a w przej¶ciu, staraj±c siê zakrztusiæ panuj±cym w ¶rodku zaduchem, oraz kurzem, który wznios³a, otwieraj±c drzwi. Powachlowa³a d³oni± przed twarz±, coby dostarczyæ p³ucom ¶wie¿ego powietrza.
Wesz³a w koñcu g³êbiej domu. Nie rozgl±da³a siê doko³a, bo... nie mia³a ochoty. Podesz³a tylko do kominka i tam ujrza³a zbiór zdjêæ, jakie weso³e rodziny lubi± sobie robiæ. Warknê³a co¶ niezrozumia³ego pod nosem, na co Bel zareagowa³ rozleniwionym sykiem.
Pie¶niarka zgarnê³a wszystkie te ckliwe obrazeczki i wysz³a po¶piesznie z domu. Po drodze zatrzyma³a siê bujanym fotelem. Wtem ujrza³a oczami wyobra¼ni czarnow³os± kobietê, o ³agodnym u¶miechu, bujaj±c± siê na fotelu. Zgarnê³a jeszcze drewniane krzes³o.
Stan±wszy w ogrodzie, nie wychodz±c z terenu opuszczonej posiad³o¶ci, obra³a sobie miejsce, które nada³o siê na ognisko. Wykonawszy podrzêdn± technikê, z niemal¿e niedba³o¶ci±, tak czêsto to ju¿ robi³a, podpali³a fotografie wraz z meblem.
Warknê³a co¶, ale ju¿ mniej rozz³oszczona. Widok p³omieni zdecydowanie j± rozlu¼ni³.
Po jakim¶ czasie, kiedy uczu³a, i¿ zachowuje wzglêdny spokój, ponownie uda³a siê do domu. Skoro ju¿ tu dotar³a, i nawet je¶li nie zdawa³a sobie w³a¶ciwie sprawy dlaczego tu przysz³a, to nie zamierza³a siê tak po prostu wycofywaæ.
W³a¶ciwie rzecz bior±c, mo¿na siê zastanowiæ, czemu wysz³a do ogrodu. Z jej zami³owaniem do destrukcji, oraz kompletn± nie dba³o¶ci± o otoczenie i rzeczywisto¶æ wokó³ niej, bezproblemowo nieraz ju¿ robi³a ogniska w pomieszczeniu. Ten dom jednak¿e, dzia³a³ na ni±, hmm... nieco odmiennie.
W dalszym ci±gu nie rozgl±daj±c siê na boki, a tym bardziej za siebie, uda³a siê po schodach na górê. Automatycznie dotar³a do dzieciêcego pokoju. Z westchnieniem przyzna³a, ¿e nic siê tu nie zmieni³o, od pastelowych kolorów pocz±wszy, po stos i pe³ne rega³y zabawek zakoñczywszy.
Wziê³a do rêki przypadkowego misia i przyciskaj±c go do piersi usiad³a na ³ó¿ku. Rozci±gnê³a siê na nim, przez co znalaz³a siê pó³le¿±cej pozycji. Plecy opar³a o ¶cianê, twarz mia³a skierowan± na drzwi. Oczywi¶cie, jakby to cokolwiek znaczy³o.
Nie puszczaj±c pluszaka, po³o¿y³a pamiêtnik, który znalaz³a w poprzednim mieszkaniu, na ³ó¿ku i otworzy³a. Przejrza³a pobie¿nie ukazan± stronê i westchnê³a oczarowana. Wiedzia³a, ¿e zna autora dziennika. Pomimo tego, wci±¿ nie potrafi³a skojarzyæ go z konkretn± osob±.


Nie zwalnia³a kroku, a nawet przy¶pieszy³a, czuj±c coraz to wyra¼niej zapach spalenizny, co wiêcej jej wzrok zacz±³ dostrzegaæ dym, gdzie¶ wysoko. Bêd±c parê metrów przed domem, a raczej kolejn± ruin±, w której niegdy¶ te¿ egzystowa³a, Meredith usta³a. Prawdê mówi±c zapomnia³a o tym budynku, dawno wymaza³a go ze swoich wspomnieñ, a teraz musia³a go na nowo od¶wie¿yæ, skojarzyæ fakty i ludzi. Wygl±da³ tylko trochê inaczej, w gruncie rzeczy siê nie zmieni³. Przecie¿ od razu rozpozna³a, ¿e to dom jej kuzynostwa. Jej b³ogiego (a mo¿e i nie), spokojnego (nie, to te¿ raczej nie to), pe³nego dziwactw (tak, to jej nie ominê³o) dzieciñstwa. Tak naprawdê nie potrafi³a odpowiedzieæ na pytanie, czemu nie wraca³a do przesz³o¶ci. Krzywda w tym domu nigdy jej siê nie dzia³a, wrêcz przeciwnie. Mo¿e Meredith chcia³a zapomnieæ o ca³ym jej baga¿u wspomnieñ, wiêc i te musia³a odrzuciæ.
Gdy powierzchownie przypomnia³a sobie ju¿ to i owo, wróci³a jej pewno¶æ siebie. Dumnym krokiem ruszy³a przed siebie, zauwa¿ywszy ju¿ ognisko. Na pocz±tku sumienie kaza³o jej je ugasiæ, wej¶æ szybko, znale¼æ winowajcê, który ¶mie urz±dzaæ sobie tutaj jakies zabawy i go sromotnie ukaraæ. Gdy jednak wesz³a na posesjê i znalaz³a siê ju¿ przy drzwiach, od razu zaniecha³a tego planu. Chcia³a raczej podziêkowaæ owej personie, bo przypomnia³a jej o czym¶. O fascynacji jej kuzynki, któr± w pewnym wieku tak bardzo podziwia³a. Ona kocha³a ogieñ, przypomnia³a sobie ten fakt, jakby zawsze o tym wiedzia³a. Jedynie cal± sylwetkê kuzynki by³o jej trudniej sobie przypomnieæ. Widzia³a oczami wyobra¼ni tylko ten szaleñczy wzrok.
Cicho otworzy³a drzwi, dusz±c sie na wstêpie, jak jej poprzedniczka. Tylko, ¿e ona zakry³a usta, nie chcia³a by kto¶ j± us³ysza³. Pokierowa³a siê na górê, wydawa³o jej siê, ¿e cos s³yszy, a mo¿e by³a to zwyk³a intuicja, kolejn± wskazówkê dawa³ jej w³asny umys³.
Znalaz³szy siê tu¿ przed drzwiami, nie otworzy³a ich. Teraz by³a pewna, ¿e kto¶ tam jest. Tak± sam± mia³a pewno¶æ co do pokojowych zamiarów nieznajomego. Nie zaatakuje go, co¶ cicho podpowiada³o Meredith o wyj±tkowo¶ci tej osoby. Nie mog³a tego potwierdziæ, dopóki jej nie zobaczy. To podsyci³o jej ciekawo¶æ na tyle, ¿e mimo wahania otworzy³a drzwi i zrobi³a niepewne kroki do przodu. Kiedy odnalaz³a wzrokiem tê kobietê, zamurowa³o j±. Jakby w³a¶nie kto¶ wyj±³ jej watê z mózgu, która blokowa³a wspomnienia. Od razu skojarzy³a tê sylwetkê. Ba³a siê trochê, ¿e to omamy, bo takie przypadki s± niewiarygodne. Nie, to nie by³ przypadek, to przeznaczanie.
Powoli, wci±¿ nie dowierzaj±c Meredith zbli¿y³a siê do kobiety. Patrzy³a na ni± wzruszona i zszokowana. A jedyne co powiedzia³a, jak¿e oczywiste w tej chwili, to jej imiê.
- Ayano. - szepne³a, jakby otêpia³a. Nigdy nie zapomnia³a imienia swej kuzynki, ono po prostu musia³o zostaæ zagrzebane wieloma innymi, jak¿e zbêdnymi informacjami.
Wiedzia³a, ¿e znajduje siê w pokoju ze swojego dzieciñstwa, jednak¿e nie my¶la³a o tym konkretnie. Praktycznie rzecz bior±c, wszystko by³o teraz zamglone, niejasne, a w jej w my¶lach brakowa³o jakiejkolwiek klarowno¶ci.
Wertowa³a kartki cudzego pamiêtnika odrêtwia³ymi palcami, przebiegaj±c wzrokiem po wypisanych s³owach. Kiedy napotka³a fragment opisanego codziennego treningu westchnê³a, zupe³nie, jakby j± to zaskoczy³o. Gorycz z niejasnych jeszcze efektów, oraz ten, jak¿e widoczny zapa³ i chêæ ciê¿kiej pracy wyda³y jej siê nad wyraz znajome. Wci±¿ jednak¿e nie widzia³a osoby, z któr± mog³aby to wszystko skojarzyæ.
Zmieni³a swoj± pozycjê, siadaj±c na kolanach po¶ród miêkkiej, acz diablo zakurzonej po¶cieli. To jej jednak najwyra¼niej nie przeszkadza³o. Nie zauwa¿a³a takich niuansów, ot.
Jej s³uch wy³apa³ odg³osy, ¶wiadcz±ce o tym, i¿ kto¶ siê zbli¿a. Pomimo tego, nie zrobi³a nic, aby przygotowaæ siê na przybycie nieznajomego. Spojrza³a na uroczego pluszaka, którego wcze¶niej zgarnê³a z rega³u pe³nego podobnych zabawek. Po³o¿y³a go obok siebie na ³ó¿ku i pog³aska³a po g³ówce, niczym pos³usznego szczeniaka. Dok³adnie w tym momencie pojawi³a siê Meredith, a wiêc mog³a ujrzeæ ten do¶æ osobliwy widok doros³ej kobiety, zajmuj±cej siê misiem.
Ayano bardzo powoli unios³a g³owê i spojrza³a na dziewczynê, b³yskaj±c czerwonymi oczêtami. W jej g³owie pojawia³y siê paradoksy - zna³a j±, a jednocze¶nie powtarza³a sobie, ¿e widzi czarnow³os± po raz pierwszy w ¿yciu. Jednak¿e podobne utrudnienia by³y dla niej chlebem powszednim. W koñcu wci±¿ natrafia³a na pewne luki w logice, oraz postrzeganiu rzeczywisto¶ci, tote¿ zd±¿y³a przywykn±æ, i¿ nie wszystko, co widzi wydaje siê byæ normalne.
U¶miechnê³a siê opêtañczo, dok³adnie tak, jak najlepiej zapamiêta³y rysy jej twarzy. Groteski tego¿ wyrazu dodawa³ szaleñczo wiruj±cy Sharingan, oraz w±¿ sycz±cy w¶ciekle znad ramienia kobiety.
Powolnym, jakby ospa³ym ruchem, Ayano unios³a d³oñ z pamiêtnikiem, tak aby pokazaæ go Meredith.
- To twoje, prawda? - spyta³a, jakby nic. Tak, jakby fakt, i¿ znajdowa³a siê w posiadaniu notatnika w nieco podejrzany sposób; jakby nie zada³a sobie pytania, sk±d dziewczyna zna jej imiê, skoro ona sama uparcie twierdzi³a, ¿e nie zna Mer.
Widok dojrza³ej ju¿ z pewno¶ci± kobiety, która byæ mo¿e zachwyca siê pluszakami, nie nale¿a³ co codziennych. Jednak¿e Meredith prawie wcale on nie zdziwi³. Wszelkie dziwactwa, uchybienia w umy¶le i inne braki przesta³y j± zaskakiwaæ praktycznie od dzieciñstwa. Zdo³a³a nawet lekko siê u¶miechn±æ na ten widok, gdzie¶ w pod¶wiadomo¶ci przypomnia³ jej ponownie o kuzynce i jej 'odpa³ach'.
Po tej krótkiej, a jak¿e wnikliwej analizie sylwetki Ayano, podesz³a bli¿ej. Milcz±c, ze stoickim spokojem obserwowa³a poczynania blondynki, które ponownie nie wywar³y na niej wiêkszego wra¿enia. Jedyne, co tak naprawde przejê³o Meredith to fakt, i¿ kobieta tak bardzo przypomina tê kuzynkê. Nie zareagowa³a na swoje imiê, wiec nie mo¿e byæ jeszcze pewna co do jej to¿samo¶ci. Lecz wszystko, jak na razie na to wskazywa³o. To jak¿e znane jej zachowanie, ruchy, a ten u¶miech... Tylko jedna osoba na swiecie potrafi co¶ takiego.
Mia³a ju¿ ochotê zapytaæ wprost, "kim w³a¶ciwie jeste¶", co¶ jednak j± powstrzymywa³o przed tym zamiarem. Po raz kolejny intuicja kaza³a zaniechaæ tego planu i cierpliwie poczekaæ na rozwój wydarzeñ.
Us³yszawszy jakie¶ d¼wiêki, a dok³adniej g³os Ayano, niestety jego nie potrafi³a sobie w ogóle przypomnieæ, nie by³ ¿adn± podpowiedzi± do rozwik³ania zagadki, Meredith ponownie spojrza³a prosto w oczy Uchiha. Nie ba³a siê tego wzroku, przecie¿ by³ jej jak¿e znajomy. Jedyne czego mog³a siê baæ, to objawienia prawdy. Kobieta trzyma³a jej pamiêtnik, zapiski od serca, utwierdzone przez lata czarnym atramentem. Gdy teraz spojrzy w jej oczy, mo¿e w nich odkryæ ca³± prawdê o Meredith. Tylko to j± przera¿a³o.
Kiedy tre¶æ pytania tak naprawde do niej dotar³a, wiedzia³a ¿e k³amstwo na nic siê nie zda. Dlatego odpowiedzia³a szczerze, swoim cichym, namiêtnym g³osem:
- Tak, to mój pamiêtnik. Pozwól, by wróci³ do w³a¶ciciela. - Ostatnie zdanie nie by³o tyle pro¶b±, co rozkazem. Ayano mia³a zbyt wiele. A Merka nie chcia³a nawet pomysleæ czym¿e skoñczy³oby siê czytanie jej pamiêtnika. Wyci±gnê³a pewnie rêkê, czekaj±c na ruch ze strony blondynki. W tym momencie jej gest wyda³ siê rzeczywi¶cie b³agalnym.


Niezwykle siê jej spodoba³o to, co ujrza³a. Czarnow³osa nieznajoma by³a czym¶ ewidentnie rozkojarzona i niezdecydowana. Ayano wyda³a z siebie cichy pomruk zadowolenia, po czym tanecznym ruchem podnios³a siê z ³ó¿ka, wprawiaj±c w ten sposób w ruch dó³ sukni. Wied¼ma bardzo lubi³a szelest materia³u w³asnych ubrañ.
U¶miechnê³a siê jeszcze szerzej, widz±c, i¿ dziewczê jest na tyle odwa¿ne, by spojrzeæ jej w oczy. To w pewien sposób spodoba³o siê Ayano, aczkolwiek wci±¿ jednak wola³a, kiedy okazywa³o siê jej, wzbudzany przez jej skromniutk± osobê, strach.
Ton jednak¿e, jakim mówi³a Meredith, sprawi³, ¿e z ust bia³ow³osej natychmiast zszed³ wyraz rado¶ci. Rysy jej twarzy stê¿a³y, a spojrzenie sta³o siê bardziej surowe. Belphegor, najwidoczniej wyczuwaj±c nag³± zmianê nastroju swojej pani, uniós³ ³eb i zasycza³ g³o¶niej, ni¿ dotychczas.
Ayano w mgnieniu oka znalaz³a siê za plecami Meredith. Po³o¿y³a jej d³oñ na ramieniu, aby ta siê nie odwróci³a.
Tym samym, otworzy³a ponownie pamiêtnik na pierwszej lepszej stronie i k±tem oka poczê³a czytaæ fragment notatki na g³os:
- To beznadziejne. Dlaczego innym nauka przychodzi bez problemu, a ja muszê wk³adaæ w to tyle pracy? Czemu nie mogê byæ jednym z geniuszy? Mówi±, ¿e jestem zdolna, ale ja tego nie dostrzegam! - Ayano ostatnie s³owo niemal wykrzycza³a, doprawiaj±c ton g³osu o stosown± nutkê goryczy, oraz na koniec teatralnie zawiesi³a g³os.
Odgarnê³a delikatnie jej w³osy z jednego ramienia, po czym pochyli³a siê tak, aby jej usta znalaz³y siê przy uchu czarnow³osej. Zachichota³a krótko, napawaj±c siê w³asnym aktem z³o¶liwo¶ci, po czym wyszepta³a, dbaj±c o to, by jej g³os nie by³ mniej ponêtny od nieznajomej:
- Z³ociutka, jakie¿ to by³o dramatyczne. - Westchnê³a tragicznie, pokazuj±c w ten sposób, jak to niby przejê³a siê rozterkami nastolatki.
Nie spodoba³o jej siê zachowanie tej blondyny. Kiedy wsta³a z ³ó¿ka, twarz Meredith stê¿a³a, wyzbyta jakiegokolwiek strachu. Dziewczyna by³a skupiona i w pewnym momencie jej nastawienie zmieni³o siê na bardziej zdystansowane, pe³ne nieufno¶ci i podejrzeñ. Niby nadal wszystko pasowa³o do jej wspomnieñ o Ayano, ale ta rzadko stosowa³a te gierki na w³asnej kuzynce. Raczej ma³a Meredith tylko przyglada³a sie poczynaniom tej, co uchodzi³a za szalon±.
Sprawa mia³a teraz nieco inny obieg. To Merka sta³a siê ofiar±, co wcale jej nie pod pasowa³o. Jednak nie mia³a innego wyj¶cia, jak pos³usznie, spokojnie, bez emocji przygl±dac siê temu wszystkiemu. Kiedy Ayano na ni± usta³a, wzdrygnê³a siê nieznacznie, mo¿e kobieta nawet tego nie zauwa¿y³a.
Dopiero jej s³owa naprawde zabola³y. Nie by³y to mo¿e te najciê¿sze, które mog³aby przeczytaæ, mimo to nie s³ucha³a swych roz¿aleñ z rado¶ci±. Wtedy czu³a sie tak± bezbronn±, z³a na siebie i ca³y ¶wiat dziewczynk±, niezadowolon± z w³asnego ¿ycia. Nikt o tym nie wiedzia³, tylko pamiêtnikowi zawierza³a wszystkie swe troski. S³uchanie tego nie by³o ³atwe, rêce Merki dr¿a³y, ona sama ledwo co siê powstrzyma³a od jakiego¶ ruchu. Tak wielk± mia³a ochote by co¶ zniszczyæ, uderzyæ.
Gdy Ayano przesta³a siê odzywaæ, zakoñczywszy swoj± dobitn± uwag±, dziewczyna potrzebowa³a paru chwil na och³oniêcie. Oddycha³a szybciej, pe³na z³o¶ci. Sprawi³a jej ból, przykro¶æ? Nie omieszka³a Ayano zapomnieæ o tych uczuciach, które zawsze kocha³a innym dawaæ w nadmiarze i patrzeæ jak siê nimi wrêcz d³awi±.
Ale Merka wreszcie uspokoi³a siê i wróci³ jej kamienny wyraz twarzy. W istocie nie da³a siê sprowokowaæ. Ayano powinna siê tego spodziewac po w³asnej kuzynce. Czy dostrze¿e w niej Meredith? Ona wci±¿ napawa³a sie nadziej±, ¿e los da³ jej szansê ponownego spotkania sie z rodzin±, której ne zamierza zaprzepa¶ciæ.
- Czy¿by¶ nie zna³a tych s³ów, czy tylko udajesz, ¿e sa dla Ciebie zaskoczeniem? - zapyta³a tak samo cicho i namiêtnie, stoj±c wci±¿ w bezruchu. Naprowadza³a wci±¿ Ayano, tak naprawde sama nie bêd±c pewn±, czy to jest w³asnie ona.
Ayano trwa³a w bezruchu, napawaj±c siê reakcj± Meredith, ledwo dostrzegaln±, ale jednak. Ws³uchiwa³a siê w jej przy¶pieszony oddech, traktuj±c to niemal, jako nienamacalny puchar wygranej. Bawi³ j± fakt, i¿ ludzie zapisuj± swe najskrytsze sekrety, tylko po to, by po latach odkryæ, jak marni byli. Jeszcze bardziej satysfakcjonowa³ j± widok dr¿±cych d³oni Merki. By³a gotowa za¶miaæ siê, gdyby dziewczyna zaraz spróbowa³a j± uderzyæ. Z niejakim rozczarowaniem u¶wiadomi³a sobie, ¿e tak siê jednak nie stanie. Nieznajoma zadziwiaj±co dobrze poradzi³a sobie z nerwami, czym kompletnie pozbawi³a Ayano zabawy.
Niepocieszona tym faktem, zmarszczy³a swe idealne brewki. Ju¿ przygotowa³a odpowied¼, któr± zamierza³a w z³o¶ci wysyczeæ, pomimo tego, pozwoli³a m³odszej Uchiha odezwaæ siê pierwej.
Wtem z³o¶æ ca³kowicie j± opu¶ci³a.
Kobieta zrobi³a kilka kroków do ty³u, nie spuszczaj±c oczu z dziewczyny. Przez chwilê, kiedy odda³a siê w³asnym chorym rozrywkom, zapomnia³a o tym, co trapi³o j± od pojawienia siê w Koszu. A ta smarkula zniszczy³a ten piêkny moment ponownego zapomnienia! Chcia³a siê zem¶ciæ, chcia³a jej pokazaæ, ¿e nie wolno igraæ sobie z pamiêci± ¯a³obnej Pie¶niarki, jednak nie mog³a ju¿ nic zrobiæ, bowiem s³owa Meredith wyry³y nieodwo³alny ¶lad w ¶wiadomo¶ci bia³ow³osej.
Jêknê³a, ponownie tego dnia, ³api±c siê za g³owê. Mamrota³a co¶ niezrozumia³ego pod nosem, próbuj±c pozbyæ siê nat³oku natrêtnych my¶li. My¶li, które wkrótce powiod³y za sob± i obrazy.
Dwie m³odziutkie dziewczyni±tka siedzia³y dok³adnie w tym samym pokoju. Niebieskie poduszki zgarnê³y z ³ó¿ka i po³o¿y³y je na pod³odze, coby wygodniej siê im siedzia³o. Wokó³ nich le¿a³ zestaw nowiusieñkich kunaiów. Ayano podwêdzi³a je... komu¶. M³odzieñcowi o bia³ych w³osach. Jego imiê... nieistotne, i tak gnije teraz w grobie.
Dziewczynki ró¿ni³y siê od siebie diametralnie - jedna o czarnej g³ówce, ze zdrowymi rumieñcami, druga za¶ chorobliwie blada z w³osami albinosa. I ta druga w³a¶nie zanosi³a siê ¶miechem, bo tak naprawdê nie wiedzia³a, czym jest czerwona ciecz, ¶ciekaj±ca po ramieniu czarnow³osej. Nie wiedzia³a, ¿e zrobi³a ¼le, traktuj±c broñ, jako zabawkê. Nie pojmowa³a, i¿ niebieskie poduszki ju¿ na zawsze bêd± splamione szkar³atem.
Przecie¿ nikt jej nie powiedzia³.
Ayano opu¶ci³a w koñcu rêce wzd³u¿ cia³a i spojrza³a na Meredith. Teraz jej spojrzenie by³o ¶wiadome, trze¼we. Kobieta westchnê³a, jakby przygnieciona ogromem nap³ywaj±cych do ¶wiadomo¶ci faktów. Skrzywi³a siê nieznacznie - rzeczywisto¶æ by³a taka obmierz³a. Dlaczego ona w³a¶nie, ta, która wynalaz³a lek na poskromienie realnego postrzegania ¶wiata, musi zmagaæ siê z cholern± przesz³o¶ci±? Przecie¿ by³o dobrze, by³o przyjemnie. Ach, by³o, by³o. Ci±gle to samo, nieustanny sygna³, i¿ co¶ przeminê³o i nie wróci.
Zakry³a twarz d³oni±, podpieraj±c rêkê pod ³okciem. Za¶mia³a siê urwanie, po czym ponownie ods³oni³a swe oblicze. Zmierzy³a Meredith od stóp do g³ów, jakby analizowa³a ka¿d± jej czê¶æ.
- Doros³a¶ - prychnê³a, nadaj±c to tak, jakoby uwa¿a³a to za niemal skandal, i¿ dziecko ¶mia³o staæ siê doros³± osob±.
By³a to równie¿ odpowied¼ na pytanie Mer, aczkolwiek nie do¶æ rzeczowo. Jednakowo¿, czy¿ nie to w³a¶nie czyni³o wypowied¼ bardziej wiarygodn±; ca³kowicie w stylu Ayano?
Meredith bardzo dok³adnie i uwa¿nie obserwowa³a blondynê. Widzia³a jej rozetki, zamy¶lenie i z³o¶æ. Domy¶la³a siê o powodach zmiany jej nastroju. Po raz kolejny sprowadzi³a Ayano na ziemiê. W m³odo¶ci czêsto czyni³a to nie¶wiadomie i by³a z³a na siebie. Teraz jednak ucieszy³ j± ten fakt, bo jest coraz bli¿ej poznania tajemnicy. Na chwilê obecn± wszystko wskazywa³o, ¿e Merka siê nie myli³a. Czu³a, i¿ jej kuzynka zjawi³a siê w tym miejscu równie¿ nie bez powodu. Czyste przeznaczenie, czy¿by ciemnow³osa poczê³a w nie wierzyæ? Mia³a coraz wiêcej okazji, by tak te¿ siê sta³o.
Ostatnie ruchy Ayano w pe³ni usatysfakcjonowa³y dziewczynê. Usmiechnê³a siê w ten swoisty sposób, pe³en zimna i triumfu. Jest na dobrej drodze, a tak naprawdê to najgorsze juz minê³o. Wiêc nie rozpamiêtywa³a wiecej upokorzenia, które mia³o miejsce parê minut temu. Teraz to Ayano zosta³a poniek±d wyprowadzona z równowagi. Lecz nie taki by³ cel tej rozmowy, tego ich spotkania. Nareszcie mog± j± zacz±æ...
Meredith zbli¿y³a siê, patrz±c g³êboko w oczy swej kuzynki. By³a ju¿ pewna jej to¿samo¶ci, potwierdzi³y to ostatnie s³owa blondynki. D³ugo nie szuka³a riposty, bo chcia³a zacz±æ wreszcie jak±¶ porz±dn± rozmowê. Chyba ju¿ czas pogadaæ, jak rodzina.
- Ty za to, droga kuzynko nie dost±pi³a¶ tego zaszczytu. W Twoim zachowaniu czy wygl±dzie nie dostrzeg³am wielkich zmian. - zasmia³a sie cicho, jak¿e uradowana. Nie ma to jak ciep³e przywitanie. Tym razem jej wyraz twarzy zmieni³ siê na ³agodniejszy. Niegdy¶ Ayano by³a bardzo bliska dziewczynie, nie wszystkie uczucia ulotni³y siê. Wystarczy je powoli odbudowaæ. - Potrafisz mi jednak opowiedzieæ, co te¿ siê w Twoim ¿yciu zmieni³o? - zapyta³a, o wiele ciszej. W tych s³owach kry³y siê ju¿ niejakie obawy i strach. Czy Meredith aby na pewno chcia³a znaæ prawdê? Kuzynka zniknê³a, s³ysza³a tylko czasem, ¿e jakas wariatka podpalala ludzi i domy, sama b±d¼ w towarzystwie. Nie brzmia³o to zachêcaj±co. Jakby sta³a sie jakim¶ masowym morderc±. Nie ¿eby Merce zale¿a³o na czyi¶ ludzkich ¿yciach, ale o swoje zacze³a siê niepokoiæ.
Wci±¿ nie odrywa³a od niej spojrzenia, chc±c dok³adnie wychwyciæ choæby i najmniejsz± zmianê, jaka zasz³a w dziewczynie. Na szczê¶cie, Ayano na pierwsz± chwilê, nie zauwa¿y³a, by charakter Meredith uleg³ jakim¶ drastycznym zmianom.
U¶miecha³a siê nieco kpi±co - nie mia³ to byæ jednak gest drwiny wobec kuzynki. Po prostu takie grymasy wesz³y ju¿ bia³ow³osej w krew.
Zmniejszy³a ponownie dystans miêdzy nimi i wyci±gnê³a rêkê ku dziewczynie. Pog³adzi³a delikatnie jej policzek, po czym wziê³a pomiêdzy palce kosmyk czarnych w³osów. Robi³a to z wyra¼n± czu³o¶ci±, jednak¿e równie¿ wygl±da³o to, jakby 'bada³a'; sprawdza³a, czy to na pewno ta sama dziewczynka, z któr± siê wychowa³a.
Po jej jak¿e bezczelnej, a zarówno i zabawnej uwadze, Ayano patrzy³a przez chwilê w oczy m³odszej Uchiha z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zaraz jednak za¶mia³a siê, szczerze rozbawiona ¶mia³o¶ci± dziewczyny. P³omienna Wied¼ma nie zez³o¶ci³aby siê na Merkê. W koñcu od dziecka pozwala³a jej byæ blisko siebie do tego stopnia, i¿ dziewczynie by³o wolno zdecydowanie wiêcej, ni¿ komu¶ innemu, obcemu.
Tym razem u¶miechnê³a siê inaczej, wskazuj±c, i¿ podoba jej siê to, co widzi i s³yszy.
S³ysz±c jej ciche, niemal nie¶mia³e pytanie, spojrza³a na przybran± siostrê z niejakim zdziwieniem, zastanawiaj±c siê w czym rzecz. Czy¿by czu³a gorycz, bo Ayano j± zostawi³a. Có¿, teraz wróci³a, wiêc niech siê dzieciê cieszy!
Odsunê³a siê i wykona³a zgrabny piruet, zakoñczaj±c go reprezentacyjn± poz±. D³oni± zrobi³a gest, jakby pokazuj±c na swoj± osobê.
- Masz racjê. Wygl±d ten sam. - Dotknê³a swoich bia³ych w³osów, unios³a d³oñ, wskazuj±c palcem krwistoczerwone oczêta. - Zachowanie to samo. - U¶miechnê³a siê zuchwale i jednocze¶nie kusz±co, a potem wskaza³a na dym, jawi±cy siê za oknem. - Ale pytanie zada³a¶ jeszcze lepsze. ¯ycie bowiem... - przerwa³a na chwilê i westchnê³a teatralnie, po czym klapnê³a na stoj±cy w pobli¿u fotel.
Zamy¶li³a siê przez chwilê, zastanawiaj±c siê, jak uj±æ te wszystkie zmiany, oraz dokonania we w³asnym ¿yciorysie. W koñcu podda³a siê, uznaj±c, ¿e to zajê³oby zbyt wiele czasu, tote¿ ujê³a to w skróconej wersji:
- Otó¿, moja mi³a, patrzysz na matkê, której dzieci nosz± imiê Zniszczenie. - Zwróci³a siê ku Meredith z przedziwnym wyrazem twarzy. Kobieta zdawa³a siê byæ przez tê rzadk± chwilê, nad wyraz powa¿na.
- Czy ty, która¶ jest z tej samej krwi, jeste¶ w stanie potêpiæ mnie? - Zaakcentowa³a ostatnie s³owo, nie odrywaj±c spojrzenia od tak dobrze znanych jej z dzieciñstwa oczu Meredith.
szed³ sobie ulic± umazany jakim¶ gównem
szed³ i st±pa³ sobie po cichu, szed³ i patrzy³ w niebo z g³upim u¶miechem
zauwa¿y³ ayano i podszed³ do niej bo co innego mia³ do robony
Spirytus is good- mówi³ pod nosem oko³o trzy razy
SIEMA HENIU, dobry mud¿yn z afrika- zwróci³ siê do ayano
Zdenerwowanie z Meredith ulotni³o siê z chwil± podej¶cia kuzynki. Kiedy tak j± dotyka³a, obserwowa³a, wszystko sta³o siê dziecinnie proste. Ludzie ³atwo siê nie zmieniaj±, jedyne co ulega zmianom to okoliczno¶ci i sytuacje w ¿yciu. Ayano by³a wcia¿ t± sam±, nieokie³znan± i jak¿e podziwian± kobiet± przez m³odsz± przybran± siostrê. Jedyne co zniszczy³o ich wiê¼ to czas. Zabrak³o im czasu na wzajemne relacje, obie posz³y w³asnymi drogami. Ale te drogi w³a¶nie siê zesz³y. Co to oznacza³o? Merka nie zamierza³a zaprzepa¶ciæ szansy na odzyskanie siostry.
Wyg³upy blondynki, jak to zawsze okresla³a, ogl±da³a szczerze zainteresowana. Zatêskni³a za tymi jej ruchami, u¶miechem, g³osem. Pragnê³a go znowu us³yszeæ, znowu dotkn±æ Ayano za rêkê, poklepaæ, poszczypaæ. Wszystkie te uczucia odk±d siostrzyczka znikne³a by³y skrywane, gdzie¶ bardzo g³êboko. Teraz, w obliczu niejakiego osamotnienia dawa³y o sobie wyra¼nie znaæ.
U¶miech powróci³ na twarz Meredith, która usiad³a na pod³odze, naprzeciw swej rozmówczyni. Zauwa¿y³a jej lekki smutek i powagê. Potrafi³a doskonale zrozumieæ, tê zmianê nastroju. W koñcu Ayano odesz³a, praktycznie bez s³owa. Po¶wiecaj±c siê, jak widaæ zniszczeniu. Skoro taki cel w ¿yciu sobie obra³a... Merka potrafi³a go zaakceptowaæ. Sama nigdy nie uwa¿a³a siebie za trywialn±. Jedni po¶wiêcaj± siê literaturze, a innych mo¿e krêciæ ogieñ, zgroza i wspomniane wcze¶niej zniszczenie. Mo¿e i potraktowa³aby takie ambicje z dezaprobat±, ale na pewno nie w takiej sytuacji. To jej cz³onek zapomnianej rodziny. Kto¶, kogo... kocha³a? Czy przesta³a kochac Ayano, mo¿e nie?
- W moich oczach jeste¶ bez skazy. Nie obchodzi mnie, co robi³a¶. Wa¿ne jest to co siê dzieje teraz. A teraz spotka³y¶my siê, by... - nagle urwa³a, bo nie potrafi³a dokoñczyæ zdania. Chcia³a rzec, by odbudowaæ wiêzi, poznac siê na nowo, zaprzyja¼niæ i miec wzajemne wsparcie. Lecz to by³o za wielkie wyznanie dla Meredith. Nie potrafi³a sie przyznac do ogromnych nadziei, które wi±za³a z Ayano. Na chwile spojrza³a jej g³êboko w oczy, jakby to one mia³y udzieliæ najszczerszej odpowiedzi.
Jej spojrzenie, w po³±czeniu z jej wcze¶niejsz± wypowiedzi±, zdawa³o siê byæ nieobecne, odleg³e. W istocie, Ayano z ogromn± lubo¶ci± przygl±da³a siê Meredith. Nie wiedzieæ czemu, ale dziewczynê zawsze uwa¿ano za ch³odn±. Bia³ow³osa doprawdy tego nie pojmowa³a. Przecie¿ jej uczucia widaæ by³o, jak na d³oni. Kobieta cieszy³a siê tym bardziej, i¿ w tej materii nic siê nie zmieni³o i wci±¿ potrafi³a wy³apaæ te drobne sugestie, które bez problemu pozwala³y jej okre¶liæ, nieco zmienny, nastrój przybranej siostry.
Przekrzywi³a lekko g³owê na bok, odrobinê o¿ywiona z powodu u¶miechu Meredith. Lubi³a jej u¶miech. By³ jedynym gestem, który by³ tak wyra¼ny, klarowny w swym przes³aniu. Ayano z niejak± dum±, z której nie do koñca zdawa³a sobie sprawê, u¶wiadomi³a sobie, i¿ u¶miech Merki by³ idealny - dok³adnie taki, aby móg³ zauroczyæ dziesi±tki mê¿czyzn. Szkar³atnook± nad wyraz to satysfakcjonowa³o, wiedzia³a bowiem, i¿ w karierze kunoichi urok osobisty nieraz awansuje na g³ówn± broñ. A sukces Meredith, kiedy ju¿ o niej sobie przypomnia³a, by³ równie¿ i sukcesem Ayano.
U¶miechnê³a siê figlarnie, a i oczy zab³ys³y jej psotnie, w reakcji na s³owa siostry. Och, wiêc czy¿by wci±¿ ta ma³a j± wielbi³a? Cudownie, wspaniale, wybornie!
Musia³a chrz±kn±æ, aby ukryæ chichot. Nie chcia³a zraziæ Merki, a by³a niemal pewna, ¿e dziewczyna domy¶li siê powodu weso³o¶ci Ayano.
Dopiero po chwili zastanowi³a siê g³êbiej nad ostatnimi s³owami Mer. To tylko znów zastanowi³o j±, co tu tak w³a¶ciwie robi. Przecie¿ nie planowa³a zjazdu rodzinnego, a tym bardziej pojawienie siê w tym obmierz³ym, pe³nym weso³ych i uroczych wspomnieñ. Znów da³a siê poch³on±æ zapomnieniu, i nie wiedzieæ, jak i kiedy, znalaz³a siê w³a¶nie tutaj. Nie mo¿na ukrywaæ, podobne sytuacje zdarza³y siê jej nader czêsto, jednak¿e nigdy nie koñczy³y siê czym¶ tak problematycznym, jak zmuszenie umys³u do przywrócenia tego, co zapomniane.
A Meredith co tu robi³a?
Bia³ow³osa ponownie spojrza³a na widok za oknem, tylko na krótk± chwilê wpatruj±c siê w dym. Groza wspomnieñ, jak± odczuwa³a, sprawi³a, i¿ wci±¿ czu³a jaki¶ tam respekt wobec budynku, który niegdy¶ zwa³a swym domem. Przez to nie zrobi³a ognisku w pomieszczeniu, jak to mia³a w zwyczaju, gdy pragnê³a z namaszczeniem ukazaæ sw± lekkomy¶ln± i ignoranck± postawê. ¦wiadkowie takich zdarzeñ zawsze wówczas dobitnie informowali j± o jej nieprzewidywalnym i gro¼nym charakterze. Hah, lubi³a to, nawet je¶li w ten sposób stanowi³a równie¿ zagro¿enie dla samej siebie.
Klasnê³a w d³onie, powracaj±c do tera¼niejszo¶ci. Postanowi³a nie wspominaæ na g³os o swojej tezie, i¿ to ten dom znów je po³±czy³. Nie chcia³a czegokolwiek zawdziêczaæ... budynkowi, ekhem.
Za¶mia³a siê melodyjnie i krótko, niczym m³ode dziewczê od niedawna rozlu¼nione w towarzystwie mê¿czyzny. Jej oczy b³yszcza³y weso³ymi ognikami, kiedy ogarnia³a spojrzeniem zaistnia³± sytuacjê. Bawi³o j± to, gdy¿ pomy¶la³a, ¿e one obie wygl±daj± teraz, jak matka i córka podczas wieczornego czytania bajki przed kominkiem.
Och, kominek!
Ayano natychmiast powiod³a spojrzeniem za miejsce, gdzie zapamiêta³a lokalizacjê tego¿ wspania³ego obiektu. Nie zastanawiaj±c siê wiele, zawi±za³a szybko pieczêcie i w kominku buchn±³ urokliwy ogienek, bez drwa, a za podpa³kê maj±c jedynie wolê W³adczyni P³omienia.
- Przyjemnie, nieprawda¿? W sam raz na odnowienie starych, i jak¿e zacnych, relacji - rzek³a z ³agodnym u¶miechem, pokazuj±c Merce, i¿ szczero¶æ doprawdy nie boli. One obie wiedz±, czego chc±. Za czym têskni±, teraz, gdy uk³adanka sprzed lat ponownie zosta³a u³o¿ona.
Za³o¿y³a nogê na nogê, k³ad±c na z³o¿onych kolanach obie d³onie. Dopiero teraz oprzytomnia³a, i¿ wci±¿ trzyma dziennik Meredith. Po³o¿y³a go obok siebie, coby jej nie przeszkadza³ i aby o nim nie zapomnieæ.
- Mo¿e powinnam go teraz otworzyæ, i przeczytaæ w koñcu tê bajkê? - mruknê³a pod nosem, chichocz±c do siebie. Zaraz jednak zwróci³a siê ku siostrze, jakby zapominaj±c o tej krótkiej chwili konsternacji, zmieniaj±c zupe³nie ton i postawê.
- Jednakowo¿, nie mo¿emy tu siedzieæ ca³y dzieñ. Ja w tym mie¶cie, nie mogê tu zostaæ d³u¿ej. Poszukuj± mnie, zw± mnie nawet kryminalistk± - prychnê³a ostentacyjnie, pokazuj±c w ten sposób, ¿e uwa¿a za g³upstwo sam± ideê poszukiwania jej listami goñczymi. - I co zrobimy z tym fantem, kochana siostrzyczko? - Tym razem ona spojrza³a w oczy swej rozmówczyni, wyczekuj±co i z pewn± sugesti±, której nawet nie stara³a siê, by ukryæ.
Oczy Meredith pod±¿a³y wcia¿ za utêsknion± sylwetk±, ch³on±c ka¿dy jej ruch z wielk± rado¶ci± i niejak± nostalgi±. Dawno to w jej krótkim ¿yciu nie by³o nikogo wa¿nego. Jakby siê lepiej zastanowiæ, to tylko w³a¶nie Ayano by³a jej najbli¿sza. Gdy odesz³a przez krótki moment cieszy³a siê nastoletnim zauroczeniem, które zdmuchn±³ pierwszy jesienny wiatr i zosta³a po nim jedna wielka pustka. A¿ do dzi¶. Tak, to wydarzenie zmieni diametralnie ¿ycie nastolatki. Utwierdzi³y j± w tym przekonaniu s³owa siostrzyczki, jak¿e szczere i bezpo¶rednie.
Jednak zanim przeszli do konwersacji, blondw³osa bez ¿adnych oporów objê³a Merkê. By³o to z obiektywnego punktu widzenia niedorzeczne. Zachowanie dziewczyny mo¿na przewidzieæ od razu. Odepchniêcie, z u¿yciem si³y i bez oporów przed brutalno¶ci±. Gdyby by³ to mê¿czyzna, nie wykluczone i¿ dosta³by po prostu w twarz.
Jednak¿e Ayano by³a t± uprzywilejowan±. Choæ i tak wykaza³a siê spor± pewno¶ci± siebie, Merka nie potrafi³a okazywaæ siostrze wielkiej apatii. Wzdrygnê³a siê nieznacznie, ale poklepa³a lekko kobietê po ramieniu. Ten u¶cisk wiele dla niej znaczy³. Okazywa³ wielkie zaufanie, którego Merka nie zamierza³a straciæ. A obejmowana przez kogo¶ bliskiego mog³a poczuc siê bezpieczniej. Tak te¿ siê sta³o, ale Ayano mog³a tego nie dostrzec w jej nieco drêtwych ruchach.
W g³êbi ducha ul¿y³o Merce, gdy troszkê sie od niej 'odessa³a'. Rozumia³a jednak jak¿e piêkne intencje siostry i potrafi³a je doceniæ. Tylko nie okazywa³a tego na zewn±trz. Nie by³a na to jeszcze gotowa.
Krótkie, acz bardzo trafne s³owa wywar³y na niej spore wra¿enie. Bo nagle zrozumia³a, ¿e podjê³a decyzjê bez wyboru. Ayano za ni± zdecydowa³a, ¿e przechodzi na ciemn± stronê. A przeciez Merka o tym nie wspomina³a. Zawsze niosla ludziom pomoc, mo¿e nie okazywa³a szacunku prawu i innym dyrdyma³om, ale teraz mia³a im ustaæ na przeciw. Staæ sie kim¶... z³ym?
Choæ przed soba mia³a utracon± siostrê, nie zniknê³o wahanie. Mia³a pewne obawy, co wiecej nie potrafi³a sobie jako¶ wyobraziæ dalszego ¿ycia. Tak po jednej rozmowie zmieniæ wszystkie priorytety, calusieñk± przysz³o¶æ. Nigdy nie rozwa¿a³a opcji oddania siê ca³ej z³u. Teraz wysz³o na to, ¿e ju¿ zrobi³a pierwszy krok. Nie¶wiadomie da³a taki przekaz. A wcale nie by³a do koñca pewna, czy to aby zgodne z jej natur±? Przeciez nie bêdzie siê do niczego zmuszaæ...
Zachowanie Ayano nie zdo³a³o jej samo w sobie zraziæ. Jej szaleñcze oczy pamiêta³a od zawsze, jednak¿e co¶ j± wci±¿ uciska³o. Jakies napiêcie, niepewno¶æ.
- Siostro, ja chyba nie jestem jeszcze gotowa na obranie sobie takiej drogi w ¿yciu.... - szepne³a bardzo cicho, jakby sie wstydzi³a. Wygl±da³a emfatycznie, jak zawsze pewna siebie, zdradzi³ j± tylko ten ton. Wszystkie obawy wysz³y na wierzch.
Wtem, piêkn± i subteln± rodzinn± rozmowê, przerwa³ terroryzuj±cy ryk, wydobywaj±cy siê niczym z piekielnych czelu¶ci. Oraz chwilê potem, na dworze rozpêta³o siê istne piek³o. Tumany Kurzu, niesione olbrzymim podmuchem wiatru, rozprzestrzeni³y siê na wielkie odleg³o¶ci. Opuszczony Domek, okaza³ siê wiêc wspania³ym schronieniem....
Atsui wyszepta³ do Smoczego Króla, kilka pokrzepiaj±cych s³ów:
-"To Tutaj zaczniemy poszukiwania... Serce, gdzie niegdy¶ rozkwita³a szlachetno¶æ, lecz dzi¶ jest niczym wiêcej, jak ¼ród³em plagi i przekleñstwa..."- Po czym Sam z kolei, uaktywni³ Swoje. Dok³adne spojrzenie pad³o na budynki mieszkalne, oraz jeden w nich, specjalny w którym bywa³y oznaki chakry. Upewniaj±c siê, i¿ nikomu nie stanie siê ¿adna krzywda, Eonor zburzy³ jedn± ¶cianê, zostawiaj±c dostêp do pomieszczenia otwarty. Nastêpnie, bestia rozpo¶cieraj±c skrzyd³a zaprezentowa³a siê w ca³ej okaza³o¶ci, oraz opuszczaj±c na ziemie Swojego towarzysza. Ten, odpowiednio przygotowany, wszed³ do pomieszczenia, oraz mimo ogromnej i przepe³niaj±cej go niepewno¶ci, nie dawa³ tego po Sobie poznaæ. Kiedy w ¶rodku zauwa¿y³ Meredith w Towarzystwie dwóch kole¿anek, niemal¿e ignoruj±c ca³e towarzystwo, bardzo szybko uda³ siê w Jej kierunku po czym k³ad±c dwa palce na policzku, obejrza³ dok³adnie najpierw jeden, nastêpnie drugi profil dziewczyny. Po chwili odetchn±³, oraz oddalaj±c siê ju¿ nieznacznie, stwierdzi³ niemal¿e powa¿nym i rozkazuj±cym Tonem:
-"Po¿egnaj Swoje kole¿anki, Zabieram Ciê st±d. Konoha nie jest ju¿ bezpiecznym miejscem."- Po czym obserwuj±c reakcjê trójki wykona³ gest otwart± d³oni±, maj±cy na celu us³anie jej drogi do Wielkiego Smoka czekaj±cego tu¿ na zewn±trz...

-Nie pytajcie sk±d go mam i ile wa¿y.
-D³ugo kaza³em na Siebie czekaæ
//Smok. Tak. Rozumiem. ¦liczny jest, tak btw.//

Milcza³a przez d³u¿szy moment, przygl±daj±c siê Meredith spod zmru¿onych powiek. No tak, to nie pierwszy raz, kiedy doprowadzi³a siostrê do p³aczu. W³a¶ciwie to... dlaczego to zrobi³a?
Wraz z sykiem Belphegora, Ayano jakoby oprzytomnia³a. U¶miechnê³a siê ciep³o i przesunê³a d³oñmi po swoich bia³ych w³osach. W±¿ nie by³ zadowolony z tego powodu, bowiem tym samym jego tu³ów zosta³ ods³oniêty bardziej ni¿ Pani go do tego przyzwyczai³a.
Nabra³a w p³uca powietrza, po czym z jej ust doby³a siê durowa piosnka. Podobne rymowanki trwa³y nieustannie w jej pamiêci, jednak¿e rzadko kiedy kojarzy³a, gdzie je pos³ysza³a. Tym razem jednak, s³usznie przywo³a³a w pamiêci piosenkê, któr±, jako m³ode dziewczêcia ¶piewa³y razem.
- Za³ka³a krasna dzieweczka,
'Nie tak byæ mia³o' rzek³a.
Cii, maleñka, cii, bo przyjdzie mateczka.
A ona mazepy w piwnicy st³uk³a.

Dlatego swe usteczka stul,
I wnet zapamiêtaj:
Szkarady Ciemno¶ci utul,
i ich dobrodziejstwa schwytaj.
- W tym samym czasie, pomiêdzy kolejnymi wersami, zbli¿y³a siê do Meredith. Delikatnie star³a jej ³zy z jednego policzka.
W rzeczywisto¶ci, Ayano wcale nie zamierza³a zmieniaæ tematu, aby unikn±æ k³ótni. Konfliktu, i owszem, nie chcia³a, jednak¿e pytanie to, tak wyra¼nie wyrwane z kontekstu mia³o jednak swój cel.
- Kilka dni temu zmar³ mój uczeñ. ¦liczny ch³opiec. - Westchnê³a ze smutkiem, wspominaj±c Yukihê u³o¿onego na jej w³asnym ³o¿u po¶ród iluzji kwiatów. Ostatnie okre¶lenie byæ mo¿e brzmia³o do¶æ dziwnie, acz kobieta by³a pewna, i¿ Mer domy¶li siê, ¿e w³a¶nie tak jej siostra nazywa swego protegowanego. Ayano nie mia³a pamiêci do imion, czêsto wiêc wymy¶la³a ludziom ró¿ne przezwiska.
Nie wyt³umaczy³a niczego wiêcej, bowiem sugestia w jej mniemaniu pozosta³a nader wyra¼na. Gdzie¿ mog± szukaæ pomocy przestêpcy? Nawet, kiedy chodzi tylko o bezbronne wyrostki, takie jak uczniowie pozbawieni woli, oraz wsparcia legalnych organizacji.
Postanowi³a te¿ pomin±æ fakt, i¿ ¶liczny ch³opiec dokona³ cudu zmartwychpowstania. Ot, taki niuansik, niewarty zawracania g³owy.
Ayano, oczywi¶cie znowu¿ odda³a siê swoim pokrêtnym przemy¶leniom, tote¿ wtargniêcie smoka zdziwi³o j± tylko odrobinkê. U¶miechnê³a siê, niczym rozmarzona m³oda dziewka, i z przekrzywion± lekko g³ow±, przypatrywa³a siê nader osobliwym przybyszom. W³a¶ciwie rzecz bior±c, wnioski, jakie wysnu³a s± usprawiedliwione:
- Brat! - krzyknê³a rado¶nie i rzuci³a siê Atsuiowi na szyjê.
Zorientowa³a siê jednak, ¿e co¶ jest nie w porz±dku. Mo¿e i pamiêæ mocno jej szwankowa³a, ale dobrze pamiêta³a, i¿ brat by³ zdecydowanie wy¿szy.
Z roztargnionym wyrazem twarzy, owinê³a sobie wokó³ palca kosmyk w³osów nieznajomego, przygl±daj±c siê im uwa¿niej, a¿ w koñcu skrzywi³a siê zdegustowana. Dziêki temu kolejny kawa³ek uk³adanki wsun±³ siê na swoje miejsce.
Ayano natychmiast odsunê³a siê od ch³opaka i z niemal, hmm, odraz±, wystrzeli³a w Atsuia d³ugi palec pianistki.
- Czarne. I podrostek. - Zabrzmia³o to, jak oskar¿enie, i prawdê mówi±c, w³a¶nie tym by³o.
Kobieta bowiem skojarzy³a fakty, i¿ jej brat nie tylko by³ wy¿szy, ale i mia³ bia³e w³osy, tak samo, jak ona.
No, i poza tym, by³ martwy.
Spojrza³a na Meredith, nieco poirytowana zaistnia³± sytuacj±. W koñcu któ¿ inny mia³by pojawiæ siê w tym¿e domu, skoro nie nale¿a³ do ich najbli¿szej rodziny?
Na szczê¶cie, wszystko to wygl±da³o, jakby dziwaczny przybysz zna³ Meredith, jednak¿e to wci±¿ nie odpowiada³o Ayano. Zorientowa³a siê, ¿e jej pokój, jej miejsce z dzieciñstwa zosta³o zniszczone. Z jednej strony nie wiedzia³a, czy siê z³o¶ciæ, czy wrêcz przeciwnie - radowaæ.
W koñcu, nie znosi³a tego miejsca, to raz. Po drugie, nie mog³a siê zmusiæ, by je zdemolowaæ ze wzglêdu na przesz³o¶æ.
Có¿, postanowi³a przynajmniej, ¿e mu nie podziêkuje, a obejdzie siê milczeniem.
Jednakowo¿...
- Faktycznie robi siê niebezpiecznie. Rozwalaj± domy niewinnym ludziom. - Zmarszczy³a nieznacznie brwi, tym razem sk³aniaj±c siê ku innym uczuciom, bardziej negatywnym, ni¼li nieszkodliwym.
Wci±¿ odwrócona do komody, Meredith s³ucha³a z powag± swej siostry. Jej spokój wyda³ siê jak¿e dziwny i nieuzasadniony. Kiedy tak podesz³a do niej, wrêcz zatroskana, chcia³a w pewien sposób podnie¶æ na duchu, dziewczyna ju¿ niczego nie rozumia³a. Powinna nawet nie próbowaæ, bo zawi³y umys³ artysty nie jest ³atwy, a mo¿e nawet mo¿liwy do pojêcia. Jednak¿e wcze¶niejsze s³owa wywar³y ju¿ spore piêtno na Meredith i jakiekolwiek z³agodzenie faktów nie przynios³o wbrew pozorom oczekiwanego efektu. Dziewczyna mia³a wielk± ochotê urzn±æ siê i zasn±æ b³ogim snem. Zapomnieæ o wszystkim, chocia¿ na chwile oderwac siê od tych natarczywych my¶li. Ayano co¶ jej zaproponowa³a, now± alternatywê na ¿ycie. Tak naprawde da³a jej ponownie czas na zastanowienie siê.
Wspomniawszy o ch³opczyku, jeszcze tylko posypa³a sol± na ¿yw± ranê. Jakby znowu Merka by³a w jakim¶ stopniu odpowiedzialna za jej krzywdê, mog³a przeciez do tego nie dopu¶ciæ gdyby... gdyby odda³a sie w rêce Z³a? Ale czemu ma siê oddaæ komu¶ o kim nie wie nic? To pojêcie by³o zbyt wzglêdne, wymaga³o wielkich precyzji. Palenie, ¶mieræ i zabawa to równie¿ przyk³ady wymagaj±ce rozwiniêcia. A napawa³y Merkê obawami. Nie by³a pewna, jak zareagowa³aby na takie ¿ycie. Ze ¶mierci± styka³a siê codziennie, lecz stara³a siê by do niej nie dosz³o. Mia³aby zmieniæ wszytko o 180 stopni?
Teraz nie chcia³a siê nad tym zastanawiaæ, osiemnastolatka marzy³a o oderwaniu siê od tych zawi³ych spraw. Nie smia³a jednak o tym nawet wspomnieæ. Koi³y j± s³owa piosenki, bardzo krótkotrwale, ale ³apa³a siê ka¿dej przyjemno¶ci jak kobieta okazji na wyprzeda¿y.
Chaos w g³owie Meredith nie przyæmi³ jednak¿e jej s³uchu, a tym bardziej wzroku, instynktownie cofnêla sie w pewnym momencie o parê kroków. Byæ mo¿e tego nie czyni±c, wyl±dowa³aby ko³o gruzów, które b³yskawicznie zape³ni³y pokój.
By³a dziwnie spokojna, kiedy wy³ania³a siê sylwetka obcego mê¿czyzny. Jakby jego cele i zamiary by³y jej zupe³nie obojêtne. Po czê¶ci nie mija³a siê z prawd±, kto¶ móg³ j± wych³ostaæ, co za ró¿nica czy czuje jeszcze ból fizyczny czy te¿ nie.
Mê¿czyzna zbli¿a³ siê, a Merka rozpozna³a go bez wiêkszego problemu, choæ imiê gdzie¶ zawieruszy³o siê w jej pamiêci. Zmarszczy³a brwi, a jej oczy wyra¿a³y zdziwienie po³±czone wrêcz z przera¿eniem. Bo skoro to nie obcy siê zbli¿a, sprawa nie jest taka ³atwa. Czego¶ od niej oczekuje, nie mo¿e po prostu poddaæ siê jego torturom. Przygl±da³a mu siê uwa¿nie, oczyma pe³nymi mêki. Gdy dotkn±³ jej policzka, przesz³y j± dreszcze. Poczu³a siê jakby kto¶ j± selekcjonowa³. 'Nadaje siê, nie nadaje siê, do wymiany, do zniszczenia'. Nie by³o to przyjemne, strach i obawy pocze³y siê pog³êbiaæ.
Wtargniêcie Ayano u³atwi³o sprawê. Otêpia³a dziewczyna zacze³a siê zastanawiaæ o co chodzi z tym rozkazem. No w³a¶nie, czemu on co¶ jej ka¿e? Na jakiej podstawie? Bezpieczeñstwo? Chcia³a prychn±æ, co tego mê¿czyznê obchodzi jej bezpieczeñstwo. To zwyk³y cynik.
Siostra skoñczy³a swoje gierki, a Merka wcia¿ sie waha³a, nie wiedz±c co powinna pocz±æ. Nie usmiecha³o jej siê pój¶cie z jakim¶ obcym facetem, jego wyci±gniêt± d³oñ omiot³a zbulwersowanym spojrzeniem, pe³nym wzgardy. Jak ¶mie?!
Wystarczy³o jednak spojrzenie na w³asn± siostrê, by sytuacja zmieni³a swój bieg. Meredith znowu zapragnê³a znale¼æ siê jak najdalej st±d. Zapomnieæ o rozmowie z blondynk±, dac sobie odpocz±æ przed ¿mudnymi i jakze powa¿nymi refleksjami. Chcia³a poczuæ siê znowu nastoletni± ryzykantk±, a takiej zabawy zapewni³a jej propozycja. U¶miechnê³a siê do siebie, zaczynaj±c naprawdê bawiæ siê t± niecodzienn± scen±.
Chc±c dalej graæ, jak pos³uszna laleczka, odwróci³a siê w stronê Atsuia i z³apa³a go za d³oñ, któr± jeszcze niedawno wzgardzi³a. Zrobi³a dumny krok do przodu, jak dama dworu i wplot³a swoje lodowate chude palce pomiêdzy szparami rêki bruneta. Unios³a g³owê ku górze i zerkne³a rozbawiona na Ayano. Zabawa, to jest to! Potrzebuje urz±dziæ sobie ma³y teatrzyk.
- Siostro, on mnie zabiera gdzie¶, gdzie kobietom przystoi siê nar±baæ. - ostatnie s³owo zupe³nie nie pasowa³o do tej wypowiedzi, ale wprowadzi³o ich autorkê w jeszcze wiêksze rozbawienie. Idzie siê... upiæ, ot tak. Coby poprawiæ sobie nastrój. - prawda, Atsui? - doda³a ciszej, nagle u¶wiadamiaj±c sobie, ¿e przeciez zna imiê tego ch³opaka. Jak¿e to by³o oczywiste stwierdzenie. I nie oczekiwa³a odmowy, bo s³ysz±c j±, Meredith równie¿ nie zamierza³a byæ d³u¿na. Robi co¶ nierozs±dnego i ufa Atsuiowi, a przynajmniej ma taki zamiar. Wiêc on powinien zaakceptowaæ jej warunki. Na tym polega piêkno kompromisu, który Merce wydawa³ siê czêsto tak ¿a³osny...
Chwila. Chwila ulotna, Chwila s³abo¶ci, Chwila zapomnienia. Moment w którym ¶nie¿nobia³a dziewczyna rzuci³a mu siê na szyjê, nazywaj±c go Swoim bratem, to by³a w³a¶nie jedna z tych chwil, które Atsui nie potrafi³ w ¿aden sposób zdefiniowaæ. Od zawsze, nauczany i¿ ka¿dy nieznajomy, mo¿e byæ... Nie!- Nauczony i¿ ka¿dy nieznajomy jest potencjalnym wrogiem a jakikolwiek nieprzewidziany kontakt fizyczny jest równoznaczny z pewn± ¶mierci± oraz przeciwstawieniu siê niezmiennym od lat zasadom. Mimo wszystko, mog±c bez najmniejszego problemu zareagowaæ, nie zrobi³ nic. Sta³, zahipnotyzowany, zagubiony w transie, nieruchomy, b±d¼ te¿ nawi±zuj±c do poprzednich nauk-ju¿ martwy. Sta³ nawet, kiedy zagubiona dziewka, zanurzy³a d³oñ w¶ród jego gêstych i czarnych w³osów. Oraz Nawet, kiedy znudzona Swoim nowym kaprysem, oskar¿y³a, lub wrêcz nawet zw±tpi³a w jego naturalne i niepodwa¿alne piêkno. Mimo i¿ patrzy³ na ni±, wyró¿niaj±c± siê, wrêcz chorobliw± biel±, po¶ród szarych ¶cian, wyra¼nie z góry, zarówno fizycznie jak i mentalnie, nie potrafi³ czy te¿ nie chcia³ psuæ tej dziwnej chwili swym ciêtym, ostrym jêzykiem, który zbyt czêsto wi³ siê tak, i¿ w³a¶ciciel, traci³ nad nim kontrolê. Ca³± magiê, przerwa³ nieludzki odg³os, wrzask, ryk Wielkiej Smoczej Bestii, która zaniepokojona biegiem wydarzeñ dziko uderzy³a przednimi ³apami o ziemiê, równocze¶nie wykonuj±c zamach masywnym ogonem, niszcz±c b±d¼ te¿ powa¿nie uszkadzaj±c budynki mieszkalne tu¿ za ni±. Rozprzestrzeniaj±c Swoje skrzyd³a, jasnob³êkitna bestia przybra³a agresywn±, przera¿aj±c± pozê. D¼wiêk, jak i tupniêcie podzia³a³o na Atsui'a niczym zimny prysznic, wyostrzaj±c zmys³y, oraz budz±c z transu wprowadzonego przez przypominaj±c± zw³oki kobietê. Ryk, przecinaj±c bezlito¶nie, dzieli³ sen od rzeczywisto¶ci, Jasn± Biel, od Mrocznej Czerni, Ayano od Meredith... Tak.. Meredith, to ona mia³a byæ teraz w centrum wydarzeñ. Oraz Mimo doszczêtnie zatartych ¶ladów, Atsui, tym razem ocucony oraz nie zaw³adniêty prostymi i gwa³townymi uczuciami, móg³ bez problemu j± obserwowaæ i przeanalizowaæ. Wilgotne, podra¿nione oczy, przepe³nione obaw± i strachem, lustruj±ce boja¼liwie ka¿dy najmniejszy szczegó³ zaistnia³ego zdarzenia, jak i jego nieskromnej sylwetki w u³amku sekundy, odzyska³y z powrotem swój b³ysk i piêkno, zamykaj±c siê w bardzo dziwnej mieszance. Przeszklony, szczery pe³en blasku wzrok, niebezpodstawnie przykuwa³ uwagê innych osób. Pasywno¶æ, za któr± pod±¿a³y równie dok³adnie zaobserwowane delikatne i wywa¿one gesty. Dobrowolnie, lecz mo¿e nieco nie¶mia³o i niepewnie wysuniêta d³oñ, za któr± pod±¿y³ wynios³y chód, ¶wiadczy³y o zaufaniu, b±d¼ zatraceniu w Siebie. Z bliska, ¶lady ³ez, które niedawno jeszcze przebiega³y po policzkach, wyda³y siê jeszcze bardziej wyraziste, lecz skoro kto¶ zada³ Sobie tyle trudu, aby je zetrzeæ, Atsui nie ¶mia³ zapytaæ. Wbrew Sobie, wyrwa³o mu siê jedynie ciche, pozbawione barwy g³osu, niemal¿e jedynie poruszenie ustami:
-"Dlaczego?"- zabrzmia³o bardziej wstydliwie i haniebnie, dlatego zaraz po tym, jak po ciosie, znowu przeciw Sobie odwróci³ g³owê. S³ysz±c nietaktowne pytanie, które mo¿e nawet nie by³o skierowane do niego, oraz wydawa³o siê byæ zagrywk± pomiêdzy dziewczynami oraz mimo ogromnej suchoty w ustach, mimo zaschniêtego gard³a, postanowi³ w koñcu zakoñczyæ to pasmo bierno¶ci i niepewno¶ci, oraz pewnym i powa¿nym tonem, odpowiedzia³:
-"Gdzie¶, gdzie pewne incydenty, nie bêd± mia³y prawa siê wydarzyæ. Potem, zrobisz co zechcesz...."- mimo pocz±tkowej próby, nie wygl±da³o to zbyt reprezentacyjnie, lecz jak t³umaczenie Swojego dalece nieodpowiedzialnego dzia³ania. W G³owie, przeplata³y siê na zmianê s³owa "siostro" oraz "niewinnym", jedno przecz±ce drugiemu. Zdanie, mo¿e i zabrzmia³oby strasznie, lecz g³ównie ¶miesznie i ironicznie. Dlatego, mimo i¿ prowadz±c Meredith do czekaj±cej ju¿ w p³askiej pozycji, z roz³o¿onym skrzyd³em, piêknej bestii, nie móg³ siê powstrzymaæ od komentarza:
-"Niewinnym Uchiha... Ta przeklêta krew, jest winna swojej egzystencji..."-
Po tym stwierdzeniu, zapanowa³a g³êboka cisza, w której Atsui zrozumia³ i¿ wyrwa³o mu siê co¶, co w ¿adnym wypadku nie powinno...
W pewnym momencie stwierdzi³a, ¿e ma niejaki problem do¶æ osobliwej natury, aczkolwiek nie by³o to co¶ nowego. Emocje bowiem, znów ni± szarga³y. By³a rozdra¿niona, gdy¿ przerwano jej rozmowê z Meredith, a prócz tego, kto¶ dokona³ tego, do czego ona nie mia³a serca - zniszczy³ choæ czê¶æ jej domu, niegdy¶ przepe³nionego obrzydliwym szczê¶ciem i pocieszn± sielank±. Z drugiej jednak¿e strony, bawi³a j± ca³a ta sytuacja. Zauroczony mê¿czyzna - ach, có¿ za rozkoszny widok. Do tego m³odzian, a takich Ayano lubi³a najbardziej. Z tego wszystkiego a¿, ca³kiem nie¶wiadomie, przesunê³a d³oni± po rêkoje¶ci pejcza. Gdyby tylko znalaz³ siê czas na zabawy... Pozwoli³a sobie na chwilê odp³yn±æ my¶lami ku wyobra¿eniom w³asnej rozrywki. Ciekawi³o j±, jak ten milczek krzyczy. Uzna³a z niejak± przykro¶ci±, ¿e na pewno nie umie ¶piewaæ, skoro ma tak niekorzystn± barwê g³osu i nie s³ychaæ melodii w tych jego rzadkich wypowiedziach. Dla Ayano rzadkich, bowiem nie ujrza³a reakcji na jej pomy³kê z martwym bratem, a g³ównie to skupi³o jej uwagê.
Koniec koñców, przy³o¿y³a palec do ust i z zaciekawieniem, oraz lekkim u¶mieszkiem rozbawienia, przygl±da³a siê ch³opcu. Spostrzeg³a, jak uwa¿nie przygl±da siê Mer, mimo i¿ pierwszych oglêdzin dokona³ ju¿ wcze¶niej. Czy¿by by³ z niego taki raptus, ¿e musia³ poprawiaæ swoje w³asne czyny? To nawet ciekawe, perfekcjonizm przecie¿ jest taki nudny. W koñcu niemal w ka¿dej jej pie¶ni znajdowa³ siê element niedoskona³o¶ci, który mog³a uwypukliæ, oraz i ¶mieræ na stosie by³a przyczyn± b³êdów. A wszystko to, by choæ o tê odrobinê zbli¿yæ siê do idea³u.
Dopiero po chwili pod±¿y³a spojrzeniem do Meredith. Jej wahanie by³o kobiecie tak dobrze znane, ¿e w innym wypadku, rozczuli³aby siê. Ach, te zdradliwe sentymenty, pojawiaj±ce siê niezwykle sporadycznie.
Posz³a za nim. Ayano u¶miechnê³a siê pogodnie, acz w jej oczach pojawi³ siê charakterystyczny dla jej, nierzadko nie¶wiadomej rzeczywisto¶ci, osoby. Skrzywi³a siê dopiero, kiedy us³ysza³a ostatnie s³owo z wypowiedzi Meredith. By³o niczym ig³a wbita w delikatny zmys³ artystyczny ¯a³obnej Pie¶niarki. Mimo wszystko, roze¶mia³a siê melodyjnie, bowiem samo przes³anie by³o nader rozkoszne. Oczami wyobra¼ni ju¿ widzia³a siostruniê pod wp³ywem alkoholu. Ju¿ zamierza³a co¶ jej odpowiedzieæ, kiedy ostatnie s³owa Atsuia zbi³y j± na chwilê z tropu. Zmru¿y³a oczy, mierz±c go ju¿ mniej przychylnym wzrokiem. Czy¿by na jej w³asn± kpinê odpowiedzia³ tym samym, atakuj±c w sam klan? Ale czy tak naprawdê, Ayano to interesowa³o? Przecie¿ sama, nie chcia³a przyznawaæ siê, ¿e ma co¶ wspólnego z lud¼mi Uchiha - tymi, którzy wychowywali j± w szczê¶ciu i trosce.
- Dziêki temu przekleñstwu stali¶my siê niepodwa¿aln± si³± Uchiha. Zaprzeczysz, mój mi³y... nieznajomy? - odpar³a celowo przes³odzonym tonem, ackentuj±c ostatnie s³owo.
Zaczê³o siê od kolejnych oglêdzin twarzy Meredith. Nie trudno by³o dziewczynie o ich zauwa¿enie, bowiem ludzkie zachowanie rozpoznawa³a zawsze z niejak± ³atwo¶ci±. Szkoda tylko, ¿e pewne rzeczy jej siê w takowych zachowaniach nie podoba³y. Ale to ca³e skanowanie nie by³o jeszcze godne wielkiej uwagi.
Jego pierwsze s³owo, jak¿e cicho, prawie bezd¼wiêcznie wypowiedziane sprawi³o, ¿e Meredith na chwilê wstrzyma³a oddech. Szybko siê zreflektowa³a id±c dalej z d³oni± wplecion± w palce Atsuia, ale zaczê³a sie zastanawiac nad tym wszystkim. Nie zna³a ch³opaka, to rzecz istotna. Lecz jego pytanie nie nale¿a³o do takich, jakich mog³aby siê spodziewaæ.
Kolejne s³owa wprowadzi³y j± w lekkie zirytowanie. Chêæ wydostania siê z tego miejsca ust±pi³a obawom. Teatrzyk siê mia³ ku koñcowi, spektakl przerwano, gdy¿ jeden z aktorów nie wypowiedzia³ poprawnie swojej kwestii.
Wszystko pocze³o Meredith zastanawiaæ, na jej czole pojawi³a siê zmarszczka, wraca³a trze¼wo¶æ umys³u. Czar prys³ i nim dziewczyna znalaz³a siê na wielkiej bestii, zmieni³a zdanie. Nadal chcia³a siê upiæ i oddaliæ od spraw doczesnych, ale zbyt wielkie obawy nie pozwoli³y na dokonania tego za po¶rednictwem Atsuia.
Wyrwa³a lodowat± i delikatn± d³oñ, cofaj±c siê machnalnie o krok do ty³u. Spojrza³a na twarz Atsuia, jej oczy wyra¿a³y sprzeciw, bunt i niezrozumienie. Zmarszczone brwi tylko pog³êbi³y to wra¿enie. Przez d³u¿sz± chwilê skupi³a siê tylko na wpatrywaniu, okazuj±c swoje wahanie i dezaprobatê. Nim siostra pojawi³a siê obok zda¿y³a rzec, namiêtnym g³osem:
- Nie widzê powodów, by¶ dba³ o moje bezpieczeñstwo - przygryz³a doln± wargê, jakby niepewna odpowiedzi. Czego mo¿e siê spodziewac po Atsuiu? Zaci±gnie j± gdzie¶ si³±? Po co w ogóle tutaj przyby³, to niedorzeczne...
Czeka³aby spokojnie na jak±¶ ripostê, wyja¶nienie (choæ czu³a, ¿e mo¿e sie pod tym wzglêdem przeliczyæ), jednak¿e to akcji wtargnê³a Ayano. Jak zawsze przejê³a inicjatywê, Merka mog³a spokojnie zej¶æ na drugi plan. Spodziewa³a siê tego po albinosce. Wykorzysta³a tê chwilê nieuwagi na ciche westchniêcie i wsadzenie niesfornego kosmyka w³osów za lewe ucho. Napiêcie trochê siê zmniejszy³o, gdy zacze³a siê rozmowa z artystk±. Merka doskonale wiedzia³a, ¿e teraz jej siostra nie da za wygran±, nie pu¶ci Atsuia bez odpowiedniego... po¿egnania. Cokolwiek by to mia³o znaczyæ. Ona ma przerwê, choæ tak naprawde nie jest jej szczególnie potrzebna. Oczekuje wyja¶nieñ ze strony ch³opaka, bo bez tego nie zamierza³a sie przelecieæ na jakze uroczym smoku. Takie plany by³y absurdem, co tez Merka sobie mysla³a, ulegaj±c tak szybko i bez oporu Atsuiowi?
Ostatnia jego wypowied¼, mimo i¿ nie powinna by³a ujrzeæ ¶wiat³a dziennego, to jednak sam fakt, i¿ mimo dziwnej i obcej dla Niego sytuacji, znalaz³ w Sobie odwagê aby j± wypu¶ciæ. Czy w tej chwili, Atsui straci³ pewno¶æ Siebie? Nie, na pewno nie. Ona raczej zosta³a przywalona, zas³oniêt±, b±d¼ st³umiona przez... Sam nie wiedzia³, mo¿e to by³a ta dzielnica, któr± traktowa³ tylko jako darmowy hotel, mo¿e zauwa¿alny go³ym okiem równoczesny indywidualizm i niezale¿no¶æ dwóch dziewczyn, który przecie¿ tak rzadko siê zdarza³, b±d¼ te¿ zwyczajny moment zapomnienia, spowodowany zmêczeniem czy podró¿±. Tak czy owak, minê³o. Raz na zawsze, bezpowrotnie. Ten skromny fakt, da³o siê te¿ zauwa¿yæ przez zachowanie Smoka, który chwilê wcze¶niej, budz±cy grozê, symbol prastarej, szlachetnej rasy, teraz, skarcony wzrokiem spokojnie i pos³usznie czeka³ na rozwój wydarzeñ. Ten sam wzrok, widzia³ równie¿ niepewno¶æ Meredith, jak i ponêtne zachowanie Ayano. Jednak kiedy niepewno¶æ tej pierwszej przewa¿y³a, czar prys³. Bestia, która wcze¶niej rycza³a, jedynie po cichutku skomla³a, czuj±c siê odrzucon± przez m³od± damê. Smok, niczym Atsui, przejawia³ daleko id±cy narcyzm, taka odmowa, tylko zrani³a jego skromne uczucia. Sytuacja zupe³nie przeciwna, je¿eli chodzi o jego ludzkiego towarzysza, ten, w gwa³townym ge¶cie, symbolizuj±cym albo utratê zaufania, albo oprzytomnienie, odnalaz³ jeszcze odrobiny si³y, motywuj±cej go do dalszych dzia³añ. Delikatnie, aczkolwiek zdecydowanie, z³apa³ obur±cz d³oñ dziewczyny, po czym cichym, lecz i tak ³ami±cym skromn± równowagê pomieszczenia g³osem, wyszepta³:
-"Meredith...Droga...Od cudownego momentu w którym Ciê ujrza³em, postanowi³em ¿yæ ju¿ tylko wy³±cznie dla Ciebie. Szczera i prawdziwa Mi³o¶æ, nada³a sens, memu ¿yciu. My¶lê, ju¿ tylko i wy³±cznie o Tobie, oraz pragnê jedynie Twojego szczê¶cia!"- po czym delikatnie, podniós³ zimn± d³oñ, nastêpnie bardzo powoli przysun±³ j± do swoich ust, po czym najzwyczajniej, niczym niezadowalaj±cy towar, powoli opu¶ci³, zostawiaj±c j± ca³kowicie. Ta osoba, najmniejszym fal dr¿eniem, powoduje serca Jej dr¿enie. Po do¶æ znacz±cym wyznaniu, na twarzy Atsui'a, oprócz zapa³u z którym zosta³y uwolnione te s³owa, pojawi³ siê niewielki u¶miech, tym mniej zauwa¿alny, kiedy Uchiha przechyli³ g³owê odrobinê w prawo, wypowiadaj±c siê tonem niemal¿e pe³nym drwin:
-"Tyaa...Marz"- jego wypowied¼, zosta³a uciêta, w pó³ przez zapytanie odsuniêtej przez chwilê na bok Ayano. Zapytanie, które zepsu³o Mu jego przyjemn± grê, odbieraj±c mu rado¶æ z zaistnia³ej sytuacji. Momentalnie spowa¿nia³, a smok znowu przybra³ pozycjê w jakiej to prezentowa³ siê najlepiej. Uchiha, delikatnie podniós³ swój wzrok, tym razem przygl±daj±c siê ¶nie¿no-skórej dziewczynie, która niebezpiecznie mru¿y³a oczy. Czu³y punkt, zapewne Jego jak i Jej...Dlatego mimo poprzedniej sytuacji, nie móg³ pozostaæ g³uchy. Bia³a królowa, okaza³a siê byæ Uchiha, w dodatku posiadaj±c±, solidne zdanie na tak delikatny temat. ¦miertelnie powa¿nie, podkre¶laj±c Swój wp³yw, odpowiedzia³:
-" Tak... Si³±? Nie, raczej band± ludzkich hien. Przeklêtych, nieudolnie próbuj±cych zgubiæ swój cieñ. Czas, który bezpowrotnie wszystko zniweczy³..."- po czym mimo przygl±dania siê Ayano, wrogo skupi³ wzrok, na starym wskazówkowym zegarze, bezlito¶nie kradn±cym czas...
Skomlenie bestii przyku³o jej uwagê, przez poczê³a przygl±daæ siê jej znacznie uwa¿niej. Praktycznie rzecz bior±c, dopiero teraz ca³kowicie u¶wiadomi³a sobie, ¿e w jej dawnym domu znajduje siê... smok? Ayano w ¿adnym wypadku nie s±dzi³a, ¿e ju¿ nic nie mo¿e jej zdziwiæ, zaskoczona tylko by³a, ¿e dopiero teraz odkry³a ten¿e dziwny fakt. W koñcu, nie ka¿dy cierpiêtnik chorób psychicznych, wie, i¿ sam czêsto nagina swe postrzeganie rzeczywisto¶ci.
Smok, smok, smok - zanuci³a w my¶lach, by zaraz u¶miechn±æ siê, wybitnie zadowolona. Nieznajomy przywo³a³ mistyczne zwierzê! Powi±zane z ogniem! Wprawdzie, nie mog³a mieæ, co do ostatniego pewno¶ci, ale w tej chwili liczy³y siê same legendy.
W takim razie, skoro bieg jej my¶li powróci³ do Atsuia, przenios³a równie¿ i swoje spojrzenie na jego osóbkê. I teatrzyk, jaki ujrza³a, wpierw j± poirytowa³. Nie mog³a poj±æ, jak kto¶ mi³uj±cy smoki, mo¿e byæ a¿ do tego stopnia nieudolny w udawaniu i opisywaniu ¿aru mi³o¶ci. Czy ten m³odzik doprawdy my¶la³, ¿e podobne bana³y poskutkuj±? Zaraz jednak znów siê u¶miecha³a, uznaj±c, i¿ wszystko to jest zamierzone. Uwierzy³a - nic, co powiedziane, nie mia³o i nie bêdzie potraktowane powa¿nie.
Postanowiwszy przy³±czyæ siê do zabawy, stanê³a za Meredith i prze³o¿y³a rêkê przez nad jej ramieniem, obejmuj±c j± od ty³u i przyciskaj±c do siebie w lekkim u¶cisku. Spojrza³a na Atsuia roziskrzonymi z rozbawienia oczêtami, a wyraz ten nie zmieni³ siê nawet, gdy s³ucha³a jego kolejnych, jak¿e okrutnych s³ów. I jak¿e prawdziwych.
Naprawdê wierzy³a, ¿e przekleñstwo jest istot± mocy klanu. Nie znaczy³o to jednak, i¿ uwa¿a³a to za co¶, co oficjalnie by³o postrzegane za dumê. Widzia³a upadek rodu, na jej rêkach umiera³ kochany brat, na jej kolanach spoczywa³a sama g³owa matki, na jej oczach zwêgli³y siê cia³a ojca i wszystkich najbli¿szych jej krewnych. I to jeszcze nie ma³o! Le¿eli w¶ród innych, ich cia³a obok zw³ok szumowin z innych rodzin! Gdyby nie powrót wspomnieñ, gdyby nie Meredith, gdyby nie ten piekielny dom, nic z tych rzeczy teraz by jej nie mierzi³o. Skoro jednak puzzle uk³adaj± siê w jej umy¶le, to có¿ poradziæ?
- W³a¶nie wyzna³e¶ mi³o¶æ tej hienie - syknê³a, i mimo i¿ zamierza³a prowadziæ teatrzyk dalej, z u¶miechem na ustach, nie uda³o jej siê powstrzymaæ rozdra¿nienia. By³a z³a, nie z powodu samego Atsuia, a z faktu, i¿ pamiêæ z lat wczesnego dzieciñstwa nawiedza³y j±, niczym w uroczym i jednocze¶nie koszmarnym ¶nie.
Odsunê³a siê od Meredith, wci±¿ mierz±c wzrokiem nieznajomego. Jej d³oñ bezwiednie powêdrowa³a do góry, dotykaj±c zimnej skóry Belphegora. Uzmys³owi³a sobie, ¿e sycza³ g³o¶no, najwyra¼niej ju¿ od d³u¿szego czasu, a jego rozdwojony jêzyk wskazywa³ m³odzieñca. Ayano jaki¶ czas temu odkry³a, i¿ wê¿e lubi± cz³onków klanu Uchiha, a wiêc musz± mieæ dobry gust. W takim razie, i w Atsuiu znajdowa³a siê co¶ godnego uwagi, co sprawi³o, ¿e jej drogi Bel go polubi³. Byæ mo¿e dziêki temu zapamiêta ch³opaka, i je¶li spotka go w ponownie, to rozpozna go. Jednakowo¿, któ¿ wie, co tak naprawdê mo¿e zm±ciæ, b±d¼ wyostrzyæ pamiêæ bia³ow³osej.
Zachichota³a sama do siebie, rozbawiona now± mi³o¶ci± Belphegora.
- Skarbie, spotkamy siê tam, gdzie kiedy¶ nasze dzieciêce stópki zmierza³y - rzek³a melodyjnym g³osem, po czym okrêci³a siê tanecznie i ko³ysz±c biodrami w rytm muzyki, która jedynie ona s³ysza³a, opu¶ci³a towarzystwo.
Na dzisiaj, mia³a ju¿ do¶æ wra¿eñ.

<NMM>
Sta³ i spokojnie przygl±da³ siê wydarzeniom. Zuchwa³o¶æ kobiety w bieli, która wpierw go zadziwi³a i zainteresowa³a, teraz zosta³a ukrócona. Wymowne gesty, oraz jedynie wypowied¼ przepe³niona z³o¶liwo¶ci±, to nie by³y rzeczy których by siê spodziewa³. Oraz ten w±¿. Mimo do¶æ uwa¿nego przygl±dania siê nieznajomej, wcze¶niej go nie dostrzeg³, co w sumie nie by³o niczym dziwnym. Czym¿e jest niewielki pasek sycz±cej skóry, w porównaniu do wielkiego pokrytego ³uskami Jaszczura? Najwy¿ej niewielk± zdradliw± imitacj±. Smoczy król, te¿ siê poczu³ ura¿ony, mo¿e gadzi± zabawk±, mo¿e nieprzemy¶lanym zachowaniem, Zimnej Pani, gdy¿ widz±c kiedy Ta w³a¶nie, zdecydowa³a siê uszczupliæ zebranych o Swoj± personê, gwa³townie wsta³ rozk³adaj±c Swoje skrzyd³a na pe³n± objêto¶æ, po czym kieruj±c pysk wysoko w górê, wyda³ przera¼liwy ryk. Nastêpnie, z ogromnym impetem, upadaj±c na przednie ³apy, oraz prostuj±c tylne przybra³ pozycjê natychmiastowej gotowo¶ci do szar¿y b±d¼ ataku. Kieruj±c siê bezpo¶rednio w stronê ¶nie¿nobia³ej niewiasty, po raz kolejny wyda³ potworny ryk. Gigantyczna ³apa, pociera³a raz po raz ziemiê, jakby szukaj±c bardzo dogodnego punktu podparcia, w powietrzu zawis³o co¶ niedobrego, w powietrzu wisia³a cisza, chwila po¶wiêcona konsternacji. Zachowanie B³êkitnego, wprost kontrastowa³o z zachowaniem Atsui'a, który odprowadzaj±c wzrokiem Ayano, t³umi³ w Sobie tysi±ce my¶li i s³ów. Kiedy pe³en wrogo¶ci i niepewno¶ci, wpad³ do pomieszczenia, nie podnios³a nawet gardy, nie zareagowa³a. Jedyn± wykonan± akcj±, by³y do¶æ intuicyjne gest, oraz pró¿ne wypowiedzi, które nie odnios³y ¿adnego skutku. Zna³a ledwie jego imiê, oraz przeklête pochodzenie i po prostu postanowi³a go zignorowaæ, niczym py³ek kurzu, czy jak nadpobudliwego dzieciaka, zostawiaj±c ze znan± osob±. Dobra mina do z³ej gry? Nierozs±dne i zgubne. Czarê goryczy, po raz kolejny przela³y Jej, z pozoru, niewa¿ne s³owa, na które nasz Uchiha, zareagowa³ w typowy dla Siebie sposób:
-"Tysi±ce Uchiha, zosta³o wyr¿niêtych, bo najzwyczajniej przeszkadzali. Z tych kilku niedobitków, pragniesz zostawiæ Twoj±... kole¿ankê na pastwê losu, gdy¿ temat dyskusji Ciê urazi³..."- koniec wypowiedzi, zaznaczy³ jawn± i bezczeln± drwin±, przy czym odrzuci³ kruczoczarne w³osy do ty³u, przechylaj±c g³owê w tym¿e kierunku. Nastêpnie ciê¿ko znudzony, wykona³ kilka kroków rozgl±daj±c siê po pomieszczeniu, po chwili zatrzymuj±c siê i pstrykaj±c palcami tworz±c niewielki ogieñ, nastêpnie zaciskaj±c d³oñ, zgasi³ go, nie pozostawiaj±c najmniejszego ¶ladu. Nastêpnie, ledwo ledwo odwracaj±c siê, rzuci³ kolejne bezczelne spojrzenie, po czym, ju¿ z pogard± dokoñczy³ wypowied¼:
-"Ale czego siê spodziewaæ po przeklêtej krwi. Przecie¿ ka¿da okazja, jest idealna, aby podkuliæ ogon i schowaæ siê w cieniu."- To nie by³y s³owa, które w przeciwieñstwie do wcze¶niejszych, po prostu pada³y. Te by³y przepe³nione czym¶ wiêcej. Mo¿e to wiara, nadzieja, duma lub cokolwiek innego. Tak czy owak, g³os nie by³ ju¿ tylko zimnym dr¿eniem fal. Po kolejnej chwili zapomnienia, które ostatnio zdarzaj± siê zdecydowanie zbyt czêsto, otrz±sn± siê zdecydowanie szybciej. Po takim w³a¶nie rozkojarzeniu, szybko rzuci³ zdecydowane spojrzenie na Meredith, która to najzwyczajniej sta³a, przygl±daj±c siê, niewinnie, wydarzeniom które w³a¶nie mia³y miejsce. Po raz kolejny pokaza³ siê z wrêcz odrzucaj±cej strony, wiêc stara³ siê ukryæ wszystko, pod fa³szyw± pow³ok± u¶miechu, zastanawiaj±c siê czy upicie siê, rzeczywi¶cie nie by³oby najlepszym wyj¶ciem. Smok, widz±c spokojn± reakcjê Swojego Pana, te¿ jakby spokornia³, z³o¶liwie jednak prychaj±c, nie pozwalaj±c nikomu zapomnieæ równie¿ o Swojej Dumie i Honorze...
Nastawiona na jakie¶ ostre s³owa, wymuszenie, krzyk, pokazanie jakim to jest siê despot± doczeka³a siê... wyznania mi³o¶ci. Zupe³nie niespodziewanie i nieoczekiwanie. £atwo by³o to zauwa¿yæ po jej rozszerzonych w pierwszej chwili ¼renicach i zdziwieniu. Cia³o sta³o siê jakby bezw³adne, poddaj±c siê zabiegom Atsuia, które by³y tak naprawdê znikome.
Meredith widzia³a oczyma wyobra¼ni urzekaj±cego mê¿czyznê, który trzyma jej lodowat± d³oñ i w jej ulubionym miejscu, nad magiczn± rzek± wypowiada takie s³owa. Wzruszenie siêga apogeum, wydarzenie staje siê najpiêkniejszym w jej ¿yciu, i¶cie wyj±tkowym i jedynym w swoim rodzaju.
Jednak¿e mia³o siê ono nijak do rzeczywisto¶ci. A fantazje Merki nawet nie zmotywowa³y jej do lekkiego u¶miechu. Bo s³owa ch³opaka wyda³y jej siê puste, bezczelne i wrêcz rani±ce. Jej wra¿liw± i pe³n± romantyzmu, niekoñcz±cych siê opisów mi³o¶ci z ksi±¿ek duszê. Zdziwienie ust±pi³o poirytowaniu, a w±ziutkie usta dziewczyny niebezpiecznie ¶ci±gnê³y siê ku sobie, wyra¿aj±c kolejne niezrozumienie. Tym razem wiêcej z³o¶ci ni¿ obaw mo¿na by³o wyczytaæ z jej zachowania.
- Jak ¶miesz. - syknê³a mu prosto w twarz, ukazuj±c swoj± maskê protekcjonalnej i emfatycznej kobiety. Patrzy³a na Atsuia z wy¿szo¶ci±, gardz±c jego s³owami. Poruszy³y j±, wrêcz rani±c, lecz tego okazaæ nie zamierza³a. Ws³ucha³a sie w kolejne zdania, niezwykle uwa¿nie, siostra zaczê³a ju¿ wymianê pogl±dów, jak¿e ostr±, w³a¶nie tego mog³a siê po niej spodziewaæ. Gdy ju¿ zabiera³a siê do wyj¶cia, Merka skupi³a uwagê na smoku. Prawdê mówi±c równiez nie po¶wiêci³a mu nalezytej uwagi. Ten natomiast bardzo jej pragn±³ ze strony Ayano. Zawiedziony odmow± kobiety móg³ teraz j± skrzywdziæ. Nie zwa¿aj±c na to, wyci±gnê³a pewnie d³oñ i pog³aska³a go po twardym pysku. By³ tak przyjemnie suchy i ciep³y. A¿ chcia³o siê przymru¿yæ oczy i na chwilê odp³yn±æ, gdzie¶ daleko, do rzeki w Konoszy...
Ostatnie zgry¼liwe uwagi us³ysza³a nader trze¼wo. G³aszcz±c gadzisko wydawa³oby siê, ¿e pu¶ci³a je mimo uszu. Nie zamierza³a oponowaæ, bo dla niej zachowanie kuzynki by³o normalne, nie chcia³a d³u¿ej wtr±caæ siê w nie swoje sprawy, a zaj±c siê w³asnymi. Nie zdziwi³a siê, a tym bardziej nie mia³a jej tego za z³e. Atsui nie mia³ przyjemno¶ci poznania jej punktu widzenia sprawy, bo nie zamierza³a siê nim podzieliæ. Wykaza³ siê racjonalnym my¶leniem t³umacz±c w ten sposób odej¶cie siostry (chociaz w najwiêkszym stopniu pewnie chcia³ jej po prostu dogry¼æ). Uzna³a, ze to temat zamkniêty i nie warto do niego wracaæ, skoro ich opinie nie maj± siê ku sobie.
Byæ mo¿e to Smok wp³yn±³ ostatecznie na ruch Meredith. Mia³ jakie¶ specyficzne fluidy, które przyci±ga³y, namawia³y, cicho szepcz±c No spróbuj I choæ dziewczyna mog³a wreszcie wzbudzaæ jedynie irytacjê, bo zmienia³a swoje zachcianki jak obraz w kalejdoskopie, potrafi³a siê tylko u¶miechn±æ do siebie. Nieprzewidywalna, czy w³a¶nie teraz tego dowodzi? Obecno¶æ siostry wyzwoli³a w niej jaka¶ dozê szaleñstwa ka¿±c pój¶æ Merce w jej ¶lady. Jakby wprowadzi³a do jej organizmu truciznê o nazwie 'cechy Ayano'. Wyci±gnê³a chude d³onie przed siebie, jak ma³e dziecko, które pragnie byæ wziête na r±czki i czeka³a a¿ Atsui zjawi siê na górze, by pomóc i jej siê tam znale¼æ. Nie zamierza³a siê t³umaczyæ z takiego dziwnego zachowania. Zgodzi³a siê na opuszczenie tego miejsca i to powinno mu wystarczyæ. Sam za wiele te¿ nie wyja¶ni³... Obejrza³a siê tylko raz, szybko aczkolwiek znacz±co patrz±c brunetowi w oczy. Pe³na zdecydowania i powagi, jakby w³a¶nie zgodzi³a siê z dum± i¶æ na ¶ciêcie.
W pierwszej chwili, nie ulega to w±tpliwo¶ci, by³a zaskoczona zachowaniem Piêknej Bestii - jak w my¶lach nazywa³a smoka. Szybko jednak zinterpretowa³a to na swój sposób. Uzna³a, ¿e wola, któr± jest Ogieñ, podyktowa³a mitycznemu stworowi powstrzymaæ wiern± oblubienicê p³omieni. Ucieszona tym faktem, klasnê³a pociesznie w d³onie, a fakt, ¿e smok ewidentnie przyj±³ pozê sugeruj±c± gotowo¶æ do ataku, jakim¶ dziwnym sposobem jej umkn±³. Ryk za¶, och! Zaklaska³a jeszcze rado¶niej, po czym jej rêka wykona³a faluj±cy ruch w bok, jakby kobieta chcia³a siê uk³oniæ, jednak jej kolana zaprotestowa³y, nie maj±c zamiaru siê uginaæ, a i kark by³ nadzwyczaj sztywny.
Zapewne za chwilê zaczê³aby tañczyæ, bowiem popad³a w swego stylu amok, oddaj±c siê kompletnie w³asnemu ¶wiatu, w którym istnia³y tylko iluzje i muzyka, a racjonalizm, oraz zagro¿enie wykracza³o poza granice postrzegania. Cia³o Ayano ju¿ wygina³o siê do tanecznej pozy, ale w ostatniej chwili Czarownica siê powstrzyma³a. Powodem mo¿e byæ wszystko - s³owa Atsuia, albo zwyk³e u¶wiadomienie sobie sytuacji - a równie dobrze impulsem mo¿e byæ NIC. Ot, zwyk³e i, jak¿e zawi³e, aspekty ludzkiego umys³u.
Tym samym, wyra¼nie us³ysza³a, có¿ bezczelnego wyrzek³ nieznajomy m³odzieniaszek. Przez d³ug± chwilê nie odpowiada³a, a w milczeniu przygl±da³a siê Atsuiowi. W jej oczach spostrzec mo¿na by³o nic, prócz bezbrze¿nego rozczarowania, byæ mo¿e równie¿ i smutku wynik³ego z faktycznego losu klanu Uchiha.
Z t± sam± bole¶ci± przenios³a wzrok na drog± jej siostrê. Wodzi³a szkar³atnymi oczêtami za jej d³oñmi, i widz±c niespodziewane rozmarzenie dziewczêcia, i sama Ayano popad³a w melancholiê.
U¶miechnê³a siê ponuro i znów zaszczyci³a sw± uwag± Atsuia.
- Zostali¶my potraktowani, niczym ¶miecie, godne jedynie lochów w zamku pana. Jednakowo¿ - odwróci³a spojrzenie od ch³opaka i unios³a rêkê, tak by móc zetkn±æ siê wzrokiem z Belphegorem, jej uroczym, wê¿owym towarzyszem. G³adzi³a go z niezwyk³± czu³o¶ci± i kontynuowa³a - w±¿ w klatce wygl±da gniewniej i szlachetniej ni¿ niejeden król w swym pa³acu.
Opu¶ci³a rêkê, pomagaj±c pupilkowi z powrotem wygodnie umo¶ciæ siê na jej karku.
- Przekleñstwo ro¶nie w p³odzie, syci siê w ³onie, a¿ rodz± siê przeklêtnicy. - B³ysnê³a oczami, znów spogl±daj±c na Atsuia. - Zupe³nie, jak zemsta, nie s±dzisz? - Za¶mia³a siê rado¶nie, wnet zacieraj±c ¶lad po niedawnej bol±czce i rêk± wskaza³a Meredith, która przywodzi³a jej na my¶l szczê¶liw± m³odo¶æ. Tak±, która nie zazna³a tego, co zosta³o przykazane bojownikom.
- Tak wiêc, pojmujê, i¿ ty i twoja Piêkna Bestia, zaopiekujecie siê t± niewiast±, moj± kole¿ank±? - Pierwej mówi³a ze zwyk³± formalno¶ci±, uprzejm±, acz zbêdn±, jednak¿e dwa ostatnie s³owa wypowiedzia³a ju¿ tonem kpi±cym, jakby bawi³ j± fakt nazwania 'kole¿ank±'.
I znów ten moment konspiracji, które Atsui zwyk³ przeznaczaæ na niewielkie przemy¶lenia, poprzedzone dok³adn±, wielokrotn± i wrêcz pozbawiaj±c± prywatno¶ci obserwacj±. Obie przedstawicielki p³ci piêknej, niemal¿e równocze¶nie, niezale¿nie od Siebie, popad³y kolejno w amok i zamy¶lenie. Dwie ró¿ne osoby, w jego towarzystwie, tak po prostu "zwiesi³y siê". Rodzinne? Niee. Czy¿by to on by³ osoba sk³aniaj±c± do tak g³êbokich refleksji b±d¼ zanurkowaniu w marzeniach. Kolejna ¶mieszna teza, a niewielkie przemy¶lenia nie przynosi³y ¿adnego efektu, to oznacza³o, ¿e czas je zakoñczyæ. Mimo i¿ Bia³a Dama, zamiast piszczeæ i mdleæ na widok szalej±cego smoka, zaczê³a rado¶nie klaskaæ w d³onie, wprowadzi³ go w os³upienie. A moment, w którym to, niedosz³a wybranka, podesz³a do Smoka, przerazi³ go. Wszak te kilka kropli krwi, które zapewniaj± Mu przychylno¶æ bestii, w ¿adnym wypadku nie gwarantowa³y ¿adnej kontroli. Ot taki ma³y szczegó³, który mia³ nigdy nie ujrzeæ ¶wiat³a dziennego. Bardzo dyskretnie schowa³ za plecy d³oñ pokryt± otwartymi ranami, z których to pochodzi³a jego szlachetna krew, oraz przela³ niewielkie ilo¶ci energii, maj±ce sprawiæ Smoczemu Lordowi nieco przyjemno¶ci i przypomnieæ o towarzystwie. W ka¿dym b±d¼ razie, dwie ¶pi±ce królewny, wcale nie wró¿y³y dobrze. I wtedy pad³y s³owa Ayano. Z racji na zaistnia³± sytuacjê, oraz no... dziwne zachowanie do¶æ ekscentrycznej nosicielki wê¿a, nie potraktowa³ ich powa¿nie, co te¿ wyrazi³ wymownym gestem, pstrykaj±c dwukrotnie palcami, w celu rozbudzenia b±d¼ zwrócenia uwagi a nastêpnie pob³a¿liwym tonem stwierdzi³:
-"Heej. Dzieñ Dobry Kochanie, obudzi³am siê ju¿? Przypominam Ci, i¿ Uchiha zostali wyr¿niêci nie sprz±tniêci..."- ucinaj±c szybko brednie bia³ow³osej. Z innej strony, druga czê¶æ wypowiedzi, zawiera³a jednak w Sobie co¶ kusz±cego oraz sk³aniaj±cego do g³êbszych przemy¶leñ. S³odka Zemsta, s³owa które zawsze budzi³y wiele kontrowersji ale tak¿e zainteresowania w Atsui'm. Jego punkt widzenia by³ nieco inny, gdy¿ zemsta... tak, by³a ukoñczona:
-"Zemsta... Tyaaa..."- Rozpocz±³ zdanie, jakby rozmarzonym g³osem, po czym wróci³ do normalno¶ci: -"Sami Sobie byli jej winni. Wyhodowali Psa, który ugryz³ rêkê Pana. Typowe zwieñczenie okresu samodestrukcji, spowodowanej pogoni± do w³adzy, potêgi, po¿±dania czy czego tam jeszcze zechcesz..."- Có¿, kolejna niechlubna rzecz, która wyrwa³a siê naszemu Diamentowi. I znowu nasta³a cisza, przeznaczona na obserwacjê. Atsui dostrzeg³, jak bia³ow³osa, zafascynowana g³adzi niewielkiego, wrêcz ¶miesznego,syc±cego wê¿a, kiedy jest ciemnow³osa kole¿anka, lubujê siê w Wielkim Gruboskórnym Potworze. Taki weso³y i rozchmurzaj±cy kontra¶cik. T± weso³± chwilê, chyba po raz pierwszy, przerwa³a Ayano, swoj± z³o¶liw± uwag±. Na usta cisnê³o siê wiele szczeniackich odzywek, okre¶laj±cych jej oderwanie od rzeczywisto¶ci, brak dobrego gustu, b±d¼ te¿ dotycz±cych jej niewielkiej sycz±cej zabawki. Tak czy owak, ta z³o¶liwo¶æ przypomnia³a Mu o przysz³ej pasa¿erce, która teraz niczym czteroletnia dziewczynka czeka³a na podsadzenie, co swoj± drog± te¿ wygl±da³o komicznie, gdy¿ w taki sposób, mo¿na siê wdrapaæ jedynie na jedn± z jego ³apek. Atsui, mamrocz±c pod nosem:-"Tak jakbym ja nie by³ piêkny..."-, siêgn±³ za pas i wyci±gaj±c niewielk± kulkê podrzuci³ j± wysokim ³ukiem do góry, planuj±c jej upadek mniej wiêcej w okolicach obecnej pozycji Ayano. Przedmiotem tym, okaza³o siê byæ, lekko ju¿ wysuszone Oko, a dok³adniej Sharingan. Ca³e wydarzenie skomentowa³ tylko:
-"Ta, Móg³bym, lecz nigdy nie bêdziesz tego pewna..."- po czym podszed³ powolnym krokiem do tej¿e niewiasty, która chwilê wcze¶niej rzuci³a mu do¶æ wymowne spojrzenie. Szybkim ruchem, przesuwaj±c przez lewê ramiê, zdj±³ do¶æ masywny p³aszcz po czym delikatnie na³o¿y³ go na plecy Kunoichi. Nastêpnie, wykorzystuj±c zaufanie, spowodowa³ utratê równowagi, przechylaj±c j± do ty³u. Tak, upewniaj±c siê, aby nic siê nie sta³o, z³apa³ ciemnow³os±, bior±c J± na rêce. Taka pozycja, mo¿e i nie by³a zbytnio reprezentatywna, w ka¿dym b±d¼ razie pozwala na wyniesienie Meredith na Wielk± Bestiê. Na jej grzbiecie, t³umacz±c siê, zapyta³:
-" Twoje odzienie, nie jest adekwatne do podró¿y, jest za lekkie. Oraz czy... pragniesz odwiedziæ jakie¶ konkretne miejsce?"- Po czym rzuci³ podejrzliwe spojrzenie Ayano. Po tak zuchwa³ych aktach, jej reakcjê mog³y byæ naprawdê nieobliczalne.
Rozmowa jej siostry z prawdê powiedziawszy nieznajomym Atsuim nie sprawia³a wra¿enia sympatycznej. Wrêcz przeciwnie, cisnêli mocnymi s³owami, robi±c wrazenie na Merce. Dziewczyna nie mia³a okazji dyskutowaæ nigdy o swoim pochodzeniu. Stara³a siê unikaæ wspominania o Rodzie Uchihów, gdy¿ mia³a zostaæ córk± ludzi pozbawionych Sharingana. Chcac okazac im jaki¶ po¶miertny szacunek, nie napawa³a siê dum± jako Uchiha. Szybko tez dosz³a do wniosku, ¿e nie ma czym siê chwaliæ. Bo przesz³o¶æ czerwonookich nie nale¿a³a do godnych pochwa³y. Atsui w³a¶nie to udowadnia³, a i blondynka nie potraktowa³a go z wielk± dezaprobat±.
S³owa, jak¿e prawdziwe pocze³y jednak boleæ. Bo choæ wielkiego wp³ywu na historiê Meredith nie mia³a, wszystkie b³êdy jej przodków, tak bezpo¶rednio i pogardliwie wypominane sprawia³y wielk± przykro¶æ m³odej kunoichi. Chcia³a ju¿ nie s³uchaæ tych porównañ i z³o¶liwo¶ci, skupiaj±c siê na ogromnej skrzydlatej jaszczurce, ale mimochodem wychwytywa³a strzêpy rozmowy. Samo destrukcja... brzmi fatalnie. Jedyne co pozostaje, to wykazaæ sie wiêksz± inteligencj± i konsekwentno¶ci± nie pope³niaj±c podobnych b³êdów. Meredith ju¿ siê stara³a. A czy udawanie siê w podro¿ z obcym facetem nie by³o ewidentnym przyk³adem g³upoty, jak± wykazali siê jej poprzednicy?
Nie mysla³a tak o tym, przeciez Atsui chce j± rzekomo chroniæ. Dlaczego to robi? Nie mia³a zielonego pojêcia. Tli³a sie w niej tylko cicha nadzieja, ¿e szybko dowie siê ca³ej mrocznej prawdy o tym przedsiêwziêciu, nawet je¶li da³a siê oszukaæ. Lepiej poznaæ kiedy¶ prawdê, ni¿ umrzeæ w blogiej nie¶wiadomo¶ci.
Z ca³ego szeregu rozmy¶lañ o podej¿anej opiekuñczo¶ci Atsuia wyrwa³ j± czyj¶ dotyk. Dopiero zorientowa³a siê, ¿e ma na plecach jak±¶ ciê¿k± tkaninê, a jeszcze pó¼niej ¿e jej nogi unosz± siê w powietrzu. Nie ¶mia³a z³apaæ mê¿czyzny za szyjê, choæ mia³a na to cich± ochotê. Okaza³a raczej zaskoczenie i nie¶mia³o¶æ spowodowan± jego poczynaniami. Skry³a wiêkszo¶æ twarzy pod gêst± pachn±c± kup± kruczoczarnych w³osów. Czuj±c, ¿e ju¿ spokojnie siedzi za Atsuiem, z³apa³a siê równie niepewnie jakiej¶ bardziej wystaj±cej ³uski Smoka, by nie straciæ równowagi w czasie lotu i miec jaki¶ punkt zaczepienia. Podnios³a g³owê, a z jej twarzy nie znika³ cieñ u¶miechu. By³a zadowolona z wizji przeja¿d¿ki na tej Gadzinie. A w dodatku w³a¶nie mia³a zadecydowaæ, gdzie te¿ siê udaj±. Jeszcze niedawno Atsui nie pozwoli³ jej na tak± dogodno¶æ. Wprawi³o to Merkê w jeszcze lepszy nastrój, zyskiwa³a dawn± pewno¶æ siebie. Schyliwszy siê, pocze³a mówiæ cichym i namiêtnym g³osem:
- Pragnê spokoju i butelki mocnego wina. Jedynie. - szepnê³a do ucha ch³opaka na tyle cicho, by Ayano tego nie dos³ysza³a. Usmiechnê³a siê nieco mocniej, patrz±c tajemniczo na siostrê. Bawi³a siê jej niewiedz±.
Nastêpnie wyprostowa³a siê, znowu ³api±c tej samej ³uski i doda³a nieco g³o¶niej.
- Ten p³aszcz mi wystarczy. - Merka nie mia³a ochoty na jakies dodatkowe przebieranki, jej obecna sukienka nale¿a³a do jednych z wygodniejszych. Co wiêcej nie mia³a zamiaru obrzygaæ czego¶ lepszego. Bo kto wie, jak podzia³a na ni± wino. Chyba okaza³a sie zbyt wielk± skromno¶ci±, prosz±c jedynie o pojedyncz± sztukê...
Jeszcze przez chwilê patrz±c siê w zamy¶lon±, bia³ow³os± damê, oczekiwa³ jakby na odpowied¼. Popad³ w sid³a w³asnych ambicji, b±d¼ te¿ w³asnej dumy. Krytykuj±c Swoje dziedzictwo, wykaza³ siê ignorancj±, jednak na¶miewaj±c siê z niego, przekroczy³ bardzo cienki limit. Beznamiêtnie wpatruj±c siê w Królewnê, zastanawia³ siê nad tym co zrobi³, oczekuj±c jakby na jak±¶ karê, skarcenie, lub chocia¿ pokiwanie palcem. Nic siê nie wydarzy³o, a to by³ z³y Omen, z³y znak. Nie zaprzeczaj±c, jakby przyzna³a mu racjê, co by³o ca³kowicie nie do akceptacji. To by³o karygodne. Momentalnie prychn±³, gubi±c jakby jakikolwiek kontakt, czy dalsz± chêæ na rozmowê. Wiedzia³, ¿e taki czyn, nie obejdzie siê bez konsekwencji, dlatego, wstydz±c siê jakby nastêpnego gestu, siêgn±³ po jeden z bia³ych w³osów, który dziewczyna zostawi³a wcze¶niej na ubraniu, po czym potajemnie schowa³ go do woreczka, mrucz±c cicho:
-"Jeszcze Ciê kiedy¶ znajdê..."- Po czym znowu przywo³a³ ironiczny u¶miech udaj±c jak gdyby nigdy nic siê nie sta³o. Ju¿ po chwili, patrz±c na nie¶mia³±, albo raczej niezdecydowan± dziewczynê powiedzia³:
-"Ruszamy. Trzymaj siê czego¶, naprawdê mocno."- i wtedy Wielka Bestia, zaczê³a bardzo powoli, lecz mocno ruszaæ skrzyd³ami, jakby dla czystej rozgrzewki. Z ¿alem w oczach, patrzy³a na stoj±c± w bezruchu kobietê, jakby siê przywi±za³a, aby ju¿ po chwili, jednym, mocnym machniêciem, szarpniêciem, wzbi³a siê bardzo wysoko nad ziemiê, [cenzura] wiêkszo¶æ szcz±tek tej obumar³ej dzielnicy. Atsui, spogl±daj±c w dó³, rzuci³ okiem na Swój dom, na dawny dom, którego po raz kolejny nie mia³ si³y zrównaæ z ziemi±. Stawa³ siê sentymentalny, s³aby. Takie my¶li, w mig wypar³y te o Bia³ej Królowej.
Kilka sekund pó¼niej, smok znikn±³ na horyzoncie....

[NmN (Meredith, Eonora, Atsui'a).]
Bia³ow³osa Wied¼ma zdecydowanie nie lubi³a, kiedy siê j± przedrze¼nia. Traktowa³a to, jako wytkniêcie jej chwilowych 'wycieczek' do nieodgadnionego ¶wiata, a to przecie¿ nie by³a jej wina! Wraz z kolejnymi s³owami Atsuia odczuwa³a narastaj±c± grozê i zniesmaczenie. Nie chcia³a s³yszeæ ju¿ nic wiêcej, ona nawet nie chcia³a niczego pamiêtaæ! Z³o¶ci³a siê, bo bezczelny ch³opak przypomina³ jej coraz wiêcej, wy³apywa³ z morza porzuconych my¶li wspomnienia, które nigdy nie mia³y dostrzec reali. Zamierza³a krzyczeæ, nazwaæ go blu¼nierc± przys³anym przez j±trz±ce siê demony, byleby tylko wreszcie zamilk³.
Nie uczyni³a jednak nic. Z niem± podziêk± przyjê³a chêæ Meredith do odej¶cia. Sama za¶ stara³a siê, by jej postawa w niczym nie uleg³a zmianie. Po prostu przygl±da³a siê im obojgu, bêd±c tak samo zimn±, jak ¶nieg, którego skojarzenie przywodzi³a jej cera, jej w³osy.
Jej spojrzenie przez chwilê tylko zmieni³o siê, gdy pod±¿y³a za turlaj±cym siê 'prezentem'. St³umi³a cisn±ce siê na usta przekleñstwo, powstrzyma³a pragnienie d³oni, które wrêcz rwa³y siê, by zacisn±æ siê na szyi czarnow³osego m³odzieñca.
Byæ mo¿e zmniejszy³aby tê niewielk± odleg³o¶æ, dopadaj±c do Atsuia, jednak¿e jego obietnica powstrzyma³a j±. Przyjê³a j± z triumfuj±cym u¶miechem - z uczuciem, które wreszcie mog³a odczuæ i okazaæ, a wiêc i rozkoszowa³a siê tym momentem.
Po¿egna³a ich ¶miechem, albowiem oczami wyobra¼ni ju¿ widzia³a ich kolejne spotkanie. Mo¿e wyjdzie lepiej, a mo¿e gorzej? Mo¿e ta doza zauroczenia zwiêkszy siê, a mo¿e jednak przewa¿y niechêæ?
Ayano definitywnie nie podoba³o siê rozdarcie wynikaj±ce ze sprzecznych emocji, którymi na chwilê obecn± obdarza³a Atsuia. Mia³a wiêc nadziejê, ¿e z czasem, oczywi¶cie przy nadarzaj±cemu siê momentowi asumptu, waga siê przewa¿y, pozbawiaj±c kobiety doprawdy zbêdnych rozwa¿añ.
Jeszcze chwilê zachwyca³a siê gr± miê¶ni pod grub± skór± Piêknej Bestii, w my¶lach uk³adaj±c pie¶ñ po¿egnaln± do ognistych braci. W koñcu, gdy zniknêli jej z oczu odwróci³a siê na piêcie. Mijaj±c prezencik, uklêk³a i podnios³a ga³kê oczn±. Ujê³a j± w dwa palce i przyjrza³a uwa¿nie. Nie by³o w±tpliwo¶ci, i¿ spogl±da³a w³a¶nie na niegdy¶ krasny w swej istocie Sharingan. Westchnê³a z niejakim smutkiem i ukry³a oko. Ciekawi³o j±, czemu czarnog³owy ch³opaczek w³a¶nie j± postanowi³ obdarzyæ takim cudeñkiem. Niew±tpliwie przecie¿ szuka³ Meredith, o obecno¶ci Ayano nie maj±c pojêcia. I do tego, chcia³ j± znów spotkaæ! Po co, ach, po co?
Potrz±snê³a g³ow±, burz±c fryzurê bia³ych w³osów, po czym po¶piesznie wynios³a siê z budynku.

NMM